[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce teżstraciłem z oczu czoło naszego pochodu, doktora i Kasię.Jedyne co widziałem, to plecySokolego Oka i postać Hildy.Dwaj pozostali chłopcy zaledwie rysowali mi się we mgle.- Czy nie za dużo pan ryzykuje? - odezwała się idąca obok mnie Zenobia.- Sądzi pani, że jest jakieś ryzyko?- To pan powinien był wziąć puszkę z pamiętnikiem.Co będzie, jeśli na Hildę napadną?- Wprawdzie niesiemy ciężkie bagaże, ale w każdej chwili możemy je porzucić, aby obronićHildę.Zresztą, skąd ta pewność, że odważą się napaść?- Czy pan wie, kim jest Fryderyk? Czy zdaje sobie pan sprawę, czego można się po nimspodziewać?Uśmiechnąłem się.- Wiem.Jest to człowiek piekielnie odważny i diablo sprytny.Odczuwam dla niego podziw,gdy pomyślę, że przez ten cały czas nie zrobił nic takiego, co mogłoby stać się dowodemprzeciw niemu.Przypuszczam też, że jego paszport szwajcarski jest, niestety, autentyczny,o co postarali się jego mocodawcy.Jak mu dowieść, że ,.był człowiekiem-żabą i usiłowałporwać Kuryłłę? Jak mu udowodnić, że obezwładnił mnie chloroformem? Albo że naPolanie usiłował wykraść plecaki z namiotu chłopców? Albo że strzelał z pistoletugazowego do Sebastiana? Właśnie dzisiaj mamy ostatnią szansę schwytania go nagorącym uczynku.- Chce mi pan wmówić, że jedyny błąd, jaki popełnił, polega na tym, że nie docenił sprytupana Samochodzika?- Wodził mnie za nos "jak smarkacza.Wyobrażam sobie, jak szydził ze mnie, jednocześnieokazując mi przeróżne uprzejmości.Urwałem.Pośliznąłem się na błotnistej i stromej ścieżce.Fiknąłem kozła i^ zjechałem kilkametrów w dół.Zjeżdżając podciąłem nogi Sokolego Oka, który również fiknął kozła i począłsię zsuwać w dół.On podciął z kolei nogi schodzącej niżej Hildzie.Niemka krzyknęła iprzewracając się wypuściła z ręki pudełko z pamiętnikiem, które zaczęło zjeżdżać pomokrej od mgły ścieżce.110Biały tuman wypełniły nawoływania i okrzyki.Słyszałem głos doktora spieszącego napomoc Hildzie, zaszczekał Sebastian.Wrzeszczeli chłopcy, ścigający pudełko zpamiętnikiem.Moje nogi nareszcie znalazły oparcie o leżący na zboczu kamień.Byłem obłocony ipotłuczony, wokół siebie widziałem tylko mgłę.Usiłowałem podnieść się z mokrej trawy, gdy jakaś potężna siła zwaliła mnie z nóg.Ktośprzewrócił mnie i zbiegł w dół. Fryderyk!" - przemknęło mi przez mózg okropne podejrzenie.Zerwałem się z ziemi i znowu ktoś przewrócił mnie, -z ogromnym rozpędem spadając namnie z góry.Przebiegł ślizgając się na trawie i błotnistej ścieżce.Trzy wystrzały z pistoletu jak ostre uderzenie bicza przeszyły mgłę.Poderwałem się i na łeb, na szyję poleciałem w dół, w przepaść zakrytą białym tumanem.Piętami zaryłem w ziemię tuż obok Zenobii.Dziewczyna trzymała w dłoni pistolet i strzelałaz niego.- Co pani wyrabia! - wrzasnąłem.- W tej mgle postrzeli pani któregoś z naszych!- Strzelam na postrach - powiedziała.- I co pan teraz zrobi? Miał ich pan złapać nagorącym uczynku.W mgle zamajaczyły sylwetki chłopców i doktora.- O, tam, tam uciekli, w dół.Z puszką - rozpaczał Wiewiórka.Obok mnie Hilda zjeżdżała na.butach po trawie.Biegliśmy w dół razi po raz przewracając się i koziołkując.Przecież to wszystko nie trwałodłużej niż kilka minut, napastnicy nie naogli uciec daleko.Jeśli nie na zboczu, topowinniśmy dogonić ich w kamieniołomie lub na szosie.Zsuwałem się po trawie na złamanie karku, nieczuły na upadki i potłuczenia.Słyszałem za:sobą sapania chłopców, zachęcające okrzyki doktora, naszczekiwanie Sebastiana.Nareszcie znalazłem się na dole, obok stojących, w kamieniołomie samochodów.Wyskoczyłem na drogę, aby rozejrzeć się, czy gdzieś w pobliżu nie zobaczę forda, boprzecież Fryderyk chyba przyjechał tu swoim wozem.W chwilę pózniej zobaczyłemZenobię.Przebiegła obok mnie i jak pantera rzuciła się w przydrożne krzaki.Zakotłowało się tam, apo minucie Zenobia wyciągnęła z krzaków pana Kuryłłę.Trzymała go za kołnierz marynarki,jak myśliwy trzyma za uszy upolowanego zająca.Wyprowadziła go na środek drogi, i potrząsając za kark, krzyczała:- Gdzie jest Fryderyk?! Gdzie jest Fryderyk?!O, jakże żałosny widok przedstawiał nasz dumny prezes! Potrząsany przez Zenobię,raptem jak dziecko zaczął pięściami wycierać oczy, rozmazując brud na policzkach.- To zbój, bandyta, gangster! Zostawił mnie i uciekł! Ja nie jestem niczemu winien.Zostawiłmnie tu i uciekł z moją puszką! Pewnie uciekł samochodem do granicy niemieckiej -płaczliwie tłumaczył Zenobii.Puściła nieszczęśnika, który zatoczył się i klapnął w wielką kałużę błota.Powiedziałem ztrudem tłumiąc śmiech:- Pani Zenobio, dogonimy Fryderyka, zanim zdoła przekroczyć granicę.Mój wehikuł nie jestgorszy, od forda.A myślę nawet, że okaże się szybszy.Zenobia prychnęła pogardliwie.- Może pan teraz nieść swój wehikuł na plecach.Niech pan raczy zerknąć na samochody.Odwróciłem się i spojrzałem na nasze wozy.Aż mi się gorąco zrobiło.Wszystkie czterykoła wehikułu i Wartburga miały wypuszczone powietrze i stały jak w rozdeptanychkaloszach.Zdałem sobie sprawę, że przynajmniej godzina upłynie, zanim będą nadawałysię do dalszej jazdy.111A Zenobia przeszła kilka kroków drogą i znowu weszła w krzaki, skąd wyprowadziła, swójstraszliwy motocykl.Potem z jakiegoś miejsca w swym motocyklu wysunęła antenę izaczęła manipulować gałkami radiostacji ukrytej wewnątrz przyczepy.- Niech pan zajmie się swoim wozem - odezwała się do mnie, nie chcąc, abym słyszał treśćmeldunku, który zamierzała nadać.Odchodząc do wehikułu słyszałem, jak wołała do nadajnika:- Tu Z 24.Z 24.Z 24.Tymczasem zeszli z góry Hilda, doktor i chłopcy objuczeni naszymi bagażami, którepozbierali na stoku Polany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wkrótce teżstraciłem z oczu czoło naszego pochodu, doktora i Kasię.Jedyne co widziałem, to plecySokolego Oka i postać Hildy.Dwaj pozostali chłopcy zaledwie rysowali mi się we mgle.- Czy nie za dużo pan ryzykuje? - odezwała się idąca obok mnie Zenobia.- Sądzi pani, że jest jakieś ryzyko?- To pan powinien był wziąć puszkę z pamiętnikiem.Co będzie, jeśli na Hildę napadną?- Wprawdzie niesiemy ciężkie bagaże, ale w każdej chwili możemy je porzucić, aby obronićHildę.Zresztą, skąd ta pewność, że odważą się napaść?- Czy pan wie, kim jest Fryderyk? Czy zdaje sobie pan sprawę, czego można się po nimspodziewać?Uśmiechnąłem się.- Wiem.Jest to człowiek piekielnie odważny i diablo sprytny.Odczuwam dla niego podziw,gdy pomyślę, że przez ten cały czas nie zrobił nic takiego, co mogłoby stać się dowodemprzeciw niemu.Przypuszczam też, że jego paszport szwajcarski jest, niestety, autentyczny,o co postarali się jego mocodawcy.Jak mu dowieść, że ,.był człowiekiem-żabą i usiłowałporwać Kuryłłę? Jak mu udowodnić, że obezwładnił mnie chloroformem? Albo że naPolanie usiłował wykraść plecaki z namiotu chłopców? Albo że strzelał z pistoletugazowego do Sebastiana? Właśnie dzisiaj mamy ostatnią szansę schwytania go nagorącym uczynku.- Chce mi pan wmówić, że jedyny błąd, jaki popełnił, polega na tym, że nie docenił sprytupana Samochodzika?- Wodził mnie za nos "jak smarkacza.Wyobrażam sobie, jak szydził ze mnie, jednocześnieokazując mi przeróżne uprzejmości.Urwałem.Pośliznąłem się na błotnistej i stromej ścieżce.Fiknąłem kozła i^ zjechałem kilkametrów w dół.Zjeżdżając podciąłem nogi Sokolego Oka, który również fiknął kozła i począłsię zsuwać w dół.On podciął z kolei nogi schodzącej niżej Hildzie.Niemka krzyknęła iprzewracając się wypuściła z ręki pudełko z pamiętnikiem, które zaczęło zjeżdżać pomokrej od mgły ścieżce.110Biały tuman wypełniły nawoływania i okrzyki.Słyszałem głos doktora spieszącego napomoc Hildzie, zaszczekał Sebastian.Wrzeszczeli chłopcy, ścigający pudełko zpamiętnikiem.Moje nogi nareszcie znalazły oparcie o leżący na zboczu kamień.Byłem obłocony ipotłuczony, wokół siebie widziałem tylko mgłę.Usiłowałem podnieść się z mokrej trawy, gdy jakaś potężna siła zwaliła mnie z nóg.Ktośprzewrócił mnie i zbiegł w dół. Fryderyk!" - przemknęło mi przez mózg okropne podejrzenie.Zerwałem się z ziemi i znowu ktoś przewrócił mnie, -z ogromnym rozpędem spadając namnie z góry.Przebiegł ślizgając się na trawie i błotnistej ścieżce.Trzy wystrzały z pistoletu jak ostre uderzenie bicza przeszyły mgłę.Poderwałem się i na łeb, na szyję poleciałem w dół, w przepaść zakrytą białym tumanem.Piętami zaryłem w ziemię tuż obok Zenobii.Dziewczyna trzymała w dłoni pistolet i strzelałaz niego.- Co pani wyrabia! - wrzasnąłem.- W tej mgle postrzeli pani któregoś z naszych!- Strzelam na postrach - powiedziała.- I co pan teraz zrobi? Miał ich pan złapać nagorącym uczynku.W mgle zamajaczyły sylwetki chłopców i doktora.- O, tam, tam uciekli, w dół.Z puszką - rozpaczał Wiewiórka.Obok mnie Hilda zjeżdżała na.butach po trawie.Biegliśmy w dół razi po raz przewracając się i koziołkując.Przecież to wszystko nie trwałodłużej niż kilka minut, napastnicy nie naogli uciec daleko.Jeśli nie na zboczu, topowinniśmy dogonić ich w kamieniołomie lub na szosie.Zsuwałem się po trawie na złamanie karku, nieczuły na upadki i potłuczenia.Słyszałem za:sobą sapania chłopców, zachęcające okrzyki doktora, naszczekiwanie Sebastiana.Nareszcie znalazłem się na dole, obok stojących, w kamieniołomie samochodów.Wyskoczyłem na drogę, aby rozejrzeć się, czy gdzieś w pobliżu nie zobaczę forda, boprzecież Fryderyk chyba przyjechał tu swoim wozem.W chwilę pózniej zobaczyłemZenobię.Przebiegła obok mnie i jak pantera rzuciła się w przydrożne krzaki.Zakotłowało się tam, apo minucie Zenobia wyciągnęła z krzaków pana Kuryłłę.Trzymała go za kołnierz marynarki,jak myśliwy trzyma za uszy upolowanego zająca.Wyprowadziła go na środek drogi, i potrząsając za kark, krzyczała:- Gdzie jest Fryderyk?! Gdzie jest Fryderyk?!O, jakże żałosny widok przedstawiał nasz dumny prezes! Potrząsany przez Zenobię,raptem jak dziecko zaczął pięściami wycierać oczy, rozmazując brud na policzkach.- To zbój, bandyta, gangster! Zostawił mnie i uciekł! Ja nie jestem niczemu winien.Zostawiłmnie tu i uciekł z moją puszką! Pewnie uciekł samochodem do granicy niemieckiej -płaczliwie tłumaczył Zenobii.Puściła nieszczęśnika, który zatoczył się i klapnął w wielką kałużę błota.Powiedziałem ztrudem tłumiąc śmiech:- Pani Zenobio, dogonimy Fryderyka, zanim zdoła przekroczyć granicę.Mój wehikuł nie jestgorszy, od forda.A myślę nawet, że okaże się szybszy.Zenobia prychnęła pogardliwie.- Może pan teraz nieść swój wehikuł na plecach.Niech pan raczy zerknąć na samochody.Odwróciłem się i spojrzałem na nasze wozy.Aż mi się gorąco zrobiło.Wszystkie czterykoła wehikułu i Wartburga miały wypuszczone powietrze i stały jak w rozdeptanychkaloszach.Zdałem sobie sprawę, że przynajmniej godzina upłynie, zanim będą nadawałysię do dalszej jazdy.111A Zenobia przeszła kilka kroków drogą i znowu weszła w krzaki, skąd wyprowadziła, swójstraszliwy motocykl.Potem z jakiegoś miejsca w swym motocyklu wysunęła antenę izaczęła manipulować gałkami radiostacji ukrytej wewnątrz przyczepy.- Niech pan zajmie się swoim wozem - odezwała się do mnie, nie chcąc, abym słyszał treśćmeldunku, który zamierzała nadać.Odchodząc do wehikułu słyszałem, jak wołała do nadajnika:- Tu Z 24.Z 24.Z 24.Tymczasem zeszli z góry Hilda, doktor i chłopcy objuczeni naszymi bagażami, którepozbierali na stoku Polany [ Pobierz całość w formacie PDF ]