[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A.! No fakt, zdaje się, że mam.A co.?- Co się z tą córką dzieje i jak jej na imię? Pawlakowski nagle zesztywniał i nabrał rezerwy.- O ile dobrze pamiętam, Dorota.Nie mam z nią kontaktu i nie interesuje mnie, była to osobista sprawa jej matki, prawie ćwierć wieku temu.Załatwione to zostało, mam wrażenie, przyzwoicie i mnie nie dotyczy.Obecnie jest to dorosła kobieta i proszę mi nie wmawiać, że wymaga mojej opieki.Uprzedzałem z góry.- Ma pan więcej dzieci?- Nie.Panie, ja nie znoszę dzieci.Nie wiem, dlaczego miałbym się do tego nie przyznać.Nie przejeżdżam ich po ulicach i nie duszę w zaułkach, unikam ich z całej siły, bo mnie brzydzą i denerwują.Są ludzie uczuleni na koty, baby wrzeszczą na widok myszy, zdarza się idosynkrazja na pąjąki, a ja akurat mam wstręt do dzieci.Chciała dziewczyna urodzić, uparła się, proszę bardzo, beze mnie.Taki był układ, taka umowa i została dotrzymana.Nazwisko dałem.Gdzie tu jest jakieś przestępstwo? Wiem, że jej matka nie żyje, gdyby dziecko.czy ja wiem.głodowało, albo co, załatwiłbym opiekę, bo takie ostatnie bydlę już chyba nie jestem, ale rodzina się nią zajęła, sprawdziłem, że przyzwoicie i cześć.Więc o co chodzi?I Bieżan, i Robert patrzyli na Pawlakowskiego niemal w podziwie.Zgodnie uważali, że za tę grę powinien dostać Oskara.Bezbłędnie okazywał niechęć, szczerość i lekką irytację.Zawracano mu głowę obrzydliwym tematem, sprawą, której się dawno pozbył i w ogóle nie chciał o niej rozmawiać.Nie stosował żadnych uników, wywalił kawę na ławę i najwyraźniej w świecie nie pojmował, czego od niego może żądać policja, bo nawet porzucenie dziecka nie wchodziło w rachubę.Był czysty jak kryształ.- W porządku - powiedział Bieżan łagodnie, ponieważ wreszcie upewnił się, za ma do czynienia z ojcem Dorotki, i doznał wielkiej ulgi.- Zatem informuję pana, że nie zajmujemy się meldunkami ani opieką nad dziećmi z rozbitych rodzin.Prowadzę dochodzenie w sprawie zabójstwa i pan jest dla mnie cennym świadkiem.Mam nadzieję, że odpowie mi pan na jeszcze kilka pytań.Pawlakowski znów się zdumiał.- Jakiego zabójstwa? - spytał nieufnie.- A, nie.Teraz już pytania będę zadawał ja.Był pan w Stanach Zjednoczonych?- Owszem.Prawie szesnaście lat.Pracowałem tam.O żadnym zabójstwie nic nie wiem.- Nie szkodzi.Gdzie pan poznał Weronikę Szydlińską?- W Stanach właśnie.Pod koniec pobytu.Razem wróciliśmy.- A gdzie pan poznał Wandę Parker?- Jaką znowu Wandę Parker, panie, ja panu chętnie odpowiem na wszystkie pytania, skoro to dla pana takie ważne, ale niech pan przestanie walić we mnie obcymi osobami.Może to znów jakaś facetka, wynajmująca pokoje.Nie znam Wandy Parker.Bieżan westchnął i wygrzebał z kieszeni dwa zdjęcia.Podetknął je Pawlakowskiemu pod nos.- Poznaje pan?Pawlakowski przyjrzał się z zainteresowaniem.- Siebie owszem.A to są moi znajomi.A, to była taka wycieczka do jakiegoś ogrodu z kaktusami, zaprosili mnie, parę osób pojechało.Zaraz, jak oni się nazywali.Giser, Gisler.Coś w tym rodzaju.Nie pamiętam, straciłem z nimi kontakt.- A ta facetka, która stoi obok pana?- To ich znajoma.Nie wiem, kto to jest, też nie pamiętam.- Wanda Parker.- Tak? No to znałem Wandę Parker, chociaż trudno to nazwać znajomością.Poza tą wycieczką nie widziałem jej na oczy i gdybym zobaczył ją na zdjęciu samą, beze mnie, pewnie bym się wyparł.W ogóle jej sobie nie przypominam.- A jak pan poznał panią Szydlińską?- Też przez znajomych.Jej rodzinę.Ona tam do krewnych przyjechała, a ja z jej kuzynem jakiś czas pracowałem.Hubek się nazywał.Mikołaj Hubek.Bieżan zdołał ukryć emocję.- A gdzie ten Hubek teraz jest?- Nie wiem, tam, gdzie był chyba.Miał dobrą pracę, raczej jej nie zmienił.Jeszcze pół roku temu nadal siedział w Bostonie.Wie pan co, ja odpowiadam, tak jak pan sobie życzył, ale przyznam się panu, że nic z tego nie rozumiem.Co za jakieś dziwne pytania pan mi zadaje.- Zaraz zadam jeszcze dziwniejsze.Gdzie pan był w zeszły piątek? Nie ten ostatni, tylko poprzedni?Pawlakowski spojrzał na niego, wzruszył ramionami i sięgnął po kalendarz.Przełożył kartkę do tyłu i obejrzał miniony tydzień.- W Siedlcach - rzekł obojętnie.- Odbierałem instalacje w willi u takiego jednego.Nie ma tu co ukrywać, weterynarz, Grabowski się nazywa.Można powiedzieć, że była to praca zlecona.- A o której pan wrócił do Warszawy?- O drugiej, ale nie w piątek, tylko w sobotę.- To znaczy, że spędził pan w Siedlcach dwa dni?- Jedną całą dobę, ściśle biorąc [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl