[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale stary nie pozwolił, sam wyniósł, a potem przy sposobności przyparł ją gdzieś w komorze, srodzecałował, a radośnie coś szeptał ,by Józka nie usłyszała.- Wam z matką we łbach się poprzewracało, nieprawda, co powiadacie, nie!.- Oboje z matką znamy się na tym, już ja ci mówię, że tak jest.Zaraz, co to mamy? Gody.to bydopiero na lipca wypadło, w same żniwa.Czas nierychtowny, gorąc, roboty, ale cóż poradzi, trza i zato Panu Bogu podziękować.- I znowu chciał ją całować, wyrwała mu się ze złością i pobiegła do matkiz wymówkami, ale stara potwierdziła stanowczo.- Nieprawda, zdaje się wam ino! - zaprzeczała gorączkowo.- Nie cieszy cię to, widzę?- Coby zaś miało cieszyć, mało to kłopotów? a tu jeszcze nowe utrapienie!- Nie wyrzekaj, by cię Pan Jezus nie pokarał.- A niechta, a niechta!- Czemuż to się tak wyrzekasz tego, co?- Bo nie chcę i tyle!- Przecież gdyby było dziecko, to w razie śmierci starego, czego Boże broń, do zapisu i jego część byprzyszła, a po równo z drugimi, może i na całym gruncie byś ostała.- Wam ino jedno w głowie: grunt i grunt, a la mnie tyla stoi, co nic.- Boś młódka jeszcze i głupia, a pleciesz bele co! Człowiek przez gruntu to jak bez nóg, tula się ino,tula, a do nikąd nie zajdzie.Nie powiadaj tylko na sprzeciw Maciejowi, bo mu markotno będzie. - Nie będę wstrzymywała w sobie, co mi tam Maciej ;- To pyskujże sobie choćby przed całym światem, kiej nie masz rozumu, a mnie daj spokojnie chlebwysadzić, bo się na węgiel spiecze; zajmij się lepiej robotą, śledzie ano przełóż z wody do mleka, towięcej soli stracą, Józka niech maku utrze, jeszcze tyla do zrobienia, a wieczór ino, inoJakoż i prawda była, wieczór już stał u proga, słońce padało za bory, a czerwone zorze rozlewały się poniebie krwawymi zatokami, że śniegi gorzeć się zdawały, jakby zarzewiem posypane - ale wieś głuchła iprzycichała ; nosili jeszcze wodę ze stawu, rąbali drwa, to ktoś się spieszył saniami, aż koniomśledziony grały, biegali jeszcze przez staw, skrzypiały wrótnie gdzieniegdzie, zrywały się tu i ówdziegłosy różne, ale z wolna, wraz z gaśnięciem zórz i z tą popielną sinością, jaka się sypała na świat ruchzamierał, przycichały obejścia i pustoszały drogi.Dalekie pola zapadały w mrokach, zimowy wieczórprędko nastawał i brał ziemię w moc swoją, a mróz się podnosił i tak ściskał, że głośniej grały śniegipod trepami i szyby malowały się w rózgi i kwiaty dziwne.Wieś zginęła w szarych, śnieżystych mrokach, jakby się rozlała, że ani ujrzał domów, płotów i sadów,jedne tylko światełka migotały ostro a gęściej nizli zwykle, bo wszędy się szykowano do wigilijnejwieczerzy.W każdej chałupie, zarówno u bogacza, jak i u komornika, jak i u tej biedoty ostatniej, przystrajano sięi czekano z namaszczeniem, a wszędy stawiano w kącie od wschodu snop zboża, okrywano ławy czystoły płótnem bielonym, podścielano sianem i wyglądano oknami pierwszej gwiazdy.Jakoś niewidne były zaraz z pierwszego wieczoru; jak to zwykle przy mrozie, bo skoro ostatnie zorzesię dopalały, niebo zaczęło się zasnuwać jakby dymami sinymi i całkiem zatapiało się w burościach.Józka z Witkiem dobrze byli przemarzli, bo stali na zwiadach przed gankiem, nim pierwszą gwiazdęuwidzieli.- Jest! Jest! - wrzasnął naraz Witek.Wyjrzał na to Boryna, wyjrzeli i drudzy, a na ostatku Rocho.Juści, że była, tuż nad wschodem, jakby się rozdarły bure opony, a z głębokich granatowych głębinrodziła się gwiazda i zda się rosła w oczach, leciała, pryskała światłem, jarzyła się coraz bystrzej, acoraz bliżej była, aż Rocho uklęknął na śniegu, a za nim drugie.- Oto gwiazda Trzech Króli, betlejemska gwiazda, przy której blasku Pan nasz się narodził, niech będzieświęte imię Jego pochwalone!Powtórzyli za nim pobożnie i wpili się oczami w tę światłość daleką, w ten świadek cudu, w ten widomyznak zmiłowania Pańskiego nad światem.Serca im zabiły rzewliwą wdzięcznością, wiarą gorącą, dufnością i brały w siebie to światło czyste jakoten ogień święty, pleniący złe, jako sakrament.A gwiazda olbrzymiała, niosła się już niby kula ognista, błękitne smugi szły od niej niby szprychyświętego koła, i skrzyły się po śniegach, i świetlistymi drzazgami rozdzierały ciemności, a za nią, jakote służki wierne, wychylały się z nieba inne, a liczne, nieprzeliczoną i nieprzejrzaną gęstwą, że niebopokryło się rosą świetlistą i rozwijało się nad światem modrą płachtą, poprzebijaną srebrnymigwozdziami.- Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało!- rzekł Roch.Weszli do domu i zaraz też obsiedli wysoką i długą ławę.Siadł Boryna najpierwszy, siadła Dominikowa z synami, bo się dołożyła, aby razem wieczerzać, siadłRocho, w pośrodku, siadł Pietrek, siadł Witek kole Józki, tylko Jagusia przysiadała na krótko, bo trzebabyło o jadle i przykładaniu pamiętać.Uroczysta cichość zaległa izbę. Boryna się przeżegnał i podzielił opłatek pomiędzy wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chlebPański.- Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym! -powiedział Rocho.A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym chlebie, a pojadali wolno i godnie.Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie wmące obtaczane i smażone w oleju konopnym, pózniej zaś pszenne kluski z makiem, a potem szłakapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, boracuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprużone, a przegryzali to wszystkoprostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego.Jedli długo i mało kiedy jeśli tam które rzekło jakie słowo, więc ino skrzybot łyżek o wręby się rozlegał imlaskanie - tylko Boryna raz po raz rwał się pomagać Jagusi a wyręczać, aż go stara skarciła- Siedzcie, nic się jej nie stanie, daleko jeszcze do czasu, a pierwsze święta na swojem, to niechaj sięwkłada !.Ale Aapa skomlał z cicha, trykał łbem o zady, łasił się a przypochlebiał, by mu prędzej dali, a bociek,któren miał swoje miejsce w sieni, to często gęsto kuł dziobem w ścianę, to klekotał, aż się kuryodzywały na grzędach.Nie skończyli jeszcze, gdy ktosik zapukał do okna.- Nie puszczać i nie obzierać się, to złe, wciśnie się i na cały rok ostanie! - wykrzyknęła Dominikowa.Opuścili łyżki i słuchali strwożeni, pukanie znowu się ponowiło.- Kubowa dusza! - szepnęła Józka.- Nie pleć, ktosik potrzebujący; w ten dzień nikto nie powinien być głodny ni ostawać bez dachu -odezwał się Roch podnosząc się drzwi otwierać.Jagustynka to była, stanęła pokornie u proga i przez łzy, co się jej jak groch sypały, prosiła cicho:- Dajcie kąt jaki i choćby to, co psu wyrzucicie! Zmiłujcie się nad sierotą.Czekałam, że mnie dziecizaproszą.czekałam.w chałupie mróz.na darmo wyziębłam.na darmo.Mój Jezus.a teraz, jakta dziadówka.jak.rodzone dzieci.samą mię ostawiły i bez tej okruszyny chleba.gorzej nizli tegopsa.a tam u nich gwarno, pełno ludzi.chodziłam koło węgłów.w okna zaglądałam.na darmo.- Siadajcie z nami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl