[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawdził jeszcze, czy na pewno wie, który guzik przycisnąć i pospieszył za inspektorem.Dogonił całą grupę w połowie drogi na statek.Inspektor i Grent szli przodem, żołnierze wlekli się z tyłu.Skręcił w krzaki.Biegł cichutko, aż znalazł się naprzeciw inspektora.Wymierzył, jego palec zacisnął się na spuście.Ale przecież nie chciał zabijać Grenta.Miał popełnić tylko jedno morderstwo.Pobiegł naprzód, wyprzedził całą grupę i wyszedł na drogę: Broń trzymał w pogotowiu.- O co chodzi? - spytał inspektor.- Nie ruszać się - rozkazał Tom.- Rzućcie broń i cofnijcie się.Żołnierze poruszali się jak w szoku.Jeden po drugim odkładali broń i odchodzili pod krzaki.Grent został na miejscu.- Co ty wyprawiasz, chłopcze? - zapytał.- Jestem tutejszym przestępcą - odparł dumnie Tom.Mam zamiar zabić inspektora.Proszę się odsunąć.- Przestępcą? - Grent przyglądał mu się zdumiony.- Więc to o tym plótł burmistrz.- Wiem, że od dwustu lat nie popełniono tu morderstwa wyjaśnił Tom.- Ale zaraz to zmienię.Z d r o g i!Grent odskoczył z linii ognia.Inspektor pozostał sam.Stał, kołysząc się lekko.Tom wymierzył, starając się skupić na tym, jak spektakularne będzie to przestępstwo i jakie przyniesie społeczne korzyści.Wciąż jednak miał przed oczami rozciągniętego na ziemi inspektora, jego otwarte zaszklone oczy, zesztywniałe ręce, wykrzywione usta, nozdrza nie wciągające i nie wypuszczające powietrza, serce, które nie bije.Próbował zmusić swój palec, by nacisnął spust.Lecz choć mózg był w pełni świadom konieczności przestępstwa, to ręka miała swoje zdanie.- Nie potrafię! - krzyknął.Cisnął karabin i pognał w las.Inspektor chciał wysłać grupę poszukiwawczą i powiesić Toma na miejscu, lecz Grent był innego zdania.Nowe Delaware było całe pokryte lasem.Dziesięć tysięcy ludzi nie zdołałoby schwytać zbiega, gdyby nie chciał zostać schwytany.Zbliżył się burmistrz i kilku mieszkańców wioski, ciekawych przyczyn zamieszania.Żołnierze otoczyli inspektora i Grenta.Stali z bronią w pogotowiu, a ich twarze były poważne i groźne.Burmistrz wszystko wytłumaczył.Brak przestępstw w wiosce, świadczący o odejściu od cywilizacji.Zadanie powierzono Tomowi.I jak im było wstyd, że nie potrafił go wypełnić.- A dlaczego wyznaczyliście akurat tego człowieka? - zdziwił się Grent.- Pomyślałem sobie - wyjaśnił burmistrz - że jeśli ktokolwiek sobie z tym poradzi, to na pewno Tom.Wie pan, on jest rybakiem.To krwawa robota.- A więc nikt inny nie potrafiłby zabić?- Żaden z nas nie doszedłby nawet tak daleko, jak Tom przyznał smutnie burmistrz.Grent i inspektor popatrzyli na siebie, potem na żołnierzy.Ci spoglądali, na mieszkańców wioski ż podziwem i szacunkiem.Zaczęli szeptać coś między sobą.- Baczność! - ryknął inspektor.- Lepiej się stąd zabierajmy - dodał cicho, zwracając się do Grenta.- Ludzie w naszej armii, którzy nie potrafią zabijać.- Morale - mruknął Grent i zadrżał.- Możliwość zarażenia.Jeden człowiek na kluczowej pozycji zagraża statkowi, może nawet całej flocie, bo nie potrafi wystrzelić.Nie warto ryzykować.Nakazali powrót na statek.Żołnierze maszerowali jakby wolniej niż normalnie.Oglądali się na wioskę i szeptali między sobą, mimo że inspektor wykrzykiwał rozkazy.Mały, stateczek wystartował w ogniu dysz.Po chwili zniknął we wnętrzu wielkiego statku.A potem wielki statek odleciał.Krawędź ogromnego, wodniście czerwonego słońca zniżyła się tuż nad horyzont.- Możesz już wyjść - zawołał burmistrz.Tom wynurzył się z krzaków, gdzie się krył, obserwując wszystko.- Zawaliłem - powiedział żałośnie.- Nie miej do siebie żalu - pocieszył go Billy Malarz.To było nie do zrobienia.- Chyba nie - przyznał burmistrz, kiedy wracali już do wioski.- Miałem nadzieję, że może ci się uda.Nie można mieć do ciebie pretensji.Nie ma tu nikogo, kto potrafiłby wykonać tę pracę przynajmniej równie dobrze.- Co zrobimy z tymi budynkami? - zainteresował się Billy Malarz wskazując na więzienie, pocztę, kościół i małą czerwoną szkółkę.Burmistrz na chwilę zamyślił się głęboko.- Już wiem - oświadczył.- Zbudujemy plac zabaw dla dzieci.Huśtawki, zjeżdżalnie, piaskownice i wszystko inne.- J e s z c z e j e d e n plac zabaw? - zdziwił się Tom.- Pewno.Dlaczego nie? Oczywiście, nie było żadnych powodów.- Chyba nie będzie mi już potrzebne - rzekł Tom, podając burmistrzowi zezwolenie przestępcze.- Nie, chyba nie - zgodził się burmistrz.Patrzyli z goryczą, jak darł dokument na strzępki.- No cóż, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.Po prostu to nie wystarczyło.- Miałem szansę - mruknął Tom.- I zawiodłem was wszystkich.- To nie twoja wina, Tom - Billy Malarz położył mu dłoń na ramieniu.- Zresztą, to nie jest niczyja wina.To efekt tego, że przez dwieście lat pozostawaliśmy z dala od cywilizacji.Pomyślcie, ile czasu potrzebowała Ziemia, żeby się ucywilizować.Tysiące lat.A my próbowaliśmy to załatwić w dwa tygodnie.- Trudno, musimy dalej być nieucywilizowani - stwierdził burmistrz tonem, który miał być żartobliwy.Tom ziewnął, pomachał im i poszedł do domu, by odespać zaległości.Przed wejściem spojrzał jeszcze w nocne niebo.Gęste, ciężkie chmury o czarnych obrzeżach zbierały się nad wioską.Pora deszczów była coraz bliżej.Niedługo znowu będzie mógł łowić.Właściwie dlaczego nie wyobraził sobie inspektora jako ryby? Był zbyt zmęczony, by zastanowić się, czy byłby to rozsądny motyw.Zresztą, i tak już było za późno.Ziemia, a wraz z nią cywilizacja oddaliła się i uciekła na kto wie, ile jeszcze stuleci.Tej nocy spał niespokojnie.przekład: Piotr W.CholewaZła kuracjaDrugiego maja 2193 roku Elwood Caswell szedł szybko Broadwayem z naładowanym rewolwerem, ukrytym w kieszeni płaszcza.Nie chciał użyć broni, obawiał się jednak, że mimo wszystko jej użyje.Przypuszczenie to było o tyle uzasadnione, że Caswell cierpiał na manię zabijania.Był łagodny, mglisty, wiosenny dzień, powietrze pach_ mało deszczem i kwitnącym dereniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Sprawdził jeszcze, czy na pewno wie, który guzik przycisnąć i pospieszył za inspektorem.Dogonił całą grupę w połowie drogi na statek.Inspektor i Grent szli przodem, żołnierze wlekli się z tyłu.Skręcił w krzaki.Biegł cichutko, aż znalazł się naprzeciw inspektora.Wymierzył, jego palec zacisnął się na spuście.Ale przecież nie chciał zabijać Grenta.Miał popełnić tylko jedno morderstwo.Pobiegł naprzód, wyprzedził całą grupę i wyszedł na drogę: Broń trzymał w pogotowiu.- O co chodzi? - spytał inspektor.- Nie ruszać się - rozkazał Tom.- Rzućcie broń i cofnijcie się.Żołnierze poruszali się jak w szoku.Jeden po drugim odkładali broń i odchodzili pod krzaki.Grent został na miejscu.- Co ty wyprawiasz, chłopcze? - zapytał.- Jestem tutejszym przestępcą - odparł dumnie Tom.Mam zamiar zabić inspektora.Proszę się odsunąć.- Przestępcą? - Grent przyglądał mu się zdumiony.- Więc to o tym plótł burmistrz.- Wiem, że od dwustu lat nie popełniono tu morderstwa wyjaśnił Tom.- Ale zaraz to zmienię.Z d r o g i!Grent odskoczył z linii ognia.Inspektor pozostał sam.Stał, kołysząc się lekko.Tom wymierzył, starając się skupić na tym, jak spektakularne będzie to przestępstwo i jakie przyniesie społeczne korzyści.Wciąż jednak miał przed oczami rozciągniętego na ziemi inspektora, jego otwarte zaszklone oczy, zesztywniałe ręce, wykrzywione usta, nozdrza nie wciągające i nie wypuszczające powietrza, serce, które nie bije.Próbował zmusić swój palec, by nacisnął spust.Lecz choć mózg był w pełni świadom konieczności przestępstwa, to ręka miała swoje zdanie.- Nie potrafię! - krzyknął.Cisnął karabin i pognał w las.Inspektor chciał wysłać grupę poszukiwawczą i powiesić Toma na miejscu, lecz Grent był innego zdania.Nowe Delaware było całe pokryte lasem.Dziesięć tysięcy ludzi nie zdołałoby schwytać zbiega, gdyby nie chciał zostać schwytany.Zbliżył się burmistrz i kilku mieszkańców wioski, ciekawych przyczyn zamieszania.Żołnierze otoczyli inspektora i Grenta.Stali z bronią w pogotowiu, a ich twarze były poważne i groźne.Burmistrz wszystko wytłumaczył.Brak przestępstw w wiosce, świadczący o odejściu od cywilizacji.Zadanie powierzono Tomowi.I jak im było wstyd, że nie potrafił go wypełnić.- A dlaczego wyznaczyliście akurat tego człowieka? - zdziwił się Grent.- Pomyślałem sobie - wyjaśnił burmistrz - że jeśli ktokolwiek sobie z tym poradzi, to na pewno Tom.Wie pan, on jest rybakiem.To krwawa robota.- A więc nikt inny nie potrafiłby zabić?- Żaden z nas nie doszedłby nawet tak daleko, jak Tom przyznał smutnie burmistrz.Grent i inspektor popatrzyli na siebie, potem na żołnierzy.Ci spoglądali, na mieszkańców wioski ż podziwem i szacunkiem.Zaczęli szeptać coś między sobą.- Baczność! - ryknął inspektor.- Lepiej się stąd zabierajmy - dodał cicho, zwracając się do Grenta.- Ludzie w naszej armii, którzy nie potrafią zabijać.- Morale - mruknął Grent i zadrżał.- Możliwość zarażenia.Jeden człowiek na kluczowej pozycji zagraża statkowi, może nawet całej flocie, bo nie potrafi wystrzelić.Nie warto ryzykować.Nakazali powrót na statek.Żołnierze maszerowali jakby wolniej niż normalnie.Oglądali się na wioskę i szeptali między sobą, mimo że inspektor wykrzykiwał rozkazy.Mały, stateczek wystartował w ogniu dysz.Po chwili zniknął we wnętrzu wielkiego statku.A potem wielki statek odleciał.Krawędź ogromnego, wodniście czerwonego słońca zniżyła się tuż nad horyzont.- Możesz już wyjść - zawołał burmistrz.Tom wynurzył się z krzaków, gdzie się krył, obserwując wszystko.- Zawaliłem - powiedział żałośnie.- Nie miej do siebie żalu - pocieszył go Billy Malarz.To było nie do zrobienia.- Chyba nie - przyznał burmistrz, kiedy wracali już do wioski.- Miałem nadzieję, że może ci się uda.Nie można mieć do ciebie pretensji.Nie ma tu nikogo, kto potrafiłby wykonać tę pracę przynajmniej równie dobrze.- Co zrobimy z tymi budynkami? - zainteresował się Billy Malarz wskazując na więzienie, pocztę, kościół i małą czerwoną szkółkę.Burmistrz na chwilę zamyślił się głęboko.- Już wiem - oświadczył.- Zbudujemy plac zabaw dla dzieci.Huśtawki, zjeżdżalnie, piaskownice i wszystko inne.- J e s z c z e j e d e n plac zabaw? - zdziwił się Tom.- Pewno.Dlaczego nie? Oczywiście, nie było żadnych powodów.- Chyba nie będzie mi już potrzebne - rzekł Tom, podając burmistrzowi zezwolenie przestępcze.- Nie, chyba nie - zgodził się burmistrz.Patrzyli z goryczą, jak darł dokument na strzępki.- No cóż, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.Po prostu to nie wystarczyło.- Miałem szansę - mruknął Tom.- I zawiodłem was wszystkich.- To nie twoja wina, Tom - Billy Malarz położył mu dłoń na ramieniu.- Zresztą, to nie jest niczyja wina.To efekt tego, że przez dwieście lat pozostawaliśmy z dala od cywilizacji.Pomyślcie, ile czasu potrzebowała Ziemia, żeby się ucywilizować.Tysiące lat.A my próbowaliśmy to załatwić w dwa tygodnie.- Trudno, musimy dalej być nieucywilizowani - stwierdził burmistrz tonem, który miał być żartobliwy.Tom ziewnął, pomachał im i poszedł do domu, by odespać zaległości.Przed wejściem spojrzał jeszcze w nocne niebo.Gęste, ciężkie chmury o czarnych obrzeżach zbierały się nad wioską.Pora deszczów była coraz bliżej.Niedługo znowu będzie mógł łowić.Właściwie dlaczego nie wyobraził sobie inspektora jako ryby? Był zbyt zmęczony, by zastanowić się, czy byłby to rozsądny motyw.Zresztą, i tak już było za późno.Ziemia, a wraz z nią cywilizacja oddaliła się i uciekła na kto wie, ile jeszcze stuleci.Tej nocy spał niespokojnie.przekład: Piotr W.CholewaZła kuracjaDrugiego maja 2193 roku Elwood Caswell szedł szybko Broadwayem z naładowanym rewolwerem, ukrytym w kieszeni płaszcza.Nie chciał użyć broni, obawiał się jednak, że mimo wszystko jej użyje.Przypuszczenie to było o tyle uzasadnione, że Caswell cierpiał na manię zabijania.Był łagodny, mglisty, wiosenny dzień, powietrze pach_ mało deszczem i kwitnącym dereniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]