[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arutha szedł spokojnie ulicą i rozglądając się ukradkiem, sprawdzał co jakiś czas, czy nie jest śledzony.Niestety, nie znał zupełnie miasta, a po kluczeniu w czasie ucieczki zupełnie stracił orientację w terenie.Starał się trzymać bardziej uczę­szczanych ulic i w pobliżu większych grupek przechodniów wtapiał się w tłum.Na rogu, kilka przecznic przed sobą spostrzegł mężczyznę stojącego z pozoru bezczynnie, lecz uważnie obserwującego przechodniów.Arutha rozejrzał się szybko.Naprzeciwko znaj­dowała się tawerna.Nad wejściem pysznił się wymalowany jaskrawą farbą gołąb.Szybko przeszedł na drugą stronę ulicy i odwracając twarz od czujki na rogu, zbliżył się do drzwi.Sięgał już do klamki, kiedy czyjaś dłoń chwyciła go za poły kapoty.Odwrócił się błyskawicznie, wyciągając do połowy miecz z pochwy.Tuż przed nim stał kilkunastoletni chłopak ubrany w prostą, wielokrotnie łataną kurtę i męskie spodnie z nogawkami obciętymi na wysokości kolan.Miał ciemne, bły­szczące oczy i umorusaną twarz, którą w tej chwili rozjaśniał szeroki uśmiech.– Nie tam, panie – powiedział wesoło.– Zmykaj, chłopcze.– Arutha wsunął miecz do po­chwy.– Nie mam teraz czasu na dyskusje z żebrakami czy stręczycielami, nawet tak drobnej postury.Uśmiech jeszcze bardziej rozjaśnił twarz chłopca.– Skoro nalegasz, panie, ale tam w środku jest ich dwóch.Arutha zrezygnował z nosowego akcentu i zaczął mówić normalnym głosem.– Kto?– Ludzie, którzy cię ścigali od tamtej bocznej uliczki.Arutha rozejrzał się.Wyglądało na to, że chłopak jest sam.Spojrzał mu prosto w oczy.– O czym ty mówisz, chłopcze?– Widziałem, jak sobie radziłeś, całkiem nieźle.Szybki jesteś.Ale cały teren jest obstawiony.Bez pomocy nie wy­ślizgniesz się im.Arutha pochylił się nad małym.– Kim jesteś?Chłopak zamaszystym ruchem odrzucił włosy z czoła.– Na imię mam Jimmy.Pracuję w tej okolicy.Mogę cię stąd wyprowadzić, no.nie za darmo, oczywiście.– A dlaczego sądzisz, że pragnę się stąd wydostać, co?– Oj, panie, nie udawaj przede mną głupka jak przed tym handlarzem.W tej chwili twoją główną potrzebą, panie, jest zejść z oczu temu, kto gotów jest szczodrze sypnąć groszem, jeśli mu wskażę miejsce twojego pobytu.Miałem już kiedyś do czynienia z Radburnem i jego ludźmi, więc bądź pewien, że obstaję raczej za tobą niż za nim.Pod warunkiem oczywi­ście, że jesteś gotowy dać więcej za swą wolność niż on za schwytanie ciebie.– Znasz Radburna?Jimmy uśmiechnął się szelmowsko.– Nooo.nie aż tak bardzo, żeby o tym mówić, ale ubi­liśmy już kilka interesów.Aruthę uderzyło zimne wyrachowanie w zachowaniu chło­pca, co było zupełnie obce jego rówieśnikom z Crydee.Stał oto oko w oko z wytrawnym wygą, który niejedno już widział i słyszał w zdradzieckich i niebezpiecznych zaułkach półświat­ka Krondoru.– Ile?– Radburn zapłaci mi dwadzieścia pięć talarów za wska­zanie ciebie, a pięćdziesiąt, jeśli wyjątkowo mu zależy na two­jej skórze.Arutha wyjął sakiewkę z kieszeni i wręczył chłopcu.– Jest tam ponad sto talarów, chłopcze.Wyciągnij mnie stąd i zaprowadź do portu, a podwoję stawkę.Przez dobrych kilka chwil chłopak mrugał z niedowierza­niem oczami, lecz ani na moment nie zrzucił maski szerokiego uśmiechu.– Musiałeś nadepnąć na odcisk komuś bardzo ważnemu i wpływowemu.Idziemy.Chłopak prysnął w tłum tak szybko, że Arutha nieomal stracił go z oczu.Mały przemykał się z wprawą między tło­czącymi się dookoła ludźmi, podczas gdy Arutha starał się uważać, aby ich nie potrącać.Jimmy zaprowadził go w ciemny zaułek, kilka przecznic dalej.Po zrobieniu kilku kroków w głąb uliczki Jimmy za­trzymał się i odwrócił.– Lepiej pozbądź się tej kapoty.Czerwony nie należy do moich ulubionych kolorów, kiedy staram się przemknąć gdzieś nie zauważony.– Arutha cisnął ubranie do pustej beczki.– Za chwilę będziemy w porcie.Jak się nadziejesz na kogoś nieodpowiedniego, pamiętaj, że jesteś sam, ja cię nie znam.Ale za tę drugą setkę zrobię, co będę mógł, aby doprowadzić cię na miejsce.Przeciskali się ku końcowi alejki, która sądząc po wielkim nagromadzeniu śmieci, wyrzuconych sprzętów domowych, połamanych skrzyń, mebli i innych rupieci piętrzących się pod ścianami, nie była zbyt uczęszczana.Jimmy odciągnął na bok jedną ze skrzyń.Z tyłu ziała czarna dziura.– No, to powinno nam pomóc prześlizgnąć się przez sieć Radburna, taką mam przynajmniej nadzieję.Arutha, by pójść w ślady chłopca, który wpełzł zwinnie do środka, musiał zgiąć się wpół.Straszny smród bijący z dziury nie pozostawiał wątpliwości, że jakiś czas temu wczołgało się tam jakieś zwierzę i zdechło.Jakby czytając w jego myślach, Jimmy odwrócił się do Aruthy.– Co parę dni wrzucamy tu zdechłego kota, żeby niepro­szeni goście nie wtykali tu swoich długich nosów.– My?Jimmy zignorował pytanie i wytrwale posuwał się do przo­du.Po kilkunastu krokach wyszli po drugiej stronie na podo­bną, zawaloną śmieciami alejkę.U jej wylotu Jimmy kiwnął na Aruthę, aby się zatrzymał i poczekał na niego, sam zaś pobiegł wzdłuż ciemnego pasażu.Po chwili wrócił biegiem.– Ludzie Radburna.Musieli wiedzieć, że podążasz w stro­nę portu.– Damy radę prześlizgnąć się koło nich?– Nie ma mowy.Pełno ich tam jak wszy na żebraku.– Chłopak ruszył w przeciwną stronę i Arutha podążył za nim.Minęli kolejny zaułek.Arutha zastanawiał się coraz czę­ściej, czy zaufawszy chłopakowi, nie postawił na niewłaści­wego konia.Po paru minutach szybkiego marszu Jimmy za­trzymał się.– Znam w pobliżu jedno miejsce, gdzie mógłbyś się przy­czaić aż do chwili, gdy znajdę kogoś, kto pomoże mi przeszmuglować cię na statek.Ale to cię będzie kosztowało więcej niż stówkę.– Doprowadź mnie na statek przed świtem, a dam ci tyle, ile zażądasz.Jimmy uśmiechnął się szeroko, szczerząc zęby.– Hm.mogę poprosić o bardzo wiele.– Przypatrywał się Anicie przez dłuższą chwilę, po czym kiwnął krótko gło­wą i ruszył przed siebie.Arutha podążył za nim.Szli krętymi i wąskim uliczkami, zagłębiając się coraz bardziej w trzewia miasta.Gwar uliczny cichł powoli za plecami.Wchodzili w re­jony rzadziej uczęszczane nocą.Wygląd budynków dookoła świadczył dobitnie, że zbliżali się do kolejnej uboższej dziel­nicy miasta, chociaż jeśli Arutha był w stanie ocenić kierunki, nie znajdowali się tak blisko portu jak poprzednio [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl