[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydało mu się, że patrząc na pełną gracji sylwetkę białego konia, widzi ciemnowłosą kobietę o mądrych oczach, zmęczoną, lecz uśmiechającą się, ze świeżo rozpalonym oczekiwaniem na twarzy.Bogowie, gdybym potrzebował dowodu mego zmęczenia, oto on.Znowu te halucynacje.Sny na jawie.To pewnie dlatego, że nigdy nie myślę o niej jak o koniu, nawet wtedy gdy jej dosiadam.Zamrugał powiekami dla przywrócenia ostrości swemu spojrzeniu, a Yfandes, podniecona niczym mała dziewczynka, której powiedziano, że może ubrać odświętną sukienkę, zapytała: Wybrany mój, czy moglibyśmy jej użyć? Proszę cię.Vanyel zaśmiał się.Lubisz obwieszać się świecidełkami jak cyganka, co? Yfandes podrzuciła głowę i wygięła szyję.A ty nie? Słyszałam o tym, jak co rano prężysz się przed lustrem, szczególnie wtedy, gdy jest na kim zrobić wrażenie! Jesteś niesprawiedliwa - powiedział Vanyel na głos i śmiejąc się, poszedł poszukać paradnej uprzęży Yfandes.Mniej więcej w chwili gdy Vanyelowi udało się ustalić, gdzie jest przechowywana odświętna uprząż Yfandes, jedna z dziewek kuchennych, bystrooka, ledwie kilkunastoletnia brunetka, przyniosła mu gorący chleb z masłem, jabłecznik i trochę jabłek Siodło paradnej uprzęży było znacznie lżejsze i ładniejsze od siodła polnego.Było wytłaczane, wykończone srebrem i pomalowane na głęboki niebieski kolor.Na popręgach, podobnie zresztą jak i na cuglach, stanowiących część umiejętnie wyrobionej uzdy, wisiały srebrne dzwoneczki.Cugle znajdowały się tam zresztą bardziej dla wygody jeźdźca niźli Towarzysza i służyły raczej do ozdoby aniżeli do czego innego.Do uprzęży dopasowana była też zbroja dla konia, jednak po chwili zastanowienia Yfandes zgodziła się, że w podróży byłoby z nią za dużo kłopotów i Vanyel odłożył ją na bok.Potem zrobił sobie chwilę przerwy i zabrał się do zjedzenia chleba.Ciepła pajda ociekała roztopionym masłem i Vanyel zamknął oczy, rozkoszując się nadspodziewanie przyjemnym smakiem.Och, bogowie, świeży chleb!Smak, który czuł w ustach, zdał mu się teraz doskonalszy niźli smak manny, którą według kapłanów jedzą bogowie.Przez ostatni rok “chlebem" był w najlepszym razie twardy jak kamień chleb podróżny, a w najgorszym zapleśniałe okruchy, to wszystko.Tamten chleb nigdy nie był świeży, a tym bardziej gorący.Owszem, zdarzało się masło - czasami - zjełczałe w lecie, a twarde jak kamień w zimie.Za takimi drobiazgami tęsknimy najbardziej.Przysięgam, że to prawda! Najbardziej tęsknimy za zwykłymi rzeczami, takimi jak “spokój", “dobrobyt".Wspomniał przez chwilę towarzyszy broni, których pozostawił na pograniczu, i ułożył krótką modlitwę: “Najjaśniejsi bogowie, przynieście nam obydwie te rzeczy, ale przede wszystkim spokój.Jak najszybciej, zanim przeleje się jeszcze więcej krwi".Potem zajął się na przemian jedzeniem i dopasowywaniem uprzęży Yfandes.Dziewka kuchenna zaś najwyraźniej ociągała się z odejściem.Oparła się o drzwi stajni i niby to wystawiając twarz do słońca, przyglądała się Vanyelowi, gdy ten krzątał się wokół Yfandes.W jej spojrzeniu kryło się coś pomiędzy uwielbieniem dla bohatera i błyskiem romantycznej miłości.W końcu Vanyel, nie mogąc już tego znieść, delikatnie ją odprawił, radząc, by wracała do własnych obowiązków.Kątem oka zauważył jednak - i był tym więcej niż zaniepokojony - że dziewczyna przyciska do swej kwitnącej piersi kubek, z którego pił przed chwilą, zupełnie jak gdyby nagle przeistoczył się on w jakiś święty kielich.Wygląda na to, że przybyła ci jeszcze jedna, mój Wybrany.- Usłyszał ironiczny komentarz Yfandes, gdy przymocowywał juki do siodła.Dziękują ci za tą niebywale zaskakującą informacją.Tego właśnie mi potrzeba.Nie moja mną, że masz buzią, która łamie serca.Ale dlaczego.och, nieważne.- Po raz kolejny sprawdził popręg i wskoczył na siodło.- Znikajmy stąd, zanim jeszcze któraś dojdzie do wniosku, że się we mnie zakochała.Przedarli się przez miasto najszybciej jak było to możliwe i skierowali się na drogę, gdzie wreszcie można było swobodnie oddychać, nie krztusząc się co chwila kurzem i najróżniejszymi woniami zatłoczonego skupiska ludzkiego.Dziwnie było jechać przy wtórze łagodnego pobrzękiwania dzwoneczków odzywających się przy każdym kroku Yfandes.Przez pierwszych kilka mil, dopóki Vanyel nie zdołał przekonać sam siebie, że znajdują się na bezpiecznym terytorium, gdzie nie grozi im ewentualne rozbudzenie czujności zwiadowców wroga, owo granie działało mu na nerwy.Później już dźwięk dzwoneczków zaczął nawet działać na niego kojąco.Przypominał on przytłumione, rytmiczne szemranie zabawki, którą Vanyel nazywał “grajkiem".Zabawka taka zwykle zrobiona była z małych szkiełek uwieszonych na nitkach na tyle gęsto, aby przy najsłabszym nawet ruchu powietrza szkiełka mogły o siebie uderzać, wydając delikatne dźwięki.Zawsze uwielbiałem szemranie “grajka".Ale nie zdarza mi się już kontemplować przy jego muzyce.Powoli zaczął się odprężać.Yfandes nie spieszyła się, choć jej “podróżne" tempo zwykłego konia po kilku godzinach zwaliłoby z nóg.Lato tego roku było łagodne, a teraz przechodziło w ciepłą i jeszcze łagodniejszą jesień z lekkim chłodem przypominającym, by sprawdzić, czy zboże już dojrzało, lecz za słabym jeszcze, aby strącił liście z drzew.Poza miastem Droga Wygnańców wiła się leniwie przez rdzawe, złociste pola zbóż i cudnie dojrzewających traw.Poranne powietrze było nieco chłodne, ale słońce grzało już na tyle mocno, że Vanyel zaraz zdjął płaszcz i zwinąwszy go, przytroczył z tyłu siodła.A jednak trudno było walczyć ze snem.Jego mięśnie rozluźniły się, przystosowując się do doskonale znanej pozycji i rytmu podczas podróży na koniu.Nawiedziło go wspomnienie - przed oczami stanął mu Wąwóz k'Trevów i Savil udzielająca mu lekcji jazdy na Yfandes.- Wyobrażasz sobie, że jesteś już jeźdźcem, chłopcze, ale gdy zakończymy naukę, będziesz potrafił robić na koniu wszystko, co umiesz robić na ziemi.- Wszystko? - zapytał figlarnie.Savil w odpowiedzi rzuciła weń torbą podróżną.Odtąd aż do granicy teren był niemal zupełnie płaski.Długie, faliste pagórki pokryte polami uprawnymi przeplatały się czasem z pachnącymi dębinami rozrastającymi się gdzieniegdzie nawet do małych lasów.Powinieneś sobie trochę pospać - strofowała Vanyela Yfandes.- Nie pozwolę ci spaść.Już nie pierwszy raz uciąłbyś sobie drzemkę na moim grzbiecie.Ale wtedy nie będzie ze mnie żaden towarzysz podróży.Yfandes potrząsnęła głową, a dzwoneczki na jej uździenicy zabrzęczały wesoło, jakby zaśmiały się zamiast niej.Już sama twoja obecność jest dla mnie wystarczającym towarzystwem, mój Wybrany.Zanim połączyłeś się ze mną, przez dziesięć lat biegałam sama.Sam fakt, że mam cię przy sobie, całego i zdrowego, jest przyjemnością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wydało mu się, że patrząc na pełną gracji sylwetkę białego konia, widzi ciemnowłosą kobietę o mądrych oczach, zmęczoną, lecz uśmiechającą się, ze świeżo rozpalonym oczekiwaniem na twarzy.Bogowie, gdybym potrzebował dowodu mego zmęczenia, oto on.Znowu te halucynacje.Sny na jawie.To pewnie dlatego, że nigdy nie myślę o niej jak o koniu, nawet wtedy gdy jej dosiadam.Zamrugał powiekami dla przywrócenia ostrości swemu spojrzeniu, a Yfandes, podniecona niczym mała dziewczynka, której powiedziano, że może ubrać odświętną sukienkę, zapytała: Wybrany mój, czy moglibyśmy jej użyć? Proszę cię.Vanyel zaśmiał się.Lubisz obwieszać się świecidełkami jak cyganka, co? Yfandes podrzuciła głowę i wygięła szyję.A ty nie? Słyszałam o tym, jak co rano prężysz się przed lustrem, szczególnie wtedy, gdy jest na kim zrobić wrażenie! Jesteś niesprawiedliwa - powiedział Vanyel na głos i śmiejąc się, poszedł poszukać paradnej uprzęży Yfandes.Mniej więcej w chwili gdy Vanyelowi udało się ustalić, gdzie jest przechowywana odświętna uprząż Yfandes, jedna z dziewek kuchennych, bystrooka, ledwie kilkunastoletnia brunetka, przyniosła mu gorący chleb z masłem, jabłecznik i trochę jabłek Siodło paradnej uprzęży było znacznie lżejsze i ładniejsze od siodła polnego.Było wytłaczane, wykończone srebrem i pomalowane na głęboki niebieski kolor.Na popręgach, podobnie zresztą jak i na cuglach, stanowiących część umiejętnie wyrobionej uzdy, wisiały srebrne dzwoneczki.Cugle znajdowały się tam zresztą bardziej dla wygody jeźdźca niźli Towarzysza i służyły raczej do ozdoby aniżeli do czego innego.Do uprzęży dopasowana była też zbroja dla konia, jednak po chwili zastanowienia Yfandes zgodziła się, że w podróży byłoby z nią za dużo kłopotów i Vanyel odłożył ją na bok.Potem zrobił sobie chwilę przerwy i zabrał się do zjedzenia chleba.Ciepła pajda ociekała roztopionym masłem i Vanyel zamknął oczy, rozkoszując się nadspodziewanie przyjemnym smakiem.Och, bogowie, świeży chleb!Smak, który czuł w ustach, zdał mu się teraz doskonalszy niźli smak manny, którą według kapłanów jedzą bogowie.Przez ostatni rok “chlebem" był w najlepszym razie twardy jak kamień chleb podróżny, a w najgorszym zapleśniałe okruchy, to wszystko.Tamten chleb nigdy nie był świeży, a tym bardziej gorący.Owszem, zdarzało się masło - czasami - zjełczałe w lecie, a twarde jak kamień w zimie.Za takimi drobiazgami tęsknimy najbardziej.Przysięgam, że to prawda! Najbardziej tęsknimy za zwykłymi rzeczami, takimi jak “spokój", “dobrobyt".Wspomniał przez chwilę towarzyszy broni, których pozostawił na pograniczu, i ułożył krótką modlitwę: “Najjaśniejsi bogowie, przynieście nam obydwie te rzeczy, ale przede wszystkim spokój.Jak najszybciej, zanim przeleje się jeszcze więcej krwi".Potem zajął się na przemian jedzeniem i dopasowywaniem uprzęży Yfandes.Dziewka kuchenna zaś najwyraźniej ociągała się z odejściem.Oparła się o drzwi stajni i niby to wystawiając twarz do słońca, przyglądała się Vanyelowi, gdy ten krzątał się wokół Yfandes.W jej spojrzeniu kryło się coś pomiędzy uwielbieniem dla bohatera i błyskiem romantycznej miłości.W końcu Vanyel, nie mogąc już tego znieść, delikatnie ją odprawił, radząc, by wracała do własnych obowiązków.Kątem oka zauważył jednak - i był tym więcej niż zaniepokojony - że dziewczyna przyciska do swej kwitnącej piersi kubek, z którego pił przed chwilą, zupełnie jak gdyby nagle przeistoczył się on w jakiś święty kielich.Wygląda na to, że przybyła ci jeszcze jedna, mój Wybrany.- Usłyszał ironiczny komentarz Yfandes, gdy przymocowywał juki do siodła.Dziękują ci za tą niebywale zaskakującą informacją.Tego właśnie mi potrzeba.Nie moja mną, że masz buzią, która łamie serca.Ale dlaczego.och, nieważne.- Po raz kolejny sprawdził popręg i wskoczył na siodło.- Znikajmy stąd, zanim jeszcze któraś dojdzie do wniosku, że się we mnie zakochała.Przedarli się przez miasto najszybciej jak było to możliwe i skierowali się na drogę, gdzie wreszcie można było swobodnie oddychać, nie krztusząc się co chwila kurzem i najróżniejszymi woniami zatłoczonego skupiska ludzkiego.Dziwnie było jechać przy wtórze łagodnego pobrzękiwania dzwoneczków odzywających się przy każdym kroku Yfandes.Przez pierwszych kilka mil, dopóki Vanyel nie zdołał przekonać sam siebie, że znajdują się na bezpiecznym terytorium, gdzie nie grozi im ewentualne rozbudzenie czujności zwiadowców wroga, owo granie działało mu na nerwy.Później już dźwięk dzwoneczków zaczął nawet działać na niego kojąco.Przypominał on przytłumione, rytmiczne szemranie zabawki, którą Vanyel nazywał “grajkiem".Zabawka taka zwykle zrobiona była z małych szkiełek uwieszonych na nitkach na tyle gęsto, aby przy najsłabszym nawet ruchu powietrza szkiełka mogły o siebie uderzać, wydając delikatne dźwięki.Zawsze uwielbiałem szemranie “grajka".Ale nie zdarza mi się już kontemplować przy jego muzyce.Powoli zaczął się odprężać.Yfandes nie spieszyła się, choć jej “podróżne" tempo zwykłego konia po kilku godzinach zwaliłoby z nóg.Lato tego roku było łagodne, a teraz przechodziło w ciepłą i jeszcze łagodniejszą jesień z lekkim chłodem przypominającym, by sprawdzić, czy zboże już dojrzało, lecz za słabym jeszcze, aby strącił liście z drzew.Poza miastem Droga Wygnańców wiła się leniwie przez rdzawe, złociste pola zbóż i cudnie dojrzewających traw.Poranne powietrze było nieco chłodne, ale słońce grzało już na tyle mocno, że Vanyel zaraz zdjął płaszcz i zwinąwszy go, przytroczył z tyłu siodła.A jednak trudno było walczyć ze snem.Jego mięśnie rozluźniły się, przystosowując się do doskonale znanej pozycji i rytmu podczas podróży na koniu.Nawiedziło go wspomnienie - przed oczami stanął mu Wąwóz k'Trevów i Savil udzielająca mu lekcji jazdy na Yfandes.- Wyobrażasz sobie, że jesteś już jeźdźcem, chłopcze, ale gdy zakończymy naukę, będziesz potrafił robić na koniu wszystko, co umiesz robić na ziemi.- Wszystko? - zapytał figlarnie.Savil w odpowiedzi rzuciła weń torbą podróżną.Odtąd aż do granicy teren był niemal zupełnie płaski.Długie, faliste pagórki pokryte polami uprawnymi przeplatały się czasem z pachnącymi dębinami rozrastającymi się gdzieniegdzie nawet do małych lasów.Powinieneś sobie trochę pospać - strofowała Vanyela Yfandes.- Nie pozwolę ci spaść.Już nie pierwszy raz uciąłbyś sobie drzemkę na moim grzbiecie.Ale wtedy nie będzie ze mnie żaden towarzysz podróży.Yfandes potrząsnęła głową, a dzwoneczki na jej uździenicy zabrzęczały wesoło, jakby zaśmiały się zamiast niej.Już sama twoja obecność jest dla mnie wystarczającym towarzystwem, mój Wybrany.Zanim połączyłeś się ze mną, przez dziesięć lat biegałam sama.Sam fakt, że mam cię przy sobie, całego i zdrowego, jest przyjemnością [ Pobierz całość w formacie PDF ]