[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porucznik uchylił drzwi.* * *W dyżurce kapral Trzynoga mocował się z dwoma zadyszanymi jegomościami.Jeden z nich, gruby, z twarzą czerwoną i wybałuszonymi oczyma, chwiał się na nogach i chwytał za guziki kaprala.— Pan.Panie kap.kapralu, chwileczkę.mo.mo-mencik.Spokojnie, Feluś — odepchnął kolegę — odsapnij sobie.ja.sam po.porozmawiam z obywatelem.Osobnik zwany Felusiem posłusznie kucnął w kącie i łapiąc z trudem powietrze powtarzał w kółko z obłędem w oczach:— O rany.o rany.panie władza.o rany.— Co się tu dzieje, kapralu?! — krzyknął porucznik.— Pijacy wtargnęli do komisariatu, obywatelu poruczniku — wyjaśniał zadyszany Trzynoga.— Powiadają, że przyszli się oddać w ręce władzy ludowej.— Co takiego?— Prze.przepraszam.tylko nie pijacy — oburzył się grubas — poważne osoby jesteśmy, w poważnych zawodach i na stanowiskach.Obywatele pozwolą, że się przedstawimy.To pan Feliks Sztywny, funkcjonariusz miejskiego zakładu pogrzebowego, starszy karawaniarz, a to ja.to jest tego, chciałem powiedzieć Alfons Rapidus, starszy pompowy z Zakładu Oczyszczania Miasta.— Proszę opuścić komisariat, bo zatrzymam — złościł się Trzynoga.— Zatrzymaj pan.właśnie.tego, przyszliśmy się oddać pod skrzydło władzy — uśmiechnął się łagodnie pan Rapidus.W tym momencie kucający w kącie pan Feliks Sztywny zerwał się z miejsca, dopadł do porucznika i obłapiwszy go wpół, zaczął krzyczeć.— Ratunku, panie władza.Ratunku!— Do licha! — zaklął porucznik starając się uwolnić od uścisków pijaka.— O.obywatel porucznik wybaczy — wyjąkał grubas — ko.kolega jest trochę nerwowy i przez to fason stracił.Cicho, Feluś.jesteś pod skrzydłem władzy.Nie krzycz, bo obywatele pomyślą, żeśmy nadużyli napojów alkoholowych.Obywatel porucznik raczy zrozumieć.to po przejściu psy.psychicznym.właśnie chciałem zameldować.— Zmiatać stąd! — krzyczał rozgniewany Trzynoga.— Wynosić się, no już!— Zostaw ich, Trzynoga — powstrzymał go porucznik — niech się wypowiedzą.Trzynoga popatrzył na niego zdziwiony, ale puścił intruzów.— Właśnie przyszedłem zameldować z obywatelskiego obowiązku — powtórzył gruby, ale przerwał, bo w tym momencie pan Feliks Sztywny zaczął podrygiwać śmiesznie i wydawać nieartykułowane dźwięki przypominające klekot bociana.Praksa patrzył na niego z obrzydzeniem.— Obywatel porucznik raczy nie zwracać uwagi — uspokoił go grubas — to z przestrachu.kolega czkawki dostał.— Dobrze już, dobrze.tylko streszczajcie się, u diabła.— Więc tego.Felusia żołądek dziś bolał i wstąpiliśmy do baru „Pod Gołąbkiem” na jeden leczniczy.— Tak, tak, to widać — niecierpliwił się porucznik — ale do rzeczy, gadajcie, co widzieliście na skwerze Worcella.— Skąd obywatel porucznik wie, że na skwerze Worcella?— Wiem.— Więc faktycznie było tak.Opuściliśmy bar wcześnie, jako że, jak powiedziałem, wstąpiliśmy wyłącznie w celach leczniczych.Wyszliśmy, grzecznie trzymając się pod rączkę i śpiewając pieśń masową, „Siwy włos” mianowicie.— Nie „Siwy włos”, ale „Brzydulę” — sprostował pan Feliks Sztywny.— Nie, pamiętam, że to był „Siwy włos” — upierał się Rapidus.— Panowie, to nieważne.prędzej.prędzej, do diabła ciężkiego! — denerwował się porucznik.— Coście zobaczyli na skwerze Worcella, tylko bez fantazji!— Zobaczyliśmy coś białego.— Gdzie?— W krzakach.— I co?— Więc ja mówię do Felusia: „Widzisz, kobieta w welonie”.A Feluś: „Nie, to trup w bieliźnie”.To ja: „Co ty pleciesz, trup na stojąco?” A Feluś na to, że on jest fachowiec i ma praktykę.To jest trup.Podchodzim pomału i nagle.Ale porucznik już nie słuchał.Zaklął głośno i skinąwszy na Trzynogę wybiegł pospiesznie z komisariatu.* * *Pod skwerem Worcella minął ich jakiś pijak uciekający z przeraźliwym krzykiem.Przyspieszyli kroku.Błyskając latarkami dopadli do pierwszych zarośli.i stanęli osłupiali.W krzakach oświetlony w blasku księżyca stał kościotrup ludzki.Na plecy zarzucone miał białe prześcieradło.W ręce trzymał wielką litrową butelkę.Jednocześnie zdawało się milicjantom, że usłyszeli trzask łamanych gałęzi i oddalające się szybkie kroki.— Trzymaj! — krzyknął porucznik do Trzynogi.Zanim jednak dopadli do zarośli, już tam nikogo nie było.Na próżno przeszukali cały skwer.Nic.Żadnych śladów.— Psiakrew.musiało mi się zdawać, ale przecież przysiągłbym.— zaklął zasapany porucznik.Zdenerwowani wrócili do szkieletu i zaczęli oglądać go zdumieni.Był to stary, mocno zdekompletowany szkielet ludzki.Brakowało mu kilku żeber i innych pomniejszych kości.Lewą nogę zastępowała stara szczotka do zamiatania, przymocowana do miednicy i kręgosłupa.Prawą rękę miał zgiętą w łokciu i podwiązaną drutem.Kośćmi palców obejmował litrową butelkę od wódki.Uwagę milicjantów zwrócił długi sznurek zwisający spod prześcieradła.Trzynoga pociągnął go z ciekawością.Rozległ się nieprzyjemny, głośny chrzęst.Zdumieni milicjanci zauważyli, że ręka kościotrupa uniosła się z butelką do góry.— Coś podobnego! — wykrztusił Trzynoga.Zdjął czapkę i drapał się zaaferowany w głowę.Porucznik Praksa pochylił się do ziemi, by zbadać podstawkę, na której stał szkielet.— Coś tu jest, poświećcie no, Trzynoga — zasapał.Błysnęło światło elektrycznej latarki.W jego blasku Praksa odczytał na pół zatarty napis, wymalowany białą farbą na deszczułce:„Ogólnokształcąca Szkoła Męska im.Lindego, nr inw.113”.* * *Nazajutrz jedenastoletnia Szkoła Męska im.Lindego stała się świadkiem niecodziennego zdarzenia.Była właśnie godzina ósma.Woźny Grzesiński dzwonił na lekcje.Na korytarze szkolne waliły z tupotem tabuny rozwrzeszczanych uczniów wracających z porannego apelu, kiedy na ulicy rozległ się huk motoru.Pod szkołę zajechał milicyjny motocykl z przyczepą.Wysiedli z niego porucznik Praksa z kapralem Trzynogą, dźwigając długi, szczelnie opakowany gazetami pakunek.Zamaszystym krokiem weszli na korytarz i zapytali Grzesińskiego o dyrektora.Grzesiński zmierzył ich podejrzliwym spojrzeniem i wskazał drzwi do kancelarii.Na korytarzach uciszyło się momentalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Porucznik uchylił drzwi.* * *W dyżurce kapral Trzynoga mocował się z dwoma zadyszanymi jegomościami.Jeden z nich, gruby, z twarzą czerwoną i wybałuszonymi oczyma, chwiał się na nogach i chwytał za guziki kaprala.— Pan.Panie kap.kapralu, chwileczkę.mo.mo-mencik.Spokojnie, Feluś — odepchnął kolegę — odsapnij sobie.ja.sam po.porozmawiam z obywatelem.Osobnik zwany Felusiem posłusznie kucnął w kącie i łapiąc z trudem powietrze powtarzał w kółko z obłędem w oczach:— O rany.o rany.panie władza.o rany.— Co się tu dzieje, kapralu?! — krzyknął porucznik.— Pijacy wtargnęli do komisariatu, obywatelu poruczniku — wyjaśniał zadyszany Trzynoga.— Powiadają, że przyszli się oddać w ręce władzy ludowej.— Co takiego?— Prze.przepraszam.tylko nie pijacy — oburzył się grubas — poważne osoby jesteśmy, w poważnych zawodach i na stanowiskach.Obywatele pozwolą, że się przedstawimy.To pan Feliks Sztywny, funkcjonariusz miejskiego zakładu pogrzebowego, starszy karawaniarz, a to ja.to jest tego, chciałem powiedzieć Alfons Rapidus, starszy pompowy z Zakładu Oczyszczania Miasta.— Proszę opuścić komisariat, bo zatrzymam — złościł się Trzynoga.— Zatrzymaj pan.właśnie.tego, przyszliśmy się oddać pod skrzydło władzy — uśmiechnął się łagodnie pan Rapidus.W tym momencie kucający w kącie pan Feliks Sztywny zerwał się z miejsca, dopadł do porucznika i obłapiwszy go wpół, zaczął krzyczeć.— Ratunku, panie władza.Ratunku!— Do licha! — zaklął porucznik starając się uwolnić od uścisków pijaka.— O.obywatel porucznik wybaczy — wyjąkał grubas — ko.kolega jest trochę nerwowy i przez to fason stracił.Cicho, Feluś.jesteś pod skrzydłem władzy.Nie krzycz, bo obywatele pomyślą, żeśmy nadużyli napojów alkoholowych.Obywatel porucznik raczy zrozumieć.to po przejściu psy.psychicznym.właśnie chciałem zameldować.— Zmiatać stąd! — krzyczał rozgniewany Trzynoga.— Wynosić się, no już!— Zostaw ich, Trzynoga — powstrzymał go porucznik — niech się wypowiedzą.Trzynoga popatrzył na niego zdziwiony, ale puścił intruzów.— Właśnie przyszedłem zameldować z obywatelskiego obowiązku — powtórzył gruby, ale przerwał, bo w tym momencie pan Feliks Sztywny zaczął podrygiwać śmiesznie i wydawać nieartykułowane dźwięki przypominające klekot bociana.Praksa patrzył na niego z obrzydzeniem.— Obywatel porucznik raczy nie zwracać uwagi — uspokoił go grubas — to z przestrachu.kolega czkawki dostał.— Dobrze już, dobrze.tylko streszczajcie się, u diabła.— Więc tego.Felusia żołądek dziś bolał i wstąpiliśmy do baru „Pod Gołąbkiem” na jeden leczniczy.— Tak, tak, to widać — niecierpliwił się porucznik — ale do rzeczy, gadajcie, co widzieliście na skwerze Worcella.— Skąd obywatel porucznik wie, że na skwerze Worcella?— Wiem.— Więc faktycznie było tak.Opuściliśmy bar wcześnie, jako że, jak powiedziałem, wstąpiliśmy wyłącznie w celach leczniczych.Wyszliśmy, grzecznie trzymając się pod rączkę i śpiewając pieśń masową, „Siwy włos” mianowicie.— Nie „Siwy włos”, ale „Brzydulę” — sprostował pan Feliks Sztywny.— Nie, pamiętam, że to był „Siwy włos” — upierał się Rapidus.— Panowie, to nieważne.prędzej.prędzej, do diabła ciężkiego! — denerwował się porucznik.— Coście zobaczyli na skwerze Worcella, tylko bez fantazji!— Zobaczyliśmy coś białego.— Gdzie?— W krzakach.— I co?— Więc ja mówię do Felusia: „Widzisz, kobieta w welonie”.A Feluś: „Nie, to trup w bieliźnie”.To ja: „Co ty pleciesz, trup na stojąco?” A Feluś na to, że on jest fachowiec i ma praktykę.To jest trup.Podchodzim pomału i nagle.Ale porucznik już nie słuchał.Zaklął głośno i skinąwszy na Trzynogę wybiegł pospiesznie z komisariatu.* * *Pod skwerem Worcella minął ich jakiś pijak uciekający z przeraźliwym krzykiem.Przyspieszyli kroku.Błyskając latarkami dopadli do pierwszych zarośli.i stanęli osłupiali.W krzakach oświetlony w blasku księżyca stał kościotrup ludzki.Na plecy zarzucone miał białe prześcieradło.W ręce trzymał wielką litrową butelkę.Jednocześnie zdawało się milicjantom, że usłyszeli trzask łamanych gałęzi i oddalające się szybkie kroki.— Trzymaj! — krzyknął porucznik do Trzynogi.Zanim jednak dopadli do zarośli, już tam nikogo nie było.Na próżno przeszukali cały skwer.Nic.Żadnych śladów.— Psiakrew.musiało mi się zdawać, ale przecież przysiągłbym.— zaklął zasapany porucznik.Zdenerwowani wrócili do szkieletu i zaczęli oglądać go zdumieni.Był to stary, mocno zdekompletowany szkielet ludzki.Brakowało mu kilku żeber i innych pomniejszych kości.Lewą nogę zastępowała stara szczotka do zamiatania, przymocowana do miednicy i kręgosłupa.Prawą rękę miał zgiętą w łokciu i podwiązaną drutem.Kośćmi palców obejmował litrową butelkę od wódki.Uwagę milicjantów zwrócił długi sznurek zwisający spod prześcieradła.Trzynoga pociągnął go z ciekawością.Rozległ się nieprzyjemny, głośny chrzęst.Zdumieni milicjanci zauważyli, że ręka kościotrupa uniosła się z butelką do góry.— Coś podobnego! — wykrztusił Trzynoga.Zdjął czapkę i drapał się zaaferowany w głowę.Porucznik Praksa pochylił się do ziemi, by zbadać podstawkę, na której stał szkielet.— Coś tu jest, poświećcie no, Trzynoga — zasapał.Błysnęło światło elektrycznej latarki.W jego blasku Praksa odczytał na pół zatarty napis, wymalowany białą farbą na deszczułce:„Ogólnokształcąca Szkoła Męska im.Lindego, nr inw.113”.* * *Nazajutrz jedenastoletnia Szkoła Męska im.Lindego stała się świadkiem niecodziennego zdarzenia.Była właśnie godzina ósma.Woźny Grzesiński dzwonił na lekcje.Na korytarze szkolne waliły z tupotem tabuny rozwrzeszczanych uczniów wracających z porannego apelu, kiedy na ulicy rozległ się huk motoru.Pod szkołę zajechał milicyjny motocykl z przyczepą.Wysiedli z niego porucznik Praksa z kapralem Trzynogą, dźwigając długi, szczelnie opakowany gazetami pakunek.Zamaszystym krokiem weszli na korytarz i zapytali Grzesińskiego o dyrektora.Grzesiński zmierzył ich podejrzliwym spojrzeniem i wskazał drzwi do kancelarii.Na korytarzach uciszyło się momentalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]