[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybrał na koniec ten.Wyjął małe, płaskie pudełko, w którym, na podłożu z tkaniny, umieszczony był mały, miedziany prostokąt z głową chłopca.To jest, mój drogi Maksie, moja pierwsza akwaforta, którą wykonałem.Głowa mojego brata, który zginął na wojnie.Daję ci ją, bo jesteś mi bratem, szczerym i wielkodusznym.a pod spodem - uniósł płytkę - są ponumerowane odbitki, zrobione specjalnie dla ciebie.- Brawo! - Guido Valente gwałtownie wytarł nos - ciągle to powtarzam, Max, jesteś bardzo kochanym człowiekiem.Mocno już wstawiony Max również miał łzy w oczach, ale chochlik na ramieniu szeptał mu do ucha zgryźliwie i szyderczo: - Gdyby wiedzieli, braciszku, gdyby tylko wiedzieli!W Zurychu był piątek, samo południe ponurego, marcowego dnia z zimnym wiatrem, hulającym nad jeziorem i ludźmi, nadal zakutanymi po uszy.Wielkie płaty śniegu pokrywały niższe szczyty.Zima się kończyła, ale nie było jeszcze prawdziwej wiosny.Niccolo Tolentino, przycupnąwszy na pachołku, szkicował przy nabrzeżu.Max przygotowywał w kuchni swojego mieszkania plastry zimnego mięsa i sałatki na lunch dla Giseli Mundt.Zapowiedziała, że przyjedzie późno.Jej piątkowy wykład kończył się dopiero w południe, powinna więc być o pół do pierwszej.Zdecydował, że to ma być dzień prawdy - czarny piątek, lub wielki piątek, zależnie od wyniku.Nie mógł już dłużej znieść tego życia z dnia na dzień, huśtany od obietnic wspaniałej przyszłości, do nie dających się pogrzebać głosów oskarżenia z przeszłości.Zabezpieczony teraz przed oskarżeniem przez kontrakt z Palombinim, mógłby zacząć negocjować z resztką swojego sumienia jeśli nie pokój, to przynajmniej rozejm.Gisela przyjechała bez tchu, zarumieniona i zażądała pocałunku i drinka.Spełnili toasty za siebie, potem za kontrakt.Nie było jej spieszno do jedzenia, Mather więc od razu wskoczył na głęboką wodę.- Mam ci coś do powiedzenia.- O, czas na zwierzenia?- Można tak to nazwać.- Powiesz mi o sobie, a ja o sobie.- To nic zabawnego.- Wiem - widzę, że jesteś śmiertelnie poważny.- To w sprawie Rafaelów.- Tak?- Zdecydowałem się.Wybieramy wariant dziesięcioprocentowy.- Sądzę, że to mądrze.- Myślałem - powiedział Mather z uśmiechem - myślałem, że mi powiesz, iż jestem szlachetny i że już nie zasługuję na potępienie.- Skąd mam wiedzieć, Max? - Uśmiechnęła się do niego czarująco.Cieszę się twoim ciałem, świetnie się czuję w twoim towarzystwie, ale ciągle tak mało wiem o twojej duszy.Skwitował to cierpko.- Jeśli o to chodzi, moja droga Doktor, jest na sprzedaż jak wszystko inne, tylko za odpowiednią cenę.Tego samego popołudnia, krótko przed zamknięciem, Max Mather wszedł do podziemia z sejfami depozytowymi w Union Bank na Bahnhofstrasse - z Gisela, Liepertem i Tolentinem.Tam rozerwał niepewnymi rękami wosk na płóciennej torbie, rozpruł zszywającą ją szewską dratwę i położył zawartość na szklanym blacie stołu, we wnęce pomiędzy rzędami boksów.Ryciny pozostawił zakryte przed światłem i odsłonił dwa portrety kobiet, donny Delfiny i panny Beaty.W ciszy, która nastała, Niccolo Tolentino przyglądał się im długo, trzymając każdy w wyciągniętych rękach.Potem wyjął z kieszeni swoją lupę i zbadał każdy centymetr kwadratowy powierzchni.Odłożył lupę i zeskrobał odrobinę drewna z tyłu każdego z obrazów oraz dokładnie obejrzał pył na dłoni, przed jego zdmuchnięciem.Po zakończeniu badania położył obrazy i przykrył je z powrotem.Wziął ryciny do ciemniejszego rogu wnęki, kazał Matherowi stanąć na drodze światła, aby wywołać głębszy cień i wtedy z czcią, jak gdyby brał opłatek komunii, wyjmował każdy z arkuszy do zbadania.W końcu położył je i przykrył z powrotem.Wydawało się, że wieki minęły zanim zaczął mówić, zaś jego głęboki głos był matowy i niepewny.- To są oryginały, które kopiowałem.Przerwał.Mather był wstrząśnięty, widząc, że płacze.Objął opiekuńczo ramieniem zgarbione plecy.Stary człowiek powoli dochodził do siebie i zaśmiał się drżącym śmiechem.- Son’ pazzo, zwariowałem.Za każdym razem, gdy patrzę na coś tak cudownego czuję, że tylko Bóg mógłby - przecież nie tak szkaradne zwierzę jak człowiek - stworzyć tak piękne rzeczy? Niepokoiłem się rycinami, ale trzymają się dobrze.Klimatyzacja w tych podziemiach jest dla nich niemal dobra.Ale bez światła.Koniecznie bez światła.Włóż je z powrotem w płótno, ale nie zaszywaj.Nie ma potrzeby.- Następna sprawa, którą musimy załatwić - powiedział Alois Liepert - to wrócić do mojego biura i wziąć od pana oświadczenie, Niccolo, że widział je pan i zidentyfikował oraz że są autentyczne i w dobrym stanie.- Muszę stamtąd zatelefonować do Berchmansa - powiedział Mather.- Czy to rozsądne? - Liepert miał wątpliwości.- Myślę, że to konieczne.Jeśli nie zawiadomię go, że te obrazy w Brazylii są fałszywe, będzie myślał, iż go oszukałem.Jego nie chciałbym mieć za wroga.- Ale proszę być ostrożnym - ostrzegł go Liepert.- Proszę nie mówić mu za dużo przez telefon.A gdyby chciał zagłębiać się w dyskusję, proszę skierować go do mnie.- Fur aufklaren und konfirmieren, słusznie?- Słusznie! - zgodził się Liepert.Gisela dała mi dokładne instrukcje na pana temat.- Mam pytanie do was obu - powiedziała cierpko Gisela.- Gdzie są te drobiazgi ubezpieczone?Tolentino, jak się wydawało, nie słyszał.Był zajęty umieszczaniem obrazów w swoich opakowaniach, obchodząc się z nimi delikatnie jak z niemowlęciem.Mather i Liepert spojrzeli po sobie.Liepert zaś powiedział:- Pomówmy o tym w biurze.Oświadczenie, które Liepert przygotował po włosku, do podpisu dla Tolentina, było bardzo szczegółowe.W dniu dzisiejszym ja, obywatel Republiki Włoskiej, zatrudniony obecnie i przez ostatnie trzydzieści siedem lat jako stały kopista i konserwator malarstwa w galerii pałacu Pittich we Florencji, przybyłem do podziemi Union Bank, znajdującego się przy Bahnhofstrasse w Zurychu.Razem ze mną byli adwokaci Alois Liepert i Gisela Mundt oraz pan Maxwell Mather, oficjalny przedstawiciel rodziny Palombinich z Florencji.Zbadałem dwa portrety, wykonane na deskach cedrowych, które według mnie są autentycznymi dziełami Raffaella Sanzio, oraz pięć rycin tego samego mistrza.Portrety te są mi dobrze znane, ponieważ z początkiem roku 1941 ówczesny ich właściciel, sig.Luca Palombini z Florencji, zamówił u mnie wykonanie ich kopii.Ryciny nie są mi znane, ale zidentyfikowałem je, tak jak i portrety, jako najprawdopodobniej prace tego samego mistrza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wybrał na koniec ten.Wyjął małe, płaskie pudełko, w którym, na podłożu z tkaniny, umieszczony był mały, miedziany prostokąt z głową chłopca.To jest, mój drogi Maksie, moja pierwsza akwaforta, którą wykonałem.Głowa mojego brata, który zginął na wojnie.Daję ci ją, bo jesteś mi bratem, szczerym i wielkodusznym.a pod spodem - uniósł płytkę - są ponumerowane odbitki, zrobione specjalnie dla ciebie.- Brawo! - Guido Valente gwałtownie wytarł nos - ciągle to powtarzam, Max, jesteś bardzo kochanym człowiekiem.Mocno już wstawiony Max również miał łzy w oczach, ale chochlik na ramieniu szeptał mu do ucha zgryźliwie i szyderczo: - Gdyby wiedzieli, braciszku, gdyby tylko wiedzieli!W Zurychu był piątek, samo południe ponurego, marcowego dnia z zimnym wiatrem, hulającym nad jeziorem i ludźmi, nadal zakutanymi po uszy.Wielkie płaty śniegu pokrywały niższe szczyty.Zima się kończyła, ale nie było jeszcze prawdziwej wiosny.Niccolo Tolentino, przycupnąwszy na pachołku, szkicował przy nabrzeżu.Max przygotowywał w kuchni swojego mieszkania plastry zimnego mięsa i sałatki na lunch dla Giseli Mundt.Zapowiedziała, że przyjedzie późno.Jej piątkowy wykład kończył się dopiero w południe, powinna więc być o pół do pierwszej.Zdecydował, że to ma być dzień prawdy - czarny piątek, lub wielki piątek, zależnie od wyniku.Nie mógł już dłużej znieść tego życia z dnia na dzień, huśtany od obietnic wspaniałej przyszłości, do nie dających się pogrzebać głosów oskarżenia z przeszłości.Zabezpieczony teraz przed oskarżeniem przez kontrakt z Palombinim, mógłby zacząć negocjować z resztką swojego sumienia jeśli nie pokój, to przynajmniej rozejm.Gisela przyjechała bez tchu, zarumieniona i zażądała pocałunku i drinka.Spełnili toasty za siebie, potem za kontrakt.Nie było jej spieszno do jedzenia, Mather więc od razu wskoczył na głęboką wodę.- Mam ci coś do powiedzenia.- O, czas na zwierzenia?- Można tak to nazwać.- Powiesz mi o sobie, a ja o sobie.- To nic zabawnego.- Wiem - widzę, że jesteś śmiertelnie poważny.- To w sprawie Rafaelów.- Tak?- Zdecydowałem się.Wybieramy wariant dziesięcioprocentowy.- Sądzę, że to mądrze.- Myślałem - powiedział Mather z uśmiechem - myślałem, że mi powiesz, iż jestem szlachetny i że już nie zasługuję na potępienie.- Skąd mam wiedzieć, Max? - Uśmiechnęła się do niego czarująco.Cieszę się twoim ciałem, świetnie się czuję w twoim towarzystwie, ale ciągle tak mało wiem o twojej duszy.Skwitował to cierpko.- Jeśli o to chodzi, moja droga Doktor, jest na sprzedaż jak wszystko inne, tylko za odpowiednią cenę.Tego samego popołudnia, krótko przed zamknięciem, Max Mather wszedł do podziemia z sejfami depozytowymi w Union Bank na Bahnhofstrasse - z Gisela, Liepertem i Tolentinem.Tam rozerwał niepewnymi rękami wosk na płóciennej torbie, rozpruł zszywającą ją szewską dratwę i położył zawartość na szklanym blacie stołu, we wnęce pomiędzy rzędami boksów.Ryciny pozostawił zakryte przed światłem i odsłonił dwa portrety kobiet, donny Delfiny i panny Beaty.W ciszy, która nastała, Niccolo Tolentino przyglądał się im długo, trzymając każdy w wyciągniętych rękach.Potem wyjął z kieszeni swoją lupę i zbadał każdy centymetr kwadratowy powierzchni.Odłożył lupę i zeskrobał odrobinę drewna z tyłu każdego z obrazów oraz dokładnie obejrzał pył na dłoni, przed jego zdmuchnięciem.Po zakończeniu badania położył obrazy i przykrył je z powrotem.Wziął ryciny do ciemniejszego rogu wnęki, kazał Matherowi stanąć na drodze światła, aby wywołać głębszy cień i wtedy z czcią, jak gdyby brał opłatek komunii, wyjmował każdy z arkuszy do zbadania.W końcu położył je i przykrył z powrotem.Wydawało się, że wieki minęły zanim zaczął mówić, zaś jego głęboki głos był matowy i niepewny.- To są oryginały, które kopiowałem.Przerwał.Mather był wstrząśnięty, widząc, że płacze.Objął opiekuńczo ramieniem zgarbione plecy.Stary człowiek powoli dochodził do siebie i zaśmiał się drżącym śmiechem.- Son’ pazzo, zwariowałem.Za każdym razem, gdy patrzę na coś tak cudownego czuję, że tylko Bóg mógłby - przecież nie tak szkaradne zwierzę jak człowiek - stworzyć tak piękne rzeczy? Niepokoiłem się rycinami, ale trzymają się dobrze.Klimatyzacja w tych podziemiach jest dla nich niemal dobra.Ale bez światła.Koniecznie bez światła.Włóż je z powrotem w płótno, ale nie zaszywaj.Nie ma potrzeby.- Następna sprawa, którą musimy załatwić - powiedział Alois Liepert - to wrócić do mojego biura i wziąć od pana oświadczenie, Niccolo, że widział je pan i zidentyfikował oraz że są autentyczne i w dobrym stanie.- Muszę stamtąd zatelefonować do Berchmansa - powiedział Mather.- Czy to rozsądne? - Liepert miał wątpliwości.- Myślę, że to konieczne.Jeśli nie zawiadomię go, że te obrazy w Brazylii są fałszywe, będzie myślał, iż go oszukałem.Jego nie chciałbym mieć za wroga.- Ale proszę być ostrożnym - ostrzegł go Liepert.- Proszę nie mówić mu za dużo przez telefon.A gdyby chciał zagłębiać się w dyskusję, proszę skierować go do mnie.- Fur aufklaren und konfirmieren, słusznie?- Słusznie! - zgodził się Liepert.Gisela dała mi dokładne instrukcje na pana temat.- Mam pytanie do was obu - powiedziała cierpko Gisela.- Gdzie są te drobiazgi ubezpieczone?Tolentino, jak się wydawało, nie słyszał.Był zajęty umieszczaniem obrazów w swoich opakowaniach, obchodząc się z nimi delikatnie jak z niemowlęciem.Mather i Liepert spojrzeli po sobie.Liepert zaś powiedział:- Pomówmy o tym w biurze.Oświadczenie, które Liepert przygotował po włosku, do podpisu dla Tolentina, było bardzo szczegółowe.W dniu dzisiejszym ja, obywatel Republiki Włoskiej, zatrudniony obecnie i przez ostatnie trzydzieści siedem lat jako stały kopista i konserwator malarstwa w galerii pałacu Pittich we Florencji, przybyłem do podziemi Union Bank, znajdującego się przy Bahnhofstrasse w Zurychu.Razem ze mną byli adwokaci Alois Liepert i Gisela Mundt oraz pan Maxwell Mather, oficjalny przedstawiciel rodziny Palombinich z Florencji.Zbadałem dwa portrety, wykonane na deskach cedrowych, które według mnie są autentycznymi dziełami Raffaella Sanzio, oraz pięć rycin tego samego mistrza.Portrety te są mi dobrze znane, ponieważ z początkiem roku 1941 ówczesny ich właściciel, sig.Luca Palombini z Florencji, zamówił u mnie wykonanie ich kopii.Ryciny nie są mi znane, ale zidentyfikowałem je, tak jak i portrety, jako najprawdopodobniej prace tego samego mistrza [ Pobierz całość w formacie PDF ]