[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Proszę mi niczego nie wyjaśniać i nie pomagać powiedział stanowczo.Nie to nie, proszę bardzo, niech się sam męczy.Przyglądałyśmy się mu w mil-czeniu. %7łyczę sobie znalezć książkę niejakiego Mardocka, traktat o broni my-śliwskiej, angielskie wydanie, koniec dziewiętnastego wieku oznajmił gdzieśw przestrzeń tak, jakby zawiadamiał o tym samego siebie. Katalog, widzę.Doskonale.Otworzył ów katalog na literze M, co przyszło mu bez trudu.Zdecydowały-śmy się ponieść koszty i ten alfabetyczny spis wyprodukować na kartach, we-tkniętych w segregatory.Nabyłyśmy segregatory, papier i nawet dziurkacz, a togłównie dlatego, że nie chciało nam się wpisywać tego wszystkiego ręcznie, na78maszynie poleciało znacznie szybciej.Wyszły nam z tego dwie potężne kobyłyi M znajdowało się akurat na początku drugiej. Mardock, Mardock. mamrotał pan Terpillon w kierunku własnegogorsu. Jest.Mały traktat o rodzajach, właściwościach, pielęgnacji i użytko-waniu.Jedenaście tysięcy sto dwadzieścia osiem.Segment pięćdziesiąt dwa.Segment.? Proszę nie odpowiadać!Milczałyśmy nadal posłusznie.Pan Terpillon rozejrzał się po ścianach dooko-ła. Nie jestem jeszcze zupełnym sklerotykiem powiadomił nas sucho. A,rozumiem.Szafy różne.Otwarte półki.Segment, rozumiem.Pięćdziesiąt dwa.Na każdym z owych kawałków, które stanowiły obudowę ścian biblioteki, nu-mer wypisany był wielkimi wołami i umieszczony u góry.Rozmiar cyfr z letrasetubył taki, że nawet ślepy by go odczytał.Brałyśmy pod uwagę krótkowidzów.Pożądany przez pana Terpillona Mardock stał na najwyższej półce, bliskosufitu.Krystyna opierała się o wysoką drabinkę.Odsunęła się od niej, ale pozatym nie kiwnęła nawet palcem.Chciał sam, niech ma.Rozejrzał się, chwycił drabinkę, na szczęście niezbyt ciężką, przywlókł ją podMardocka, wlazł, nie zleciał, przejechał palcem po numerach na grzbietach i wy-ciągnął upragnione dziełko.Obejrzał je, kiwnął głową i wstawił z powrotem.Zlazłz drabinki ostrożnie, ale bez szkody dla zdrowia. Opowieści o lisie, powiedzmy, że autor nieznany zaczął znów mamro-tać. Powiedzmy, że nie pamiętam, powiedzmy, że jest ich kilka.Katalog tematyczny leżał obok w takiej samej formie jak ten alfabetyczny.Byłpodpisany, a pan Terpillon umiał czytać. Baśnie czy opowieści.? spytał samego siebie. Pieśni.? Po-ezje.? Nie, to proza.Zacznijmy od baśni.Słuchałyśmy tego spokojnie, bo baśnie i opowieści miałyśmy w jednym dzialei wszystko o lisie też się tam znajdowało.Pan Terpillon trafił od razu, drabinki tymrazem nie potrzebował, wyciągnął tom. Załóżmy, że ja to pożyczam? zaproponował podejrzliwie.Podeszłam, odchyliłam okładkę, wyjęłam długą kartkę z tytułem dzieła i ge-stem wskazałam mu, że ma się tu podpisać.Nadal nic nie mówiłam, bo skorokazał nam milczeć. Bardzo dobrze pochwalił i odłożył lisa na miejsce.Rozejrzał się jeszczeraz, poczytał teksty przyczepione do półek i kiwnął głową. Możemy się już odzywać? spytała grzecznie Krystyna. Ależ oczywiście! odparł pan Terpillon, najwyrazniej zdziwiony, jakbyzapomniał, że sam nam zabronił otwierać gębę. Nie widzę przeszkód.Jeszczechciałbym dowiedzieć się, czy wydobyły panie z tego wszystkiego zatoczyłkrąg ręką, wskazując ściany pomieszczenia tę wiedzę przyrodniczą, o którejmówiła moja klientka.I jaką to ma formę.79Krystyna westchnęła ciężko i zaprezentowała mu swój zielarski elaborat, le-żący oddzielnie, na stoliku pod oknem.Wyglądał nader imponująco. Zatem życzenia testatorki zostały spełnione.Jeszcze tylko ostatnia formal-ność.Panie pozwolą.Ja znam ten zamek.Spojrzałyśmy na siebie z pytaniem w oczach.Co tu miała do rzeczy jego zna-jomość zamku? Będzie sprawdzał, czy przypadkiem czegoś nie ukradłyśmy.?Pan Terpillon stanowczym krokiem ruszył przed siebie, nie czyniąc ze swychzamiarów tajemnicy. Jest moim obowiązkiem sprawdzić, czy wszystkie książki zostały uporząd-kowane w bibliotece zaczął, rozglądając się po jadalni i przechodząc do małegosalonu. Zdarzają się zapomnienia, w tym domu wiele czytano, lektura porzu-cona gdziekolwiek.Książki pod ręką.Sypialnie, gabinety.Uznałam za słuszne przyznać się od razu. Zgadza się, dwie sztuki znajdzie pan w naszych sypialniach.Też lubimyczytać.Ale w katalogach już zostały zapisane. Może powinnyśmy były podpisać się na tych parszywych fiszkach? szepnęła mi Krystyna w ucho, wchodząc po schodach. Wypożyczone. Gówno, nie wyszły z domu, to żadne pożyczanie.Ale jak chcesz, skoczi podpisz nas.Zawróciła i popędziła w dół, starając się nie stukać obcasami.Pan Terpillontwardo otwierał drzwi i penetrował wszystkie kolejne pomieszczenia, zagląda-jąc do kątów i badając wnikliwie półeczki pod stolikami.Przeleciał się przez nieużywane salony i pokoje gościnne, całe w pokrowcach, obejrzał gabinet i gardero-by, po czym skierował się ku sypialni prababci, również przez nas nie używanej.W tym momencie dogoniła nas Krystyna, odrobinę zdyszana. Cholera, zapomniałam, co czytasz, i musiałam szukać dziury wysapałaszeptem. Dobrze, że to wszystko ciasno stoi.Pan Terpillon otworzył drzwi sypialni prababci Karoliny i zatrzymał się w pro-gu. Widzę ogromny nieporządek! zganił surowo i dość gromko. Cóż toma znaczyć?Wpadłyśmy mu na plecy, zaglądając każda przez jedno ramię, bez żadnychzłych przeczuć, wyłącznie zaciekawione.Jezus Mario.!!!Na podłodze przed kominkiem leżał nasz kamerdyner, trupio blady, a pod jegogłową krzepła wąska strużka brunatnej cieczy.80* * *Obecność notariusza w chwili odkrycia zbrodni okazała się czystym błogosła-wieństwem.Doskonale wiedział, co należy zrobić, i w mgnieniu oka uruchomiłcałą maszynerię policyjno-medyczną.Lekarz humanitarnie został wpuszczony dosypialni pierwszy i wówczas wyszło na jaw, że zbrodnia jest wybrakowana.Ga-ston jeszcze żyje, chociaż wygląda jak nieboszczyk.Wigor w nich wszystkich wstąpił nadludzki, zamieszanie zrobili potężne,ale pomoc zorganizowali błyskawicznie.Gaston odjechał ambulansem z podej-rzeniem złamania podstawy czaszki, przyczyna okropnego wypadku rzucała sięw oczy.Leżał z głową na obramowaniu kominka, przewrócił się, upadł do ty-łu, rąbnął potylicą i cześć.Niby sprawa wyjaśniona, nieszczęśliwy przypadek,dziwna tylko wydała się obecność przy kominku dwóch pogrzebaczy.Jeden tkwiłw zasobniku, a drugi spoczywał pod ręką ofiary.Poza tym pojawiło się pytanie,co, u diabła, poszkodowany robił w piżamie w sypialni pani hrabiny.? Z górypostanowiłyśmy mówić prawdę. Ja tego cholernika wrobię oznajmiła Krystyna mściwie. A ty jakuważasz.Jak to nie Heaston, to ja jestem książę Karol angielski.Znów się bydlęzakradło, a Gaston go pewnie usłyszał. Popieram twoje zamiary, tylko zastanówmy się, czego tu szukał. Już mam gotową całą powieść kryminalną.Biżuterii po naszych prabab-kach, nie wiedział, że jest w bankowym sejfie, myślał, że tu.Porcelany nie tykał,bo mu ją sama pokazywałaś, bał się, że od razu padnie na niego.Widział, żejesteśmy zaklopsowane w bibliotece, miał nadzieję, że reszty jeszcze nie zabez-pieczyłyśmy, nie znalazłyśmy nawet.Zaaprobowałam pomysł, chociaż zarazem ujrzałam także inną możliwość. Szczególnie że sama mu powiedziałam o warunku w testamencie do-dałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. Proszę mi niczego nie wyjaśniać i nie pomagać powiedział stanowczo.Nie to nie, proszę bardzo, niech się sam męczy.Przyglądałyśmy się mu w mil-czeniu. %7łyczę sobie znalezć książkę niejakiego Mardocka, traktat o broni my-śliwskiej, angielskie wydanie, koniec dziewiętnastego wieku oznajmił gdzieśw przestrzeń tak, jakby zawiadamiał o tym samego siebie. Katalog, widzę.Doskonale.Otworzył ów katalog na literze M, co przyszło mu bez trudu.Zdecydowały-śmy się ponieść koszty i ten alfabetyczny spis wyprodukować na kartach, we-tkniętych w segregatory.Nabyłyśmy segregatory, papier i nawet dziurkacz, a togłównie dlatego, że nie chciało nam się wpisywać tego wszystkiego ręcznie, na78maszynie poleciało znacznie szybciej.Wyszły nam z tego dwie potężne kobyłyi M znajdowało się akurat na początku drugiej. Mardock, Mardock. mamrotał pan Terpillon w kierunku własnegogorsu. Jest.Mały traktat o rodzajach, właściwościach, pielęgnacji i użytko-waniu.Jedenaście tysięcy sto dwadzieścia osiem.Segment pięćdziesiąt dwa.Segment.? Proszę nie odpowiadać!Milczałyśmy nadal posłusznie.Pan Terpillon rozejrzał się po ścianach dooko-ła. Nie jestem jeszcze zupełnym sklerotykiem powiadomił nas sucho. A,rozumiem.Szafy różne.Otwarte półki.Segment, rozumiem.Pięćdziesiąt dwa.Na każdym z owych kawałków, które stanowiły obudowę ścian biblioteki, nu-mer wypisany był wielkimi wołami i umieszczony u góry.Rozmiar cyfr z letrasetubył taki, że nawet ślepy by go odczytał.Brałyśmy pod uwagę krótkowidzów.Pożądany przez pana Terpillona Mardock stał na najwyższej półce, bliskosufitu.Krystyna opierała się o wysoką drabinkę.Odsunęła się od niej, ale pozatym nie kiwnęła nawet palcem.Chciał sam, niech ma.Rozejrzał się, chwycił drabinkę, na szczęście niezbyt ciężką, przywlókł ją podMardocka, wlazł, nie zleciał, przejechał palcem po numerach na grzbietach i wy-ciągnął upragnione dziełko.Obejrzał je, kiwnął głową i wstawił z powrotem.Zlazłz drabinki ostrożnie, ale bez szkody dla zdrowia. Opowieści o lisie, powiedzmy, że autor nieznany zaczął znów mamro-tać. Powiedzmy, że nie pamiętam, powiedzmy, że jest ich kilka.Katalog tematyczny leżał obok w takiej samej formie jak ten alfabetyczny.Byłpodpisany, a pan Terpillon umiał czytać. Baśnie czy opowieści.? spytał samego siebie. Pieśni.? Po-ezje.? Nie, to proza.Zacznijmy od baśni.Słuchałyśmy tego spokojnie, bo baśnie i opowieści miałyśmy w jednym dzialei wszystko o lisie też się tam znajdowało.Pan Terpillon trafił od razu, drabinki tymrazem nie potrzebował, wyciągnął tom. Załóżmy, że ja to pożyczam? zaproponował podejrzliwie.Podeszłam, odchyliłam okładkę, wyjęłam długą kartkę z tytułem dzieła i ge-stem wskazałam mu, że ma się tu podpisać.Nadal nic nie mówiłam, bo skorokazał nam milczeć. Bardzo dobrze pochwalił i odłożył lisa na miejsce.Rozejrzał się jeszczeraz, poczytał teksty przyczepione do półek i kiwnął głową. Możemy się już odzywać? spytała grzecznie Krystyna. Ależ oczywiście! odparł pan Terpillon, najwyrazniej zdziwiony, jakbyzapomniał, że sam nam zabronił otwierać gębę. Nie widzę przeszkód.Jeszczechciałbym dowiedzieć się, czy wydobyły panie z tego wszystkiego zatoczyłkrąg ręką, wskazując ściany pomieszczenia tę wiedzę przyrodniczą, o którejmówiła moja klientka.I jaką to ma formę.79Krystyna westchnęła ciężko i zaprezentowała mu swój zielarski elaborat, le-żący oddzielnie, na stoliku pod oknem.Wyglądał nader imponująco. Zatem życzenia testatorki zostały spełnione.Jeszcze tylko ostatnia formal-ność.Panie pozwolą.Ja znam ten zamek.Spojrzałyśmy na siebie z pytaniem w oczach.Co tu miała do rzeczy jego zna-jomość zamku? Będzie sprawdzał, czy przypadkiem czegoś nie ukradłyśmy.?Pan Terpillon stanowczym krokiem ruszył przed siebie, nie czyniąc ze swychzamiarów tajemnicy. Jest moim obowiązkiem sprawdzić, czy wszystkie książki zostały uporząd-kowane w bibliotece zaczął, rozglądając się po jadalni i przechodząc do małegosalonu. Zdarzają się zapomnienia, w tym domu wiele czytano, lektura porzu-cona gdziekolwiek.Książki pod ręką.Sypialnie, gabinety.Uznałam za słuszne przyznać się od razu. Zgadza się, dwie sztuki znajdzie pan w naszych sypialniach.Też lubimyczytać.Ale w katalogach już zostały zapisane. Może powinnyśmy były podpisać się na tych parszywych fiszkach? szepnęła mi Krystyna w ucho, wchodząc po schodach. Wypożyczone. Gówno, nie wyszły z domu, to żadne pożyczanie.Ale jak chcesz, skoczi podpisz nas.Zawróciła i popędziła w dół, starając się nie stukać obcasami.Pan Terpillontwardo otwierał drzwi i penetrował wszystkie kolejne pomieszczenia, zagląda-jąc do kątów i badając wnikliwie półeczki pod stolikami.Przeleciał się przez nieużywane salony i pokoje gościnne, całe w pokrowcach, obejrzał gabinet i gardero-by, po czym skierował się ku sypialni prababci, również przez nas nie używanej.W tym momencie dogoniła nas Krystyna, odrobinę zdyszana. Cholera, zapomniałam, co czytasz, i musiałam szukać dziury wysapałaszeptem. Dobrze, że to wszystko ciasno stoi.Pan Terpillon otworzył drzwi sypialni prababci Karoliny i zatrzymał się w pro-gu. Widzę ogromny nieporządek! zganił surowo i dość gromko. Cóż toma znaczyć?Wpadłyśmy mu na plecy, zaglądając każda przez jedno ramię, bez żadnychzłych przeczuć, wyłącznie zaciekawione.Jezus Mario.!!!Na podłodze przed kominkiem leżał nasz kamerdyner, trupio blady, a pod jegogłową krzepła wąska strużka brunatnej cieczy.80* * *Obecność notariusza w chwili odkrycia zbrodni okazała się czystym błogosła-wieństwem.Doskonale wiedział, co należy zrobić, i w mgnieniu oka uruchomiłcałą maszynerię policyjno-medyczną.Lekarz humanitarnie został wpuszczony dosypialni pierwszy i wówczas wyszło na jaw, że zbrodnia jest wybrakowana.Ga-ston jeszcze żyje, chociaż wygląda jak nieboszczyk.Wigor w nich wszystkich wstąpił nadludzki, zamieszanie zrobili potężne,ale pomoc zorganizowali błyskawicznie.Gaston odjechał ambulansem z podej-rzeniem złamania podstawy czaszki, przyczyna okropnego wypadku rzucała sięw oczy.Leżał z głową na obramowaniu kominka, przewrócił się, upadł do ty-łu, rąbnął potylicą i cześć.Niby sprawa wyjaśniona, nieszczęśliwy przypadek,dziwna tylko wydała się obecność przy kominku dwóch pogrzebaczy.Jeden tkwiłw zasobniku, a drugi spoczywał pod ręką ofiary.Poza tym pojawiło się pytanie,co, u diabła, poszkodowany robił w piżamie w sypialni pani hrabiny.? Z górypostanowiłyśmy mówić prawdę. Ja tego cholernika wrobię oznajmiła Krystyna mściwie. A ty jakuważasz.Jak to nie Heaston, to ja jestem książę Karol angielski.Znów się bydlęzakradło, a Gaston go pewnie usłyszał. Popieram twoje zamiary, tylko zastanówmy się, czego tu szukał. Już mam gotową całą powieść kryminalną.Biżuterii po naszych prabab-kach, nie wiedział, że jest w bankowym sejfie, myślał, że tu.Porcelany nie tykał,bo mu ją sama pokazywałaś, bał się, że od razu padnie na niego.Widział, żejesteśmy zaklopsowane w bibliotece, miał nadzieję, że reszty jeszcze nie zabez-pieczyłyśmy, nie znalazłyśmy nawet.Zaaprobowałam pomysł, chociaż zarazem ujrzałam także inną możliwość. Szczególnie że sama mu powiedziałam o warunku w testamencie do-dałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]