[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gospodynią wydała mi się starsza niewiasta cała w czerni.Rufino powitał ją i powiedział:- Przyprowadziłem przyjaciela, który jeszcze niewiele widział.- Nauczy się, niech pan się nie martwi - odparła dama.Zawstydziłem się.Ażeby odwrócić uwagę lub pokazać, że jestem jeszcze dzieckiem, siadłem na brzegu ławy i zacząłem bawić się z psem.Na kuchennym stole paliły się łojowe świece, osadzone w butelkach, pamiętam też blask żarzącego się w głębi piecyka.Na przeciwległej, pochlapanej wapnem ścianie wisiał obraz Matki Boskiej Miłosiernej.Wśród żartów ktoś niezdarnie brzdąkał na gitarze.Z nieśmiałości nie odmówiłem kieliszka jałowcówki, która sparzyła mi usta.Wśród kobiet jedna wydała mi się inna niż reszta.Nazywali ją Branką.Zauważyłem w jej rysach coś indiańskiego, ale była piękna, oczy miała smutne, warkocz do pasa.Rufino, który zauważył, że na nią popatruję, zwrócił się do niej:- Opowiedz o napadzie Indian, żeby nam odświeżyć pamięć.Dziewczyna zaczęła mówić, jakby wokół nie było nikogo, a ja odczułem w jakiś dziwny sposób, że nie może myśleć o niczym innym, wydawało się, że to jedyne, co przydarzyło się w jej życiu.Opowiadała to tak:- Byłam jeszcze mała, kiedy mnie przywieziono z Catamarki.Co ja tam wiedziałam o napadach.Na estancji ze strachu ani słowem o tym nie wspominano.Potajemnie dowiedziałam się, że Indianie spadają niby burza, że zabijają ludzi, porywają zwierzęta, kobiety zabierają ze sobą w głąb lądu i Bóg wie, co z nimi wyrabiają.Nie chciałam w to wierzyć.Mój brat Lucas, którego potem zadźgali, przysięgał mi, że to wszystko bujdy, ale kiedy coś jest prawdziwe, wystarczy to usłyszeć, aby zrozumieć, iż tak jest naprawdę.Rząd daje im alkohol i mate, żeby siedzieli w spokoju, ale oni mają bardzo chytrych czarowników, którzy nimi rządzą.Na rozkaz wodza napadają małe forciki, rozrzucone daleko jedne od drugich.Z samej ciekawości właściwie już chciałam, żeby nas napadli, i nieraz długo wypatrywałam ich od zachodu.Nie wiem, ile upłynęło czasu, ale zanim doszło do napadu, zdarzyły się przymrozki i lata upalne, i znakowanie bydła, i śmierć syna zarządcy.To było tak, jakby ich przywiał wiatr z pampy.Zobaczyłam w rowie kwitnący kwiat ostu i przyśnili mi się Indianie, a rano to się stało.Zwierzęta wyczuły to przed ludźmi, tak jak wyczuwają trzęsienie ziemi.Powiało jakimś niepokojem, a ptactwo zaczęło latać tam i na powrót.Pobiegliśmy spojrzeć w tę stronę, w którą ja zawsze patrzyłam.- Kto was zawiadomił? - zapytał któryś ze słuchaczy.Dziewczyna, jakby wciąż była myślami hen daleko, powtórzyła tylko ostatnie zdanie.- Pobiegliśmy spojrzeć w tę stronę, w którą ja zawsze patrzyłam.Jakby ruszyła pustynia.Przez żelazne sztachety najpierw ujrzeliśmy tuman kurzu, a potem dopiero Indian.To był napad.Uderzali się rękami po ustach, wydając dziki krzyk.W Santa Irene było trochę długiej broni, dobrej najwyżej do tego, by ich ogłuszyć i jeszcze bardziej rozzłościć.Branka mówiła to, jakby się z pamięci modliła, ale ja usłyszałem na ulicy Indian z pustyni i ich pokrzykiwania.Jedno pchnięcie i już byli na sali, jakby wgalopowali do niej na koniach we śnie.Byli to pijani mieszkańcy nadbrzeży.Teraz - we wspomnieniu - wydaje mi się, że byli bardzo wysokiego wzrostu.Ten, który stał na czele, dał łokciem kuksańca Rufinowi, znajdującemu się pod drzwiami.Tamten usunął się i go przepuścił.Starsza niewiasta, która dotąd nie ruszyła się ze swego miejsca, teraz wstała i zwracając się do nas, powiedziała:- To Juan Moreira.Tyle czasu upłynęło, że dziś już nie wiem, czy pamiętam człowieka z owej nocy, czy też tego, którego potem tylokrotnie miałem widywać w rzeźni.Widzę czuprynę i czarną brodę Podesty, ale jednocześnie przypominam sobie jakąś twarz blondyna, poznaczoną ospą.Psiak wyskoczył do nich, łasząc się.Moreira powalił go jednym cięciem.Padł na grzbiet i zdechł, przebierając w powietrzu łapami.Tu zaczyna się prawdziwa historia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Gospodynią wydała mi się starsza niewiasta cała w czerni.Rufino powitał ją i powiedział:- Przyprowadziłem przyjaciela, który jeszcze niewiele widział.- Nauczy się, niech pan się nie martwi - odparła dama.Zawstydziłem się.Ażeby odwrócić uwagę lub pokazać, że jestem jeszcze dzieckiem, siadłem na brzegu ławy i zacząłem bawić się z psem.Na kuchennym stole paliły się łojowe świece, osadzone w butelkach, pamiętam też blask żarzącego się w głębi piecyka.Na przeciwległej, pochlapanej wapnem ścianie wisiał obraz Matki Boskiej Miłosiernej.Wśród żartów ktoś niezdarnie brzdąkał na gitarze.Z nieśmiałości nie odmówiłem kieliszka jałowcówki, która sparzyła mi usta.Wśród kobiet jedna wydała mi się inna niż reszta.Nazywali ją Branką.Zauważyłem w jej rysach coś indiańskiego, ale była piękna, oczy miała smutne, warkocz do pasa.Rufino, który zauważył, że na nią popatruję, zwrócił się do niej:- Opowiedz o napadzie Indian, żeby nam odświeżyć pamięć.Dziewczyna zaczęła mówić, jakby wokół nie było nikogo, a ja odczułem w jakiś dziwny sposób, że nie może myśleć o niczym innym, wydawało się, że to jedyne, co przydarzyło się w jej życiu.Opowiadała to tak:- Byłam jeszcze mała, kiedy mnie przywieziono z Catamarki.Co ja tam wiedziałam o napadach.Na estancji ze strachu ani słowem o tym nie wspominano.Potajemnie dowiedziałam się, że Indianie spadają niby burza, że zabijają ludzi, porywają zwierzęta, kobiety zabierają ze sobą w głąb lądu i Bóg wie, co z nimi wyrabiają.Nie chciałam w to wierzyć.Mój brat Lucas, którego potem zadźgali, przysięgał mi, że to wszystko bujdy, ale kiedy coś jest prawdziwe, wystarczy to usłyszeć, aby zrozumieć, iż tak jest naprawdę.Rząd daje im alkohol i mate, żeby siedzieli w spokoju, ale oni mają bardzo chytrych czarowników, którzy nimi rządzą.Na rozkaz wodza napadają małe forciki, rozrzucone daleko jedne od drugich.Z samej ciekawości właściwie już chciałam, żeby nas napadli, i nieraz długo wypatrywałam ich od zachodu.Nie wiem, ile upłynęło czasu, ale zanim doszło do napadu, zdarzyły się przymrozki i lata upalne, i znakowanie bydła, i śmierć syna zarządcy.To było tak, jakby ich przywiał wiatr z pampy.Zobaczyłam w rowie kwitnący kwiat ostu i przyśnili mi się Indianie, a rano to się stało.Zwierzęta wyczuły to przed ludźmi, tak jak wyczuwają trzęsienie ziemi.Powiało jakimś niepokojem, a ptactwo zaczęło latać tam i na powrót.Pobiegliśmy spojrzeć w tę stronę, w którą ja zawsze patrzyłam.- Kto was zawiadomił? - zapytał któryś ze słuchaczy.Dziewczyna, jakby wciąż była myślami hen daleko, powtórzyła tylko ostatnie zdanie.- Pobiegliśmy spojrzeć w tę stronę, w którą ja zawsze patrzyłam.Jakby ruszyła pustynia.Przez żelazne sztachety najpierw ujrzeliśmy tuman kurzu, a potem dopiero Indian.To był napad.Uderzali się rękami po ustach, wydając dziki krzyk.W Santa Irene było trochę długiej broni, dobrej najwyżej do tego, by ich ogłuszyć i jeszcze bardziej rozzłościć.Branka mówiła to, jakby się z pamięci modliła, ale ja usłyszałem na ulicy Indian z pustyni i ich pokrzykiwania.Jedno pchnięcie i już byli na sali, jakby wgalopowali do niej na koniach we śnie.Byli to pijani mieszkańcy nadbrzeży.Teraz - we wspomnieniu - wydaje mi się, że byli bardzo wysokiego wzrostu.Ten, który stał na czele, dał łokciem kuksańca Rufinowi, znajdującemu się pod drzwiami.Tamten usunął się i go przepuścił.Starsza niewiasta, która dotąd nie ruszyła się ze swego miejsca, teraz wstała i zwracając się do nas, powiedziała:- To Juan Moreira.Tyle czasu upłynęło, że dziś już nie wiem, czy pamiętam człowieka z owej nocy, czy też tego, którego potem tylokrotnie miałem widywać w rzeźni.Widzę czuprynę i czarną brodę Podesty, ale jednocześnie przypominam sobie jakąś twarz blondyna, poznaczoną ospą.Psiak wyskoczył do nich, łasząc się.Moreira powalił go jednym cięciem.Padł na grzbiet i zdechł, przebierając w powietrzu łapami.Tu zaczyna się prawdziwa historia [ Pobierz całość w formacie PDF ]