[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zupełnie, ale tak bardzo, że aż chwilami boję się o to szczęście, bo nieraz czuję sięwprost za szczęśliwa.Pomyśl, mam wszystko, czego pragnęłam: męża, miłość, dzieci, jakitaki majątek, spokój i zadowolenie.O, tak, jestem bardzo szczęśliwa i tobie z całej duszy ży-czę takiego szczęścia. Dziękuję! szepnęła cicho, z niedosłyszaną prawie ironią w głosie.Po wyjściu Heleny, stała przy oknie długo, zapatrzona w siebie; ocknęła się z zadumy wte-dy, gdy był już czas ubierać się do ślubu.Czuła się spokojna i zimna prawie.Nieliczne towa-rzystwo, tylko najbliżsi znajomi: starzy Grzesikiewicze, Józia z mężem i Witowski, czekali nanią w salonie i po jej wejściu otoczyli kołem, składając życzenia.Przyjmowała je obojętnie ipózniej, jadąc już zamkniętą karetą do kościoła, dziwiła się sobie, że ten ślub nie robi na niejżadnego wrażenia, że więcej ją zajmują te pola, na które oknem patrzała, pełne zieloności iwiosny, niż Andrzej, który siedział obok niej w milczeniu i drzemał nieco, bo ostatniego wie-czora wyprawiał pożegnanie kawalerstwa tak wesoło, że Woliński, który był na nim, jeszczedzisiaj nie był zupełnie trzezwy.Stary, drewniany kościół, o czarnych, pogiętych ścianach, obwieszonych obrazami poczer-niałymi, ubrany w jedlinowe girlandy i świerki, rozjaśniony szeregiem świec olbrzymich,które tworzyły szpaler płomieni, wiodący od wielkich drzwi do ołtarza, poprzeplatanych pod-zwrotnikowymi krzewami z oranżerii Stabrowskich, wyglądał czarodziejsko i pochłaniał jejuwagę.Z rozkoszą czysto estetyczną przyglądała się światłu, przesianemu przez zieleń palm,starym, czerwonym chorągwiom, tworzącym pod chórem pyszne plamy jakby krwi krzepną-cej, a wielki ołtarz ze swoimi złoceniami poczerniałymi, po których drgały blaski świec, toną-cy w kwiatach białych i purpurowych azalii, obwiedziony u dołu wieńcem narcyzów, o wę-złach z bzów i fiołków, wionął na nią czarem.Spojrzała z wdzięcznością na Andrzeja, ale niebyło już czasu szepnąć podziękowania, bo zaczęła się ceremonia.Składała przysięgę z takim spokojem i obojętnością, że po kilka razy podnosiła oczy kuoknom, poza którymi na wielkiej lipie hałaśliwie świergotały wróble, lub patrzyła na sinawątwarz Józi i na drgające jej żółte oko, i na Witowskiego, który stał po prawej stronie z przy-słoniętymi oczyma i zagryzał usta.Organy śpiewały Veni Creator i wszystko się skończyło dość prędko, ale Janka odcho-dząc od ołtarza czuła się znużona.Patrzyła pustym, martwym wzrokiem po twarzach obec-nych i pomyślała, że gdyby wszyscy w tej chwili zniknęli, zapadli się w podziemie, to taksamo obojętnie wychodziłaby z kościoła.Czuła, że nic ją nie obchodzą ci ludzie, nawet Hele-na, z którą w wielkiej żyła przyjazni, była jej w tej chwili obca zupełnie; te wszystkie pędysympatii, jakimi była splątana z ludzmi, poschły nagle i opadły jak marny popiół na dno pu-stej duszy; to oczekiwanie nowego życia stłumiło w niej wszystkie myśli i uczucia, pochyliłasię pod nim z biernością i szła obojętna i apatyczna, a równocześnie zdumiona tą zmianą w78sobie, której przyczyny ani ogromu nie była jeszcze w stanie uświadomić.Zdawało się jej, żeją porwał prąd szeroki i tak wolno ją niósł, że nawet nie wiedziała, czy płynie dokąd?Po ślubie nie wstępowali nigdzie, nawet do Krosnowy, tylko pojechali wprost do Bukowcana pociąg, bo jechali do Włoch.Witowski ze starym odwiezli ich na stację.Andrzej zajął się ekspedycją bagaży, a Janka to chodziła po sali niecierpliwie, bo pragnęłasię znalezć od tych miejsc daleko i jak najprędzej, to wyglądała na peron, po którym Stasiospacerował ubrany w czerwoną czapkę zawiadowcy.Odrętwiający spokój panował dokoła; bo nawet Karaś, jak zwykle wekslujący wagony ipodstawiający je pod rampę magazynową, nie gwizdał i nie dawał sztosów hałaśliwych, ma-szyna suwała się po szynach cicho i dyszała wielkimi kłębami brudnego dymu, który płoszyłwróble, goniące się po dachach; kilku robotników podbijało oskardami podkłady jakimś au-tomatycznym, usypiającym ruchem, a lasy stały dokoła ciche, zieleniejące młodymi pędami,pełne rozśpiewanych ptaków i woni żywicznej, co zalewała całą stację; słońce świeciło nadstacją i na łukach.linii drgało jakby morą, i wypijało błyszczące smugi wody w rowach.%7ły-cie płynęło zwykłym codziennym rytmem.Janka z przykrością zaczęła odczuwać, że się tutajnic nie Zmieniło, że nie było czuć braku ojca ani Zaleskiego, ani jej, że wszystko jest, jakbyło i że wszystko to zostanie, chociaż wszyscy ludzie się zmienią.Miała żal do tych lasów,że rosły i żyły, do słońca, do tych murów nawet, do pociągów, co przychodziły i odchodziły. Nie życzyłem pani dotychczas nic przerwał jej Witowski podchodząc. Bo czegóżmogę życzyć? szczęścia?Uderzył ją jego głos cichy i smutny i spojrzenie pełne wilgotnych blasków; popatrzyła muprosto w oczy i odpowiedziała nieco niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. Zupełnie, ale tak bardzo, że aż chwilami boję się o to szczęście, bo nieraz czuję sięwprost za szczęśliwa.Pomyśl, mam wszystko, czego pragnęłam: męża, miłość, dzieci, jakitaki majątek, spokój i zadowolenie.O, tak, jestem bardzo szczęśliwa i tobie z całej duszy ży-czę takiego szczęścia. Dziękuję! szepnęła cicho, z niedosłyszaną prawie ironią w głosie.Po wyjściu Heleny, stała przy oknie długo, zapatrzona w siebie; ocknęła się z zadumy wte-dy, gdy był już czas ubierać się do ślubu.Czuła się spokojna i zimna prawie.Nieliczne towa-rzystwo, tylko najbliżsi znajomi: starzy Grzesikiewicze, Józia z mężem i Witowski, czekali nanią w salonie i po jej wejściu otoczyli kołem, składając życzenia.Przyjmowała je obojętnie ipózniej, jadąc już zamkniętą karetą do kościoła, dziwiła się sobie, że ten ślub nie robi na niejżadnego wrażenia, że więcej ją zajmują te pola, na które oknem patrzała, pełne zieloności iwiosny, niż Andrzej, który siedział obok niej w milczeniu i drzemał nieco, bo ostatniego wie-czora wyprawiał pożegnanie kawalerstwa tak wesoło, że Woliński, który był na nim, jeszczedzisiaj nie był zupełnie trzezwy.Stary, drewniany kościół, o czarnych, pogiętych ścianach, obwieszonych obrazami poczer-niałymi, ubrany w jedlinowe girlandy i świerki, rozjaśniony szeregiem świec olbrzymich,które tworzyły szpaler płomieni, wiodący od wielkich drzwi do ołtarza, poprzeplatanych pod-zwrotnikowymi krzewami z oranżerii Stabrowskich, wyglądał czarodziejsko i pochłaniał jejuwagę.Z rozkoszą czysto estetyczną przyglądała się światłu, przesianemu przez zieleń palm,starym, czerwonym chorągwiom, tworzącym pod chórem pyszne plamy jakby krwi krzepną-cej, a wielki ołtarz ze swoimi złoceniami poczerniałymi, po których drgały blaski świec, toną-cy w kwiatach białych i purpurowych azalii, obwiedziony u dołu wieńcem narcyzów, o wę-złach z bzów i fiołków, wionął na nią czarem.Spojrzała z wdzięcznością na Andrzeja, ale niebyło już czasu szepnąć podziękowania, bo zaczęła się ceremonia.Składała przysięgę z takim spokojem i obojętnością, że po kilka razy podnosiła oczy kuoknom, poza którymi na wielkiej lipie hałaśliwie świergotały wróble, lub patrzyła na sinawątwarz Józi i na drgające jej żółte oko, i na Witowskiego, który stał po prawej stronie z przy-słoniętymi oczyma i zagryzał usta.Organy śpiewały Veni Creator i wszystko się skończyło dość prędko, ale Janka odcho-dząc od ołtarza czuła się znużona.Patrzyła pustym, martwym wzrokiem po twarzach obec-nych i pomyślała, że gdyby wszyscy w tej chwili zniknęli, zapadli się w podziemie, to taksamo obojętnie wychodziłaby z kościoła.Czuła, że nic ją nie obchodzą ci ludzie, nawet Hele-na, z którą w wielkiej żyła przyjazni, była jej w tej chwili obca zupełnie; te wszystkie pędysympatii, jakimi była splątana z ludzmi, poschły nagle i opadły jak marny popiół na dno pu-stej duszy; to oczekiwanie nowego życia stłumiło w niej wszystkie myśli i uczucia, pochyliłasię pod nim z biernością i szła obojętna i apatyczna, a równocześnie zdumiona tą zmianą w78sobie, której przyczyny ani ogromu nie była jeszcze w stanie uświadomić.Zdawało się jej, żeją porwał prąd szeroki i tak wolno ją niósł, że nawet nie wiedziała, czy płynie dokąd?Po ślubie nie wstępowali nigdzie, nawet do Krosnowy, tylko pojechali wprost do Bukowcana pociąg, bo jechali do Włoch.Witowski ze starym odwiezli ich na stację.Andrzej zajął się ekspedycją bagaży, a Janka to chodziła po sali niecierpliwie, bo pragnęłasię znalezć od tych miejsc daleko i jak najprędzej, to wyglądała na peron, po którym Stasiospacerował ubrany w czerwoną czapkę zawiadowcy.Odrętwiający spokój panował dokoła; bo nawet Karaś, jak zwykle wekslujący wagony ipodstawiający je pod rampę magazynową, nie gwizdał i nie dawał sztosów hałaśliwych, ma-szyna suwała się po szynach cicho i dyszała wielkimi kłębami brudnego dymu, który płoszyłwróble, goniące się po dachach; kilku robotników podbijało oskardami podkłady jakimś au-tomatycznym, usypiającym ruchem, a lasy stały dokoła ciche, zieleniejące młodymi pędami,pełne rozśpiewanych ptaków i woni żywicznej, co zalewała całą stację; słońce świeciło nadstacją i na łukach.linii drgało jakby morą, i wypijało błyszczące smugi wody w rowach.%7ły-cie płynęło zwykłym codziennym rytmem.Janka z przykrością zaczęła odczuwać, że się tutajnic nie Zmieniło, że nie było czuć braku ojca ani Zaleskiego, ani jej, że wszystko jest, jakbyło i że wszystko to zostanie, chociaż wszyscy ludzie się zmienią.Miała żal do tych lasów,że rosły i żyły, do słońca, do tych murów nawet, do pociągów, co przychodziły i odchodziły. Nie życzyłem pani dotychczas nic przerwał jej Witowski podchodząc. Bo czegóżmogę życzyć? szczęścia?Uderzył ją jego głos cichy i smutny i spojrzenie pełne wilgotnych blasków; popatrzyła muprosto w oczy i odpowiedziała nieco niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]