[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiecie to co? - zatrwożyła się niemało.- Doszło me cosik z boku.może cyganią, to nie rozpowiadam.Hale, gadu, gadu, a z czym to japrzyszłam? Obiecały się przyjść niektóre, ugwarzym się, sieroty, przyjdzcie i wy.jakże, Borynowej bynie było, kiej co najpierwsze się zbierą.Przypochlebiała, ale Hanka wymówiła się słabością, po prawdzie, bo już poczuła się zdziebko napitą.Płoszkowa, wielce markotna odmową, Jagnę poszła zapraszać.Ale i Jagusia się wymawiała, że to już kajś indziej z matką się obiecały.- Poszlibyście, Jagna, ckni się wama za chłopami, a do Płoszkowej ani chybi co Jambroży zajrzy alboktóren z dziadków i zawżdy chocia portkami zaleci.- szepnęła Jagustynka spod chałupy.- A wy to po swojemu tym słowem kieby nożem żgacie.- Wesoło mi, tom rada kużdemu, czego mu potrza! - szydziła.Jaguś ciepnęła się ze złości i na drogę wyszła, bezradnie wodząc oczyma po świecie i ledwie płaczwstrzymując.Juści, że się jej strasznie ckniło!Cóż, że święta czuć było wszędzie, że ludzie się roili, że śmiechy i krzyki trzęsły się nad wsią, że nawetpo szarych polach czerwieniały kobiety i piesneczki kajś niekaj dzwoniły?.- jej było smutnie i tak cknoczegoś, że już wytrzymać nie mogła.Od samego rana tak ją cosik rozpierało i ponosiło, że poznajomych latała, po drogach, w pole wychodziła i nawet coś ze trzy razy się przeobłóczyła, na darmowszystko, nie pomogło: rwało ją coraz barzej, by gdziesik lecieć, coś robić, szukać czegoś.%7łe i teraz się poniesła aż na topolową drogę i szła zapatrzona w czerwoną, ogromną kulę słońca,spadającego nad bory, szła przez te progi cieniów i lśnień, które zachód rzucał przez drzewa.Chłód mroków ją owionął, a ciche, nagrzane dychanie pól przejmowało na wskroś lubym dygotem; odwsi goniły słabnące gwary, a skądciś zawiewał zawodliwy głos skrzypicy i czepiał się serca, kiejby tazłotymi rosami brzęcząca pajęczyna, jaże rozsnuła się w cichuśkim trzepocie topoli, w mrokach, co jużpełzały bruzdami i czaiły się w krzach tarnin.Szła przed siebie, ani wiedząc, co ją niesie i dokąd.Wzdychała głęboko, czasami ręce rozwodząc, czasami przystając bezradnie i tocząc rozpalonymioczyma, jakby zaczepki dla udręczonej duszy szukała, ale szła dalej przędąc myśli wiotkie i nikłe, jakote świetliste nici na wodzie, że nie uchycisz, bo zmącą się i przepadną od cienia ręki.Patrzała w słońce,nie widząc niczego, topole, co rzędami pochylały się nad nią, zdały się jej jako zamgloneprzypomnienia.Siebie jeno mocno czuła i to, że ją rozpiera aże do bolu, do krzyku, do płaczu, że jąponosi gdziesik, iż czepiłaby się tych ptaków lecących pod zachód i na kraj świata pofrunęła.Wzbieraław niej jakaś moc paląca i tak rzewliwa, że łzy przysłaniały oczy i ognie się po niej rozlewały; rwałalepkie, pachnące pędy topoli, chłodząc nimi rozpalone usta i oczy.Czasem przysiadała pod drzewem i skulona, wsparłszy twarz na pięściach, zapadała w siebie bezpamięci, cisnąc się jeno do pnia i prężąc.i ledwie dysząc. Jakby i w niej wiosna zaśpiewała swoją pieśń upalną, że burzyło się w niej i cosik poczynało, jako wtych ziemiach rodnych, ugorem leżących, poczyna się o wiośnie, jako w tych drzewinach, opitych mocąrostu, śpiewa i jako wszędy się rozpręża, kiej pierwsze słońce przygrzeje.Dygotała w sobie, paliły ją oczy, zaś omdlałe nogi stulały się bezwolnie i ledwie ją niesły.Płakać się jejchciało, śpiewać, tarzać po runiach zbóż mięciuchnych i chłodnymi rosami operlonych, to brała jąszalona chęć skoczyć w ciernie, przedzierać się wskroś szarpiących gąszczów i poczuć dziki, luby bólprzepierań i szamotań.Zawróciła naraz z powrotem i dosłyszawszy głosy skrzypicy pobiegła ku nim.Hej, tak zakręciły się wniej, taką zawrotną lubością przejęły, że w tany by się puściła, w ścisk karczmy rozhukanej, w tumult,w pijatykę nawet, że choćby w samo zatracenie, hej!.Dróżką od cmentarza do topolowej, całą w czerwonych ogniach zachodu, szedł ktosik z książką w ręku ipod białymi brzózkami przystawał.Jasio to był, organistów syn.Zza drzewa chciała popatrzeć na niego, ale ją dojrzał.I uciec nie poredziła, nogi jakby się ziemi czepiły i oczu nie mogła oderwać od niego; zbliżał się zuśmiechem, zęby mu grały w czerwonych wargach, smukły był, rosły i biały na gębie.- Jakbyście mnie, Jaguś, nie poznali?Aż ją w dołku ścisnęło od tego głosu.- Co bym ta nie poznała!.jeno pan Jaś taki tera galanty, taki inszy.- Pewnie, lata idą.Byliście u kogo na Budach?- Tak sobie ino chodziłam, święto przeciek.Nabożna? - tknęła nieśmiało książki.- Nie, o krajach dalekich i o morzach!- Jezu! o morzach! A te obraziki też nie święte?- Zobaczcie! - podsunął jej pod oczy książkę i pokazywał.Stali ramię w ramię, bezwolnie wpierając się w siebie biedrami, a tykając głowami nisko przychylonymi.Pojaśniał ją niekiedy, wtedy podnosiła na niego oczy podziwu pełne, nie śmiejąc dychać ze wzruszenia,a cisnąc się coraz barzej, bych lepiej dojrzeć, gdyż słońce opuściło się już za bory.Naraz wstrząsnął się cały i odsunął zdziebko.- Mroczeje, czas do domu! - szepnął cicho.- A to pódzmy!Szli w milczeniu, nakryci prawie cieniami drzew.Słońce zaszło, modrawe mroki trzęsły się na pola, zórzdzisiaj nie było, jeno przez grubachne pnie topoli widniał na niebie złocisty rozlew, świat przygasał.- I to wszystko prawda, co tam pokazane? - przystanęła.- Wszystko, Jaguś, wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl