[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.otruty spożytą niebacznie trucizną!Rozżalił się nad swą dolą i był bliski płaczu.— A wkrótce — mówił dalej — znajdą mnie tutaj nieżywego.unurzanego w czarnej wodzie.O nie! Wolej powrócę do rodzinnej kniei i skonam na Skale Narady.a kto wie.może Bagheera, którą tak ukochałem.może Bagheera, o ile nie milsze jej są miaukoty w dolinie.zechce przez czas pewien strzec mych szczątków, by Chil nie postąpił ze mną tak jak z Akelą.Wielka, ciepła łza spłynęła z oka i rozprysneła się na kolanie.Pomimo całego strapienia Mowgli (rzecz do pojęcia trudna) czuł się nader szczęśliwy właśnie dlatego, że się trapił.— Jak ścierwnik Chil postąpił z Akelą w ową noc, gdym ocalił stado przed hordą psów rudych.Uspokoił się nieco, rozważając ostatnie słowa Wilka Samotnika, które niewątpliwie macie w pamięci.— Ej, na ba jął mi Akela wiele niestworzonych rzeczy, zanim skonał, bo gdy ktoś umiera, to zawsze umie się żołądkować.jakoś na inny sposób.Mówił.ale wszystko furda! Ja i tak należę do dżungli!Wspomnienie bitwy nad brzegami Waingangi tak go podnieciło, iż ostatnie słowa wykrzyknął na całe gardło, przeraźliwie.Jakaś bawolica, wylegująca się wśród oczeretów, zerwała się na nogi i wykrztusiła z siebie jęk trwogi:— Człowiek!— My-y-ylisz się! — zaryczał dziki bawół Mysa, obracając się z chlupotem i chrzęstem w swym legowisku.— To nie człowiek! To nieowłosiony wilk z Gromady Seeoneeńskiej.W takie noce, jak dzisiejsze, on zawsze biega sobie tędy-owędy.— A ja my-y-yślałam — odryczała bawolica pochylając znowu łeb nad paszą — że to jakiś człek nieznajomy-y-y!— Mó-ó-wię ci, że nie.Ach, Mowgli! Czy komu-u-u grozi niebezpieczeństwo? — zaryczał Mysa.— Ach, Mowgli! Czy komu-u-u grozi niebezpieczeństwo? — jął go przedrzeźniać chłopak.— Ten Mysa nie umie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, czy zagraża mu niebezpieczeństwo.Ale czemu wtrącacie się do spraw Mowgliego, który chodzi tędy--owędy po dżungli, nie śpiąc nocą?— Cóż on tak krzyczy głośno? — zapytała bawolica.— Zawdy tak krzyczą ci, którzy wydarłszy z ziemi kępę trawy, nie wiedzą, jak ją zeżreć — odrzekł Mysa ze wzgardą.—: Ej, gdyby to było w zeszłą porę deszczową — jęknął Mowgli — to za mniejszą, daleko mniejszą zniewagę wydźgałbym My-sę z legowiska i pojeździłbym na nim przez moczary, zarzuciwszy mu na szyję powróz z sitowia!Wyciągnął rękę, by ułamać badyl strzępiastej trzciny, ale natychmiast cofnął ją z westchnieniem.Mysa nawet się nie poruszył, ale najspokojniej w świecie przeżuwał zjedzony pokarm, a bawolica pasła się niefrasobliwie, rwąc pęki bujnej trawy.— O, nie myślę tutaj umierać — żachnął się Mowgli.— Mysa, który jest spokrewniony z dziką świnią i Jacalą, urągałby mi na pewno.Wyjdę za obręb bagniska, a wtedy zobaczę, co mnie czeka.Nigdym jeszcze w życiu nie miał takich harców wiosennych.jednocześnie gorących i przejmujących zimnem.Wsta-wajże, Mowgli!Opanowała go nieodparta pokusa, by podkraść się przez zarośla do Mysy i ukłuć go końcem noża.Bawół, ociekając wodą i bryzgając błotem, wypadł z kałuży jak bomba.Widok był tak zabawny, że Mowgli ze śmiechu aż przysiadł na ziemi.— Opowiedzże wszystkim, ty byku, że bezwłosy wilk z Gromady Seeoneeńskiej pognał cię raz, aż miło! — huknął za nim.— Co? Wilk? Mo-o-że to ty jesteś tym wilkiem? Ha! Ha! — fukriął Mysa wierzgając racicami w błocie.— Cała puszcza wie, że byłeś pastuchem domowego bydła.jednym z tych ludzkich stworów, co bawią się w piasku, wzniecają kurz i robią ciągły har-mider tam koło łanów zboża.Ty tu nam będziesz mydłkował, że urodziłeś się w puszczy?! Czyż prawdziwy my-y-yśliwiecprzemykałby się tak po kryjomu-u-u, jak wąż wśród pijawek, by dla głupich żartów.godnych szakala.ośmieszać rnnie w oczach mej krowy? Chodź no na ubitą ziemię, smy-y--ku jeden, a ja.ja ci pokażę!Nie dokończył, bo już mu się pysk cały pokrył pianą.Mysa należał do najbardziej gniewliwych stworzeń w całej dżungli.Mowgli utkwił w nim nieruchomo oczy, nic sobie nie robiąc z jego fumów i dąsów.Gdy zdołał już zapanować głosem ponad mlaskliwą chlapaniną błotnych rozbryzgów, zapytał:— Czy w pobliżu tych trzęsawisk jest jakie ludzkie osiedle, mój Myso? Ta połać kniei jest mi nie znana.— Idźże sobie na północ! — ryknął rozjuszony bawół, bo Mowgli kolnął go nożem dość dotkliwie.— Tylko chamy ostatnie, gołe pastuchy-obdartusy zdobyć się mogą na tak głupie żarty! Idźże sobie do nich, do osady poniżej trzęsawisk, i opowiedz wszystkim, jakiś ty zmy-y-yślny!— Ludzie nie lubią leśnych opowieści, a przy tym wydaje mi się, Myso, że jedna blizna więcej czy mniej nie zaszkodzi zbytnio twej grubaśnej skórze.Ale nie ma co, pójdę przyjrzeć się tej wiosce.Tak jest! Pójdę! A teraz, Myso, uspokój się! Wolnego! Nie w każdą noc spotka cię to szczęście, by sam Władca Dżungli miał być twym poganiaczem!Pobrnął grząskim szlakiem, wiodącym ku brzegowi trzęsawiska, wiedząc doskonale, że Mysa nie poważy się natrzeć w tym kierunku.Biegnąc, śmiał się do rozpuku na samą myśl o wściekłości bawołu.— Nie całkiem jeszcze odeszła mnie siła — mówił sobie w duchu.— Być może, że trucizna nie weszła mi w kości.Tam w dole.niziuśko.migoce sobie jakaś gwiazdka.Złożył ręce i przez ich szczelinę jął przyglądać się onemu światełku.— Na Byka, który był okupem za mnie! Toż to Czerwone Kwiecie.to Czerwone Kwiecie, przy którym spoczywałem.zanim.zanim.przystałem po raz pierwszy do Gromady Seeoneeń-skiej! Skórom je obaczył, to już ukończę mą gonitwę!Mokradła przeszły w wielką, rozległą równię.Stamtąd to mrugało doń owo światełko.Jakkolwiek Mowgliemu od dawna wszystkie ludzkie sprawy stały się najzupełniej obojętne, to jednak w tęnoc blask Czerwonego Kwiecia wabił go ku sobie t nęcił, niby jakaś nowa, nieoczekiwana zdobycz myśliwska.— Przyjrzę się im tylko — mówił sobie — i przekonam się, czy wiele się zmieniło w Ludzkiej Gromadzie od czasu, gdym ją opuścił.Zapomniawszy, że nie znajduje się już w ojczystej kniei, gdzie wolno mu było robić, co mu się żywnie podobało, biegł nielękli-wie przez obciążone rosą trawiaste łany, póki nie dobiegł do chaty, skąd biło światło.Rozległo się naszczekiwanie trzech czy czterech psów podwórzowych.Widocznie znalazł się na skraju jakowejś ludzkiej osady.Mowgli zmusił do milczenia kundysy, odpowiadając na ich psie głosy prawdziwym wilczym wyciem, ponurym i złowrogim.— Ho-o! — rzekł do siebie, siadając z wolna na ziemi.— Co będzie, to będzie.Mowgli, Mowgli! Cóż to ciebie znów pociągnęło ku siedlisku Ludzkiej Gromady?Przetarł usta, szukając znaku owego kamienia, który zranił go był dawno, dawno temu, wówczas gdy Ludzka Groraada — nie ta, lecz inna — chciała go się pozbyć, precz go odegnać.Rozwarły się drzwi chaty i stanęła w nich jakaś kobieta, usiłując przebić wzrokiem ciemność.Z izby doleciał nagły płacz dziecięcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.otruty spożytą niebacznie trucizną!Rozżalił się nad swą dolą i był bliski płaczu.— A wkrótce — mówił dalej — znajdą mnie tutaj nieżywego.unurzanego w czarnej wodzie.O nie! Wolej powrócę do rodzinnej kniei i skonam na Skale Narady.a kto wie.może Bagheera, którą tak ukochałem.może Bagheera, o ile nie milsze jej są miaukoty w dolinie.zechce przez czas pewien strzec mych szczątków, by Chil nie postąpił ze mną tak jak z Akelą.Wielka, ciepła łza spłynęła z oka i rozprysneła się na kolanie.Pomimo całego strapienia Mowgli (rzecz do pojęcia trudna) czuł się nader szczęśliwy właśnie dlatego, że się trapił.— Jak ścierwnik Chil postąpił z Akelą w ową noc, gdym ocalił stado przed hordą psów rudych.Uspokoił się nieco, rozważając ostatnie słowa Wilka Samotnika, które niewątpliwie macie w pamięci.— Ej, na ba jął mi Akela wiele niestworzonych rzeczy, zanim skonał, bo gdy ktoś umiera, to zawsze umie się żołądkować.jakoś na inny sposób.Mówił.ale wszystko furda! Ja i tak należę do dżungli!Wspomnienie bitwy nad brzegami Waingangi tak go podnieciło, iż ostatnie słowa wykrzyknął na całe gardło, przeraźliwie.Jakaś bawolica, wylegująca się wśród oczeretów, zerwała się na nogi i wykrztusiła z siebie jęk trwogi:— Człowiek!— My-y-ylisz się! — zaryczał dziki bawół Mysa, obracając się z chlupotem i chrzęstem w swym legowisku.— To nie człowiek! To nieowłosiony wilk z Gromady Seeoneeńskiej.W takie noce, jak dzisiejsze, on zawsze biega sobie tędy-owędy.— A ja my-y-yślałam — odryczała bawolica pochylając znowu łeb nad paszą — że to jakiś człek nieznajomy-y-y!— Mó-ó-wię ci, że nie.Ach, Mowgli! Czy komu-u-u grozi niebezpieczeństwo? — zaryczał Mysa.— Ach, Mowgli! Czy komu-u-u grozi niebezpieczeństwo? — jął go przedrzeźniać chłopak.— Ten Mysa nie umie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, czy zagraża mu niebezpieczeństwo.Ale czemu wtrącacie się do spraw Mowgliego, który chodzi tędy--owędy po dżungli, nie śpiąc nocą?— Cóż on tak krzyczy głośno? — zapytała bawolica.— Zawdy tak krzyczą ci, którzy wydarłszy z ziemi kępę trawy, nie wiedzą, jak ją zeżreć — odrzekł Mysa ze wzgardą.—: Ej, gdyby to było w zeszłą porę deszczową — jęknął Mowgli — to za mniejszą, daleko mniejszą zniewagę wydźgałbym My-sę z legowiska i pojeździłbym na nim przez moczary, zarzuciwszy mu na szyję powróz z sitowia!Wyciągnął rękę, by ułamać badyl strzępiastej trzciny, ale natychmiast cofnął ją z westchnieniem.Mysa nawet się nie poruszył, ale najspokojniej w świecie przeżuwał zjedzony pokarm, a bawolica pasła się niefrasobliwie, rwąc pęki bujnej trawy.— O, nie myślę tutaj umierać — żachnął się Mowgli.— Mysa, który jest spokrewniony z dziką świnią i Jacalą, urągałby mi na pewno.Wyjdę za obręb bagniska, a wtedy zobaczę, co mnie czeka.Nigdym jeszcze w życiu nie miał takich harców wiosennych.jednocześnie gorących i przejmujących zimnem.Wsta-wajże, Mowgli!Opanowała go nieodparta pokusa, by podkraść się przez zarośla do Mysy i ukłuć go końcem noża.Bawół, ociekając wodą i bryzgając błotem, wypadł z kałuży jak bomba.Widok był tak zabawny, że Mowgli ze śmiechu aż przysiadł na ziemi.— Opowiedzże wszystkim, ty byku, że bezwłosy wilk z Gromady Seeoneeńskiej pognał cię raz, aż miło! — huknął za nim.— Co? Wilk? Mo-o-że to ty jesteś tym wilkiem? Ha! Ha! — fukriął Mysa wierzgając racicami w błocie.— Cała puszcza wie, że byłeś pastuchem domowego bydła.jednym z tych ludzkich stworów, co bawią się w piasku, wzniecają kurz i robią ciągły har-mider tam koło łanów zboża.Ty tu nam będziesz mydłkował, że urodziłeś się w puszczy?! Czyż prawdziwy my-y-yśliwiecprzemykałby się tak po kryjomu-u-u, jak wąż wśród pijawek, by dla głupich żartów.godnych szakala.ośmieszać rnnie w oczach mej krowy? Chodź no na ubitą ziemię, smy-y--ku jeden, a ja.ja ci pokażę!Nie dokończył, bo już mu się pysk cały pokrył pianą.Mysa należał do najbardziej gniewliwych stworzeń w całej dżungli.Mowgli utkwił w nim nieruchomo oczy, nic sobie nie robiąc z jego fumów i dąsów.Gdy zdołał już zapanować głosem ponad mlaskliwą chlapaniną błotnych rozbryzgów, zapytał:— Czy w pobliżu tych trzęsawisk jest jakie ludzkie osiedle, mój Myso? Ta połać kniei jest mi nie znana.— Idźże sobie na północ! — ryknął rozjuszony bawół, bo Mowgli kolnął go nożem dość dotkliwie.— Tylko chamy ostatnie, gołe pastuchy-obdartusy zdobyć się mogą na tak głupie żarty! Idźże sobie do nich, do osady poniżej trzęsawisk, i opowiedz wszystkim, jakiś ty zmy-y-yślny!— Ludzie nie lubią leśnych opowieści, a przy tym wydaje mi się, Myso, że jedna blizna więcej czy mniej nie zaszkodzi zbytnio twej grubaśnej skórze.Ale nie ma co, pójdę przyjrzeć się tej wiosce.Tak jest! Pójdę! A teraz, Myso, uspokój się! Wolnego! Nie w każdą noc spotka cię to szczęście, by sam Władca Dżungli miał być twym poganiaczem!Pobrnął grząskim szlakiem, wiodącym ku brzegowi trzęsawiska, wiedząc doskonale, że Mysa nie poważy się natrzeć w tym kierunku.Biegnąc, śmiał się do rozpuku na samą myśl o wściekłości bawołu.— Nie całkiem jeszcze odeszła mnie siła — mówił sobie w duchu.— Być może, że trucizna nie weszła mi w kości.Tam w dole.niziuśko.migoce sobie jakaś gwiazdka.Złożył ręce i przez ich szczelinę jął przyglądać się onemu światełku.— Na Byka, który był okupem za mnie! Toż to Czerwone Kwiecie.to Czerwone Kwiecie, przy którym spoczywałem.zanim.zanim.przystałem po raz pierwszy do Gromady Seeoneeń-skiej! Skórom je obaczył, to już ukończę mą gonitwę!Mokradła przeszły w wielką, rozległą równię.Stamtąd to mrugało doń owo światełko.Jakkolwiek Mowgliemu od dawna wszystkie ludzkie sprawy stały się najzupełniej obojętne, to jednak w tęnoc blask Czerwonego Kwiecia wabił go ku sobie t nęcił, niby jakaś nowa, nieoczekiwana zdobycz myśliwska.— Przyjrzę się im tylko — mówił sobie — i przekonam się, czy wiele się zmieniło w Ludzkiej Gromadzie od czasu, gdym ją opuścił.Zapomniawszy, że nie znajduje się już w ojczystej kniei, gdzie wolno mu było robić, co mu się żywnie podobało, biegł nielękli-wie przez obciążone rosą trawiaste łany, póki nie dobiegł do chaty, skąd biło światło.Rozległo się naszczekiwanie trzech czy czterech psów podwórzowych.Widocznie znalazł się na skraju jakowejś ludzkiej osady.Mowgli zmusił do milczenia kundysy, odpowiadając na ich psie głosy prawdziwym wilczym wyciem, ponurym i złowrogim.— Ho-o! — rzekł do siebie, siadając z wolna na ziemi.— Co będzie, to będzie.Mowgli, Mowgli! Cóż to ciebie znów pociągnęło ku siedlisku Ludzkiej Gromady?Przetarł usta, szukając znaku owego kamienia, który zranił go był dawno, dawno temu, wówczas gdy Ludzka Groraada — nie ta, lecz inna — chciała go się pozbyć, precz go odegnać.Rozwarły się drzwi chaty i stanęła w nich jakaś kobieta, usiłując przebić wzrokiem ciemność.Z izby doleciał nagły płacz dziecięcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]