[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po co się pani do nich pchała? Powie pani nareszcie prawdę, czy nie?— A skąd pan wie, że ja tam byłam? — spytałam z lekkim niepokojem.— Kanadyjskie gliny trafiły?— Kanadyjskie gliny nie informują mnie o szczegółach swojego dochodzenia.Ale, niech pani sobie wyobrazi, mnie się zdarza myśleć.Pomiędzy Hillem i Gobolą istniały powiązania, o czym pani wie pewnie lepiej ode mnie.Zaraz po śmierci Goboli pojechała pani do Kanady.Po co?Zaświtała mi odrobina nadziei.Zmienia kierunek, może wreszcie trafimy na właściwą drogę.— Musiałam tam zawieźć moją mamusię, która chciała zobaczyć swoją prawnuczkę — wyjaśniłam.— I zapewniam pana, że pojechałabym bez względu na stan zdrowia Goboli, co można łatwo sprawdzić, bo jak go zabijali, ja już miałam nawet bilet, nie mówiąc o paszporcie i wizie.Niech pan przestanie wreszcie rozmawiać ze mną o tych bzdetach, to wszystko tkwi w przeszłości.Trzeba zacząć od początku!Kapitan zajrzał do szuflady i wyjął notes.Otworzył go przed sobą.— Florian Gąska? — zapytał sucho.Zdezorientował mnie do reszty.— Co, Florian Gąska?— Wie pani coś o nim?— Pierwsze słyszę.Kto to jest?— Szczepan Piątkowski?— Nie znam…— Włodzimierz Trelak? Zenon Kluska?— Może weźmiemy po prostu książkę telefoniczną — zaproponowałam z irytacją.— Tam też większości ludzi nie znam.Pomyłka jakaś, czy co? O czym pan w ogóle ze mną rozmawia, co te gąski i kluski mają do rzeczy, dlaczego to jest takie spożywcze?!— O Chryste — powiedział kapitan i przez chwilę wyglądał, jakby miał trudności z wyborem, zabić mnie, czy popełnić samobójstwo.— Przecież sama pani chciała od początku! Florian Gąska był pierwszy…— Nieprawda! — zaprzeczyłam, rozzłoszczona.— Pierwszy był Gobola…Tym sposobem o dziejowych i zbiorczych początkach całej afery zaczęliśmy się informować wzajemnie…W 1949 roku starszy sierżant Roman Wiórski zdążył chwycić w objęcia półprzytomną kobietę, która z krzykiem wypadła z domu, potknęła się i runęła prosto na niego.Na pytanie, co się stało, odpowiedziała gwałtownym szlochem, oraz jękami, w których dało się rozróżnić słowa „mąż”, „trup” i „zabity”.Starszy sierżant Wiórski poniechał dalszej pogawędki, wypuścił z objęć rozkrzyczaną damę i ruszył do domu, kryjącego w sobie zbrodniczą zagadkę.Przekroczył próg, ujrzał korytarz, otwarte drzwi, zajrzał przez nie i o nic nie musiał już pytać.Florian Gąska leżał na środku pomieszczenia z twarzą do podłogi.Twarz możliwe, że miał, głowy natomiast już nie.Rozpryśnięte wokół okruchy kryształu świadczyły, iż cios ozdobnym przedmiotem zadano z potężną siłą.Dokoła zwłok panował bałagan absolutny i sierżant dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że nie dokonywano tu zniszczeń celowo, tylko czegoś szukano, w pośpiechu i brutalnie.Znaleziono to zapewne albo może złoczyńcę ktoś spłoszył, bo reszta mieszkania, drugi pokój, kuchnia i nieco zdewastowana łazienka wydawały się nietknięte.Starszy sierżant Wiórski miał chwilę natchnienia.Nie popełnił żadnego głupstwa, zamknął drzwi pomieszczenia nawiedzonego zbrodnią, z tłumu ludzi na ulicy wyłowił właściwego do sprowadzenia tu natychmiast jakiegokolwiek milicjanta i wylał pani Gąskowej na głowę wiadro wody.Wszystkie te czyny okazały się słuszne i skuteczne, tak, że już po pół godzinie dochodzenie ruszyło pełną parą.Podejrzenie, jakoby małżonka ofiary dawała wyraz uczuciom za pomocą kryształowego wazonu, upadło z miejsca, pani Gąskowa bowiem alibi miała doskonałe.Gąska nie żył już od dobrych trzech godzin, jego żona zaś cały czas spędziła w poczekalni u dentysty, kłócąc się o swoje miejsce w kolejce i poddając zabiegowi rwania dwóch zębów.Wróciła przed chwilą, ujrzała trupa męża i runęła na sierżanta.Świadków na to było zatrzęsienie, w dodatku wiarygodnych, bo znajdował się wśród nich jeden milicjant, jeden prokurator i jeden ksiądz.Rzecz miała miejsce w Ostródzie, czasy to były niespokojne i dość skomplikowane.Bezpośrednim szefem Wiórskiego był komendant w randze majora, szarż pośrednich akurat brakowało.Komendant, inwalida wojenny, jedną nogę miał sztywną, co nie przeszkadzało mu w pracy, bo komenda nie stadion i biegać w niej nie trzeba, strzelać za to umiał doskonale i znał się na organizacji pracy milicyjnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Po co się pani do nich pchała? Powie pani nareszcie prawdę, czy nie?— A skąd pan wie, że ja tam byłam? — spytałam z lekkim niepokojem.— Kanadyjskie gliny trafiły?— Kanadyjskie gliny nie informują mnie o szczegółach swojego dochodzenia.Ale, niech pani sobie wyobrazi, mnie się zdarza myśleć.Pomiędzy Hillem i Gobolą istniały powiązania, o czym pani wie pewnie lepiej ode mnie.Zaraz po śmierci Goboli pojechała pani do Kanady.Po co?Zaświtała mi odrobina nadziei.Zmienia kierunek, może wreszcie trafimy na właściwą drogę.— Musiałam tam zawieźć moją mamusię, która chciała zobaczyć swoją prawnuczkę — wyjaśniłam.— I zapewniam pana, że pojechałabym bez względu na stan zdrowia Goboli, co można łatwo sprawdzić, bo jak go zabijali, ja już miałam nawet bilet, nie mówiąc o paszporcie i wizie.Niech pan przestanie wreszcie rozmawiać ze mną o tych bzdetach, to wszystko tkwi w przeszłości.Trzeba zacząć od początku!Kapitan zajrzał do szuflady i wyjął notes.Otworzył go przed sobą.— Florian Gąska? — zapytał sucho.Zdezorientował mnie do reszty.— Co, Florian Gąska?— Wie pani coś o nim?— Pierwsze słyszę.Kto to jest?— Szczepan Piątkowski?— Nie znam…— Włodzimierz Trelak? Zenon Kluska?— Może weźmiemy po prostu książkę telefoniczną — zaproponowałam z irytacją.— Tam też większości ludzi nie znam.Pomyłka jakaś, czy co? O czym pan w ogóle ze mną rozmawia, co te gąski i kluski mają do rzeczy, dlaczego to jest takie spożywcze?!— O Chryste — powiedział kapitan i przez chwilę wyglądał, jakby miał trudności z wyborem, zabić mnie, czy popełnić samobójstwo.— Przecież sama pani chciała od początku! Florian Gąska był pierwszy…— Nieprawda! — zaprzeczyłam, rozzłoszczona.— Pierwszy był Gobola…Tym sposobem o dziejowych i zbiorczych początkach całej afery zaczęliśmy się informować wzajemnie…W 1949 roku starszy sierżant Roman Wiórski zdążył chwycić w objęcia półprzytomną kobietę, która z krzykiem wypadła z domu, potknęła się i runęła prosto na niego.Na pytanie, co się stało, odpowiedziała gwałtownym szlochem, oraz jękami, w których dało się rozróżnić słowa „mąż”, „trup” i „zabity”.Starszy sierżant Wiórski poniechał dalszej pogawędki, wypuścił z objęć rozkrzyczaną damę i ruszył do domu, kryjącego w sobie zbrodniczą zagadkę.Przekroczył próg, ujrzał korytarz, otwarte drzwi, zajrzał przez nie i o nic nie musiał już pytać.Florian Gąska leżał na środku pomieszczenia z twarzą do podłogi.Twarz możliwe, że miał, głowy natomiast już nie.Rozpryśnięte wokół okruchy kryształu świadczyły, iż cios ozdobnym przedmiotem zadano z potężną siłą.Dokoła zwłok panował bałagan absolutny i sierżant dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że nie dokonywano tu zniszczeń celowo, tylko czegoś szukano, w pośpiechu i brutalnie.Znaleziono to zapewne albo może złoczyńcę ktoś spłoszył, bo reszta mieszkania, drugi pokój, kuchnia i nieco zdewastowana łazienka wydawały się nietknięte.Starszy sierżant Wiórski miał chwilę natchnienia.Nie popełnił żadnego głupstwa, zamknął drzwi pomieszczenia nawiedzonego zbrodnią, z tłumu ludzi na ulicy wyłowił właściwego do sprowadzenia tu natychmiast jakiegokolwiek milicjanta i wylał pani Gąskowej na głowę wiadro wody.Wszystkie te czyny okazały się słuszne i skuteczne, tak, że już po pół godzinie dochodzenie ruszyło pełną parą.Podejrzenie, jakoby małżonka ofiary dawała wyraz uczuciom za pomocą kryształowego wazonu, upadło z miejsca, pani Gąskowa bowiem alibi miała doskonałe.Gąska nie żył już od dobrych trzech godzin, jego żona zaś cały czas spędziła w poczekalni u dentysty, kłócąc się o swoje miejsce w kolejce i poddając zabiegowi rwania dwóch zębów.Wróciła przed chwilą, ujrzała trupa męża i runęła na sierżanta.Świadków na to było zatrzęsienie, w dodatku wiarygodnych, bo znajdował się wśród nich jeden milicjant, jeden prokurator i jeden ksiądz.Rzecz miała miejsce w Ostródzie, czasy to były niespokojne i dość skomplikowane.Bezpośrednim szefem Wiórskiego był komendant w randze majora, szarż pośrednich akurat brakowało.Komendant, inwalida wojenny, jedną nogę miał sztywną, co nie przeszkadzało mu w pracy, bo komenda nie stadion i biegać w niej nie trzeba, strzelać za to umiał doskonale i znał się na organizacji pracy milicyjnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]