[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Jakim sposobem istota wszechmocna może być zarazem dobra w rozumieniu którejkolwiek z moralności?").I wszystkie te zastrzeżenia pozostają wciąż w mocy, nie obalę własnej logiki - lecz teraz znam również Boga milczenia, ten punkt odniesienia dla dziewczynki o rudych włosach, która obserwowała godzinami wieczorne morze, słuchała szumu fal, podczas gdy szalona babka wrzeszczała na ojca z okna na piętrze, a wujek Sean, pijany w trupa, zsuwał się i wczołgiwał z powrotem na zardzewiałą werandową huśtawkę, niezmordowanie, w tę i z powrotem, równie rytmicznie, co bijące o piasek morze; i ów Bóg oceanicznych fal, Bóg ciemnego nieba, chłodnego wiatru, samotności na białych wydmach - narzucał się jej, dziecku beznadziei, z tak przemożną siłą, że po prostu nie była w stanie weń nie wierzyć, choć próbowała, bez przerwy próbowała.Ale nie dawał się wyrugować.Wtedy i teraz - Annę Melton-Kinsler.Jestem wierzącą ateistką.Jako dzieciobójczyni mądrzejszam od pani doktor: nikt nigdy nie znajdzie mi Boga.Opodal para holograficznych elfów zapraszała przechodniów do kina.Spojrzała na reklamę: „Zmierzch bogów" Tsien Su.Nie lubiła Tsiena, dzikość, ekspresyjność jego wizji - odstręczały ją.Tak w każdym razie dotąd się jej wydawało.Teraz poczuła chęć zanurzenia się w jego kreacji.Weszła, płacąc z osobistego cashchipa: mechaniczny bileter pocałował ją w wierzch dłoni, w ułamku sekundy porozumiał się z wszczepionym tam tuż pod skórę miniprocesorem, potwierdził tożsamość, dokonał przelewu i wysłał wiadomość do banku klienta.Weszła na ciemną salę.Sześć minut do początku seansu.Usiadła w połowie środkowego rzędu.Tak naprawdę w ogóle nie lubiła chodzić do kina.Odkąd pamiętała, bez przerwy przepowiadano rychły upadek tej formy rozrywki.No, ale kino to już była sztuka, jak malarstwo czy poezja: koherentny przekaz odautorski.A dopiero tam, gdzie kończy się interaktywność, zaczyna się spójna wizja twórcy.Kino rozeszło się zatem w dwie strony - w jedną poszła czysta rozrywka, w drugą sztuka.Gałąź rozrywkowa z kolei podzieliła się na coraz bardziej wirtualizujące się symulacje oraz na klasyczne filmy 2D i 3D, w których występowali żywi aktorzy.A raczej gwiazdy - ponieważ pełnili tu wyłącznie tę funkcję: skupiaczy społecznej uwagi.Żywa gwiazda może się rozwodzić i żenić po raz dwudziesty, zostać oskarżona o morderstwo, przyłapana z prostytutką, sfotografowana z szefem mafii - komputerowej symulacji ta droga do sławy jest zamknięta.Chyba że chodzi o nekrowizję, czyli podwieszanie się pod sławę gwiazd nieżyjących - lecz wówczas przychodzi płacić ciężkie pieniądze właścicielom praw do ich wizerunków.Druga droga, którą poszło kino, droga czystej sztuki, prowadziła do utworów właśnie takich, jak ów „Zmierzch bogów" - tak zwanych „multimedialnych haiku".Rozwój komputerowej grafiki umożliwił usamodzielnienie kreacji.Ekstremum owego trendu to właśnie filmy autorskie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo każdy piksel każdej klatki stanowił w nich efekt pracy jednego człowieka.Rzecz jasna, pracując „ręcznie" Tsien Su nie ukończyłby swego „Zmierzchu bogów" do końca życia: posługiwał się zaprojektowanymi specjalnie dla potrzeb filmu programami graficznymi.Film się zaczął i po chwili Vassone z niejakim zdziwieniem skonstatowała, iż naprawdę jej się podoba.Nawet Wagner był jakoś do zniesienia.Sala - out of NEti - wypełniona była chyba w jednej dziesiątej.W objętych siecią nadzoru kinach lepszych dzielnic frekwencja bywała wyższa, tam wyjścia „na film" - na reżysera, na aktora -stanowiły element życia towarzyskiego, tu natomiast najwidoczniej zadowalały ludzi tapety ekranowe.Kino nigdy nie umrze, pomyślała Vassone.Z tego samego powodu nakładasz słuchawki, by przesłuchać ulubiony album, choć kwadrofoniczne nagłośnienie zapewnia ci wystarczający komfort.Tu trzeba pewnego oddania, pewnej wyłączności percepcji.I poczuła, że lubi kino, że lubi styl Tsien Su, przypomniały się jej te tysiące godzin seansów przesiedzianych w małych pozasieciowych salkach jej miasteczka, w samotności, z dala od Ralfa i wiecznie rozwrzesz-czanych bachorów.Wieczór w „Santuccio".Przez otwarte okna - podniebny Nowy Jork.W lewo od Cygnus Tower - Little Italy, Manhattan Bridge, wreszcie Brooklyn Height i Cadman Plaża, dalej już wzrok nie sięgnie, widok zagradzają Stalowe Pięcioraczki, tysięczniki narkokompanii.W prawo -Soho i Greenwich Village, podniebne labirynty Gramero.Hunt usiadł przy stoliku na tarasie, pod przezroczystą podłogą miał siedemdziesiąt pięter ulicy płonącej różnokolorowymi światłami reklam i szyldów sklepów, restauracji, kin, hoteli.Upowszechnienie systemu pracy zdalnej - spóźniona i osłabiona Tofflerowa trzecia fala -oraz komercjalizacja odkryć inżynierii atomowej pozwalających na tworzenie superwytrzymałych konstrukcji z ultralekkich materiałów - doprowadziły do zmiany charakteru centrum wielkich miast.„Utrójwymiarowienie" architektury stanowiło zaledwie jeden z pobocznych efektów, on jednak chyba najbardziej rzucał się w oczy odwiedzającemu metropolię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.„Jakim sposobem istota wszechmocna może być zarazem dobra w rozumieniu którejkolwiek z moralności?").I wszystkie te zastrzeżenia pozostają wciąż w mocy, nie obalę własnej logiki - lecz teraz znam również Boga milczenia, ten punkt odniesienia dla dziewczynki o rudych włosach, która obserwowała godzinami wieczorne morze, słuchała szumu fal, podczas gdy szalona babka wrzeszczała na ojca z okna na piętrze, a wujek Sean, pijany w trupa, zsuwał się i wczołgiwał z powrotem na zardzewiałą werandową huśtawkę, niezmordowanie, w tę i z powrotem, równie rytmicznie, co bijące o piasek morze; i ów Bóg oceanicznych fal, Bóg ciemnego nieba, chłodnego wiatru, samotności na białych wydmach - narzucał się jej, dziecku beznadziei, z tak przemożną siłą, że po prostu nie była w stanie weń nie wierzyć, choć próbowała, bez przerwy próbowała.Ale nie dawał się wyrugować.Wtedy i teraz - Annę Melton-Kinsler.Jestem wierzącą ateistką.Jako dzieciobójczyni mądrzejszam od pani doktor: nikt nigdy nie znajdzie mi Boga.Opodal para holograficznych elfów zapraszała przechodniów do kina.Spojrzała na reklamę: „Zmierzch bogów" Tsien Su.Nie lubiła Tsiena, dzikość, ekspresyjność jego wizji - odstręczały ją.Tak w każdym razie dotąd się jej wydawało.Teraz poczuła chęć zanurzenia się w jego kreacji.Weszła, płacąc z osobistego cashchipa: mechaniczny bileter pocałował ją w wierzch dłoni, w ułamku sekundy porozumiał się z wszczepionym tam tuż pod skórę miniprocesorem, potwierdził tożsamość, dokonał przelewu i wysłał wiadomość do banku klienta.Weszła na ciemną salę.Sześć minut do początku seansu.Usiadła w połowie środkowego rzędu.Tak naprawdę w ogóle nie lubiła chodzić do kina.Odkąd pamiętała, bez przerwy przepowiadano rychły upadek tej formy rozrywki.No, ale kino to już była sztuka, jak malarstwo czy poezja: koherentny przekaz odautorski.A dopiero tam, gdzie kończy się interaktywność, zaczyna się spójna wizja twórcy.Kino rozeszło się zatem w dwie strony - w jedną poszła czysta rozrywka, w drugą sztuka.Gałąź rozrywkowa z kolei podzieliła się na coraz bardziej wirtualizujące się symulacje oraz na klasyczne filmy 2D i 3D, w których występowali żywi aktorzy.A raczej gwiazdy - ponieważ pełnili tu wyłącznie tę funkcję: skupiaczy społecznej uwagi.Żywa gwiazda może się rozwodzić i żenić po raz dwudziesty, zostać oskarżona o morderstwo, przyłapana z prostytutką, sfotografowana z szefem mafii - komputerowej symulacji ta droga do sławy jest zamknięta.Chyba że chodzi o nekrowizję, czyli podwieszanie się pod sławę gwiazd nieżyjących - lecz wówczas przychodzi płacić ciężkie pieniądze właścicielom praw do ich wizerunków.Druga droga, którą poszło kino, droga czystej sztuki, prowadziła do utworów właśnie takich, jak ów „Zmierzch bogów" - tak zwanych „multimedialnych haiku".Rozwój komputerowej grafiki umożliwił usamodzielnienie kreacji.Ekstremum owego trendu to właśnie filmy autorskie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo każdy piksel każdej klatki stanowił w nich efekt pracy jednego człowieka.Rzecz jasna, pracując „ręcznie" Tsien Su nie ukończyłby swego „Zmierzchu bogów" do końca życia: posługiwał się zaprojektowanymi specjalnie dla potrzeb filmu programami graficznymi.Film się zaczął i po chwili Vassone z niejakim zdziwieniem skonstatowała, iż naprawdę jej się podoba.Nawet Wagner był jakoś do zniesienia.Sala - out of NEti - wypełniona była chyba w jednej dziesiątej.W objętych siecią nadzoru kinach lepszych dzielnic frekwencja bywała wyższa, tam wyjścia „na film" - na reżysera, na aktora -stanowiły element życia towarzyskiego, tu natomiast najwidoczniej zadowalały ludzi tapety ekranowe.Kino nigdy nie umrze, pomyślała Vassone.Z tego samego powodu nakładasz słuchawki, by przesłuchać ulubiony album, choć kwadrofoniczne nagłośnienie zapewnia ci wystarczający komfort.Tu trzeba pewnego oddania, pewnej wyłączności percepcji.I poczuła, że lubi kino, że lubi styl Tsien Su, przypomniały się jej te tysiące godzin seansów przesiedzianych w małych pozasieciowych salkach jej miasteczka, w samotności, z dala od Ralfa i wiecznie rozwrzesz-czanych bachorów.Wieczór w „Santuccio".Przez otwarte okna - podniebny Nowy Jork.W lewo od Cygnus Tower - Little Italy, Manhattan Bridge, wreszcie Brooklyn Height i Cadman Plaża, dalej już wzrok nie sięgnie, widok zagradzają Stalowe Pięcioraczki, tysięczniki narkokompanii.W prawo -Soho i Greenwich Village, podniebne labirynty Gramero.Hunt usiadł przy stoliku na tarasie, pod przezroczystą podłogą miał siedemdziesiąt pięter ulicy płonącej różnokolorowymi światłami reklam i szyldów sklepów, restauracji, kin, hoteli.Upowszechnienie systemu pracy zdalnej - spóźniona i osłabiona Tofflerowa trzecia fala -oraz komercjalizacja odkryć inżynierii atomowej pozwalających na tworzenie superwytrzymałych konstrukcji z ultralekkich materiałów - doprowadziły do zmiany charakteru centrum wielkich miast.„Utrójwymiarowienie" architektury stanowiło zaledwie jeden z pobocznych efektów, on jednak chyba najbardziej rzucał się w oczy odwiedzającemu metropolię [ Pobierz całość w formacie PDF ]