[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Kiedy?— A bo ja wiem? Dawno.Zaraz, niech pomyślę.Jakieś dziewięć lat temu.— Gdzie?— Co gdzie?— Gdzie to wtykanie nastąpiło?— Gdzieś w Borach Tucholskich, na jakiejś polance, do której bym w życiu nie trafiła.Coś tam stało, jakaś szopa czy stodoła, i do tej stodoły strzelałam.— A skąd pan Dominik wziął broń?— Wyjął z samochodu.Cały arsenał.Wszyscy zaczęli mi się przyglądać ze zwiększonym natężeniem.— To znaczy, co wyjął? — zainteresował się major.— Tu pan się ode mnie ścisłości nie doczeka — uprzedziłam go grzecznie.— Różne rzeczy.Dubeltówkę odgadłam po dwóch lufach, ale reszty nie pamiętam, nawet się nie siliłam, żeby się z tym zapoznać.— Ale broń długą odróżnia pani od krótkiej?— O ile różnica jest wyraźna, owszem.Ale widuje się czasem na filmach takie coś pośrednie, ni to długie, ni krótkie, i ja się w tym gubię.— A on wyciągnął jakie?— Więcej długich niż krótkich, a razem tego było ze sześć sztuk.I nawet gdyby mi pan to pokazał na fotografii albo zgoła w naturze, też bym nie była pewna.W każdym razie wszystko strzelało.— Miał na to zezwolenie?— Twierdził, że ma.I sądzę, że mówił prawdę, bo gdyby nie miał, nie woziłby tego w samochodzie i nie pokazywał żadnej babie.Ujawniania czynów nielegalnych unikał starannie.— A później ile razy pani jeszcze z tej jego broni strzelała?— Ani razu.Nigdy więcej.— A z czego pani strzelała?— Z niczego.To znaczy owszem, z tego czegoś na strzelnicach w wesołych miasteczkach.Ale raczej rzadko.— To skąd pani wie, że umie pani strzelać?— Skoro trafiałam w to, w co zamierzałam trafić, to chyba umiem, nie? W upatrzone sęki na tej stodole i w rozmaite fidrygały na straganach tych wesołych miasteczek.Trafiałam zawsze, dzięki czemu cieszę się wielkim szacunkiem własnego syna.— Pan Dominik posiadał ów, jak pani mówi, arsenał, do końca życia? Nie pozbył się go? Nie zmienił?— A skąd ja mam to wiedzieć? W dzikiej puszczy nie wyrzucił, to pewne.I później nigdy już tego nie widziałam.I nic na ten temat nie mówił, więc nie mam pojęcia.Major odczepił się wreszcie od broni palnej i przeszedł na inny temat, a przynajmniej tak mi się wydawało.— Kiedy ostatni raz była pani w gabinecie denata?Zaskoczył mnie nieco i przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi.— Zaraz, moment, niech mi pan nie mąci w głowie.Rozumiem, że ma pan na myśli Dominika.W jakim gabinecie?— Jego.W jego domu.W jego osobistym gabinecie.— Wciąż nie rozumiem, co pan mówi.On nie miał niczego takiego.— A co miał?— Dwa pokoje z kuchnią, w jednym sypialnia, w drugim wielofunkcyjny salon.Żadnych gabinetów tam nie było.— Chyba mówimy o różnych budynkach.Gdzie mieściły się te dwa pokoje? Pod jakim adresem?— Aleja Niepodległości sto osiemnaście, mieszkania.Do licha, nie pamiętam numeru mieszkania.Na trzecim piętrze w każdym razie.— I to było jego jedyne mieszkanie?— Jeśli nawet miał jeszcze jakieś drugie, ja o tym nic nie wiedziałam — odparłam po chwili milczenia głosem, który wyraźnie wskazywał na moje pokrewieństwo z babcią.Suchością prawie jej dorównałam.— I teraz też pani nie wie?Nie zmieniłam tonu.Zaczęło w nim skrzypieć to babcine drewno.— Nie wiem, czy wiem.Po zerwaniu konkubinatu dobiegły mnie jakieś plotki, jakoby miał tych miejsc zamieszkania więcej, ale nie interesowałam się tym.Mógł mieć sto pałaców, nie mojej babci buraczki.Nie zdążyłam ugryźć się w język.— Co takiego.?! — spytała babcia z oburzeniem śmiertelnym.Omal mnie nie zatchnęło, a major chyba połapał się w moim faux pas i drgnęła w nim litość, albo może kichał na nasze kontrowersje rodzinne i nie chciał zejść z krzyżowego ognia pytań, bo nie uczynił najmniejszej przerwy.— W takim razie dlaczego wysłała pani do niego list na zupełnie inny adres?— Jaki list?— Zwykły.Normalny list.Na adres Różana trzy, mieszkania szesnaście.Proszę, to przecież list od pani?Nie wiadomo kiedy, wyjął z kieszeni zmaltretowaną nieco kopertę, pokazał napisany ręcznie adres, wyciągnął ze środka jedną kartkę i podetknął mi ją pod nos.Nie musiałam się długo przyglądać, poznałam ten list.Raczej nie był długi.Zawierał cztery słowa: „Przemyślałam.Już nie chcę.”* * *Rzeczywiście, już nie chciałam.Straciłam serce do tej ostatniej rozmowy, do wyrzutów i wypominań, ogarnęło mnie zniechęcenie.I po cholerę miałam z pniem rozmawiać, płycie nagrobnej tłumaczyć, że jest zimna i sztywna! A cóż ta nieszczęsna płyta miała na to poradzić?Ostatnie polecenie Dominika, jakie mi wydał, zaczynając schodzić ze schodów, brzmiało:— Przemyśl to sobie i zawiadom mnie.No to go właśnie tym listem zawiadomiłam, że nie chcę go już więcej widzieć, nie chcę niczego naprawiać, niczego wyjaśniać, nie chcę się starać ani wysilać, nie chcę mu nawet zrobić awantury.Fascynacja mi przeszła, uwielbienie zdechło, mam dość tego szczęścia, którym mnie przez siedem lat przytłaczał.Przecież nawet to strzelanie wtedy, w puszczy, urządził po to, żeby wykazać moją nicość w porównaniu z nim.Żeby udowodnić, że nic nie potrafię, on zaś umie wszystko i powinien być czczony bez żadnych zastrzeżeń.Mało go szlag nie trafił ze skrywanej furii, kiedy czterema strzałami wywaliłam cztery sęki z wierzei stodoły, potem zaś uporczywie trafiałam w dziesiątkę na wielkiej tarczy strzeleckiej, którą tam uwiesił na gwoździu.Był wściekły i ostro mnie skrytykował za ogólny brak pojęcia o broni, ja zaś, dumna z siebie idiotka, oczekiwałam pochwały!Dominował i władał, wspanialec cholerny, a ja widziałam w tym opiekuńczość.Przejeżdżał się po mnie jak po łysej kobyle, ganiąc wszystko, cokolwiek zrobiłam, i miało to być podnoszenie mojego poziomu.Oszukiwał mnie przeraźliwie, obrażał przy tym, ukrywając prawdę o sobie, czemu, nawiasem mówiąc, trudno się dziwić, a także swój majątek, co już było obelżywym idiotyzmem.Wyobrażał sobie, że na ten majątek polecę, czy jak.? Pewnie tak, wciąż dawał mi do zrozumienia, że kobiety są chciwe i pazerne.Naprawdę byłam przekonana, że mieszka w tych dwóch pokojach z kuchnią, a volvo kupił sobie z honorariów za fotografie, bo zdjęcia rzeczywiście wychodziły mu świetnie, i naprawdę wierzyłam, że jest to jego jedyne zajęcie i jedyne źródło dochodów.Podziwiałam jego szlachetność, wielkoduszność i dobre serce, które kazały mu dzielić się jeszcze swoim mieniem z rozmaitymi podupadłymi istotami, wyciąganymi z bagna.Większość tych istot miała płeć żeńską, ale to o niczym nie świadczyło, pozwalał bowiem potem wielbić się i służyć sobie, nie odpłacając, wedle mojego rozeznania, najmniejszą wzajemnością.Do głowy mi nie przyszło, po co mu te istoty, i myśl o jego prawdziwej działalności nawet mi nie zaświtała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Kiedy?— A bo ja wiem? Dawno.Zaraz, niech pomyślę.Jakieś dziewięć lat temu.— Gdzie?— Co gdzie?— Gdzie to wtykanie nastąpiło?— Gdzieś w Borach Tucholskich, na jakiejś polance, do której bym w życiu nie trafiła.Coś tam stało, jakaś szopa czy stodoła, i do tej stodoły strzelałam.— A skąd pan Dominik wziął broń?— Wyjął z samochodu.Cały arsenał.Wszyscy zaczęli mi się przyglądać ze zwiększonym natężeniem.— To znaczy, co wyjął? — zainteresował się major.— Tu pan się ode mnie ścisłości nie doczeka — uprzedziłam go grzecznie.— Różne rzeczy.Dubeltówkę odgadłam po dwóch lufach, ale reszty nie pamiętam, nawet się nie siliłam, żeby się z tym zapoznać.— Ale broń długą odróżnia pani od krótkiej?— O ile różnica jest wyraźna, owszem.Ale widuje się czasem na filmach takie coś pośrednie, ni to długie, ni krótkie, i ja się w tym gubię.— A on wyciągnął jakie?— Więcej długich niż krótkich, a razem tego było ze sześć sztuk.I nawet gdyby mi pan to pokazał na fotografii albo zgoła w naturze, też bym nie była pewna.W każdym razie wszystko strzelało.— Miał na to zezwolenie?— Twierdził, że ma.I sądzę, że mówił prawdę, bo gdyby nie miał, nie woziłby tego w samochodzie i nie pokazywał żadnej babie.Ujawniania czynów nielegalnych unikał starannie.— A później ile razy pani jeszcze z tej jego broni strzelała?— Ani razu.Nigdy więcej.— A z czego pani strzelała?— Z niczego.To znaczy owszem, z tego czegoś na strzelnicach w wesołych miasteczkach.Ale raczej rzadko.— To skąd pani wie, że umie pani strzelać?— Skoro trafiałam w to, w co zamierzałam trafić, to chyba umiem, nie? W upatrzone sęki na tej stodole i w rozmaite fidrygały na straganach tych wesołych miasteczek.Trafiałam zawsze, dzięki czemu cieszę się wielkim szacunkiem własnego syna.— Pan Dominik posiadał ów, jak pani mówi, arsenał, do końca życia? Nie pozbył się go? Nie zmienił?— A skąd ja mam to wiedzieć? W dzikiej puszczy nie wyrzucił, to pewne.I później nigdy już tego nie widziałam.I nic na ten temat nie mówił, więc nie mam pojęcia.Major odczepił się wreszcie od broni palnej i przeszedł na inny temat, a przynajmniej tak mi się wydawało.— Kiedy ostatni raz była pani w gabinecie denata?Zaskoczył mnie nieco i przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi.— Zaraz, moment, niech mi pan nie mąci w głowie.Rozumiem, że ma pan na myśli Dominika.W jakim gabinecie?— Jego.W jego domu.W jego osobistym gabinecie.— Wciąż nie rozumiem, co pan mówi.On nie miał niczego takiego.— A co miał?— Dwa pokoje z kuchnią, w jednym sypialnia, w drugim wielofunkcyjny salon.Żadnych gabinetów tam nie było.— Chyba mówimy o różnych budynkach.Gdzie mieściły się te dwa pokoje? Pod jakim adresem?— Aleja Niepodległości sto osiemnaście, mieszkania.Do licha, nie pamiętam numeru mieszkania.Na trzecim piętrze w każdym razie.— I to było jego jedyne mieszkanie?— Jeśli nawet miał jeszcze jakieś drugie, ja o tym nic nie wiedziałam — odparłam po chwili milczenia głosem, który wyraźnie wskazywał na moje pokrewieństwo z babcią.Suchością prawie jej dorównałam.— I teraz też pani nie wie?Nie zmieniłam tonu.Zaczęło w nim skrzypieć to babcine drewno.— Nie wiem, czy wiem.Po zerwaniu konkubinatu dobiegły mnie jakieś plotki, jakoby miał tych miejsc zamieszkania więcej, ale nie interesowałam się tym.Mógł mieć sto pałaców, nie mojej babci buraczki.Nie zdążyłam ugryźć się w język.— Co takiego.?! — spytała babcia z oburzeniem śmiertelnym.Omal mnie nie zatchnęło, a major chyba połapał się w moim faux pas i drgnęła w nim litość, albo może kichał na nasze kontrowersje rodzinne i nie chciał zejść z krzyżowego ognia pytań, bo nie uczynił najmniejszej przerwy.— W takim razie dlaczego wysłała pani do niego list na zupełnie inny adres?— Jaki list?— Zwykły.Normalny list.Na adres Różana trzy, mieszkania szesnaście.Proszę, to przecież list od pani?Nie wiadomo kiedy, wyjął z kieszeni zmaltretowaną nieco kopertę, pokazał napisany ręcznie adres, wyciągnął ze środka jedną kartkę i podetknął mi ją pod nos.Nie musiałam się długo przyglądać, poznałam ten list.Raczej nie był długi.Zawierał cztery słowa: „Przemyślałam.Już nie chcę.”* * *Rzeczywiście, już nie chciałam.Straciłam serce do tej ostatniej rozmowy, do wyrzutów i wypominań, ogarnęło mnie zniechęcenie.I po cholerę miałam z pniem rozmawiać, płycie nagrobnej tłumaczyć, że jest zimna i sztywna! A cóż ta nieszczęsna płyta miała na to poradzić?Ostatnie polecenie Dominika, jakie mi wydał, zaczynając schodzić ze schodów, brzmiało:— Przemyśl to sobie i zawiadom mnie.No to go właśnie tym listem zawiadomiłam, że nie chcę go już więcej widzieć, nie chcę niczego naprawiać, niczego wyjaśniać, nie chcę się starać ani wysilać, nie chcę mu nawet zrobić awantury.Fascynacja mi przeszła, uwielbienie zdechło, mam dość tego szczęścia, którym mnie przez siedem lat przytłaczał.Przecież nawet to strzelanie wtedy, w puszczy, urządził po to, żeby wykazać moją nicość w porównaniu z nim.Żeby udowodnić, że nic nie potrafię, on zaś umie wszystko i powinien być czczony bez żadnych zastrzeżeń.Mało go szlag nie trafił ze skrywanej furii, kiedy czterema strzałami wywaliłam cztery sęki z wierzei stodoły, potem zaś uporczywie trafiałam w dziesiątkę na wielkiej tarczy strzeleckiej, którą tam uwiesił na gwoździu.Był wściekły i ostro mnie skrytykował za ogólny brak pojęcia o broni, ja zaś, dumna z siebie idiotka, oczekiwałam pochwały!Dominował i władał, wspanialec cholerny, a ja widziałam w tym opiekuńczość.Przejeżdżał się po mnie jak po łysej kobyle, ganiąc wszystko, cokolwiek zrobiłam, i miało to być podnoszenie mojego poziomu.Oszukiwał mnie przeraźliwie, obrażał przy tym, ukrywając prawdę o sobie, czemu, nawiasem mówiąc, trudno się dziwić, a także swój majątek, co już było obelżywym idiotyzmem.Wyobrażał sobie, że na ten majątek polecę, czy jak.? Pewnie tak, wciąż dawał mi do zrozumienia, że kobiety są chciwe i pazerne.Naprawdę byłam przekonana, że mieszka w tych dwóch pokojach z kuchnią, a volvo kupił sobie z honorariów za fotografie, bo zdjęcia rzeczywiście wychodziły mu świetnie, i naprawdę wierzyłam, że jest to jego jedyne zajęcie i jedyne źródło dochodów.Podziwiałam jego szlachetność, wielkoduszność i dobre serce, które kazały mu dzielić się jeszcze swoim mieniem z rozmaitymi podupadłymi istotami, wyciąganymi z bagna.Większość tych istot miała płeć żeńską, ale to o niczym nie świadczyło, pozwalał bowiem potem wielbić się i służyć sobie, nie odpłacając, wedle mojego rozeznania, najmniejszą wzajemnością.Do głowy mi nie przyszło, po co mu te istoty, i myśl o jego prawdziwej działalności nawet mi nie zaświtała [ Pobierz całość w formacie PDF ]