[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdaj to naentów.Póki nie upłynie siedemkroć tyle lat, ile Saruman nas dręczył, nie zejdziemy zwarty. Rozdział 11Palantirłońce już zachodziło za wydłużone ramię gór, gdy Gandalf ze swoją drużyną i królze swymi jezdzcami wyruszyli wreszcie z Isengardu.Gandalf wziął na koniaSMeriadoka, Aragorn zaś Pippina.Dwaj królewscy wojownicy wyprzedzając oddziałpuścili się zaraz za bramą w cwał i wkrótce zniknęli towarzyszom z oczu.Resztaposuwała się bez zbytniego pośpiechu.Entowie ustawili się szpalerem po obu stronach bramy wznosząc długie ramionapożegnalnym gestem, lecz zachowali milczenie.Gdy ujechali krętą drogą dość daleko wgórę doliny, hobbici obejrzeli się za siebie.Na niebie jeszcze świeciło słońce, ale nadIsengardem rozpostarły się cienie i szare gruzy ledwie majaczyły w mroku.Drzewiec stałprzed bramą samotnie i z daleka wyglądał jak pień starego drzewa.Hobbitom ten widokprzypomniał pierwsze spotkanie z entem na słonecznej półce skalnej u skraju Fangornu.Zbliżali się do słupa z godłem Białej Ręki.Słup stał po dawnemu, lecz rzezbiona rękależała strzaskana na ziemi.Pośrodku drogi bielał długi kamienny palec wskazujący, aniegdyś czerwony paznokieć teraz pociemniał i sczerniał.- Entowie nie pomijają najdrobniejszych nawet szczegółów  rzekł Gandalf.Ruszyli dalej wśród gęstniejących ciemności.- Czy będziemy jechali przez całą noc?  spytał po jakimś czasie Merry. Nie wiem,Gandalfie, jak ty się czujesz z uczepioną twojej poły hałastrą, ale hałastra chetnie by sięodczepiła i położyła spać.- A więc słyszałeś te obelgi?  odparł Gandalf. Nie pozwól im jątrzyć się w swoimsercu.Bądz zadowolony, że Saruman nie poczęstował was dłuższym przemówieniem.Nigdy przedtem nie spotkał hobbitów i nie wiedział, w jaki ton uderzyć zwracając się donich.Dobrze jednak wam się przyjrzał.Jeżeli to może być plastrem na twoją zranionądumę, to wiedz, że w tej chwili pewnie więcej myśli o tobie i Pippinie niż o naswszystkich.Kim jesteście? Jak się dostaliście do Isengardu i po co? Ile wiecie? Czybyliście w niewoli, a jeśli tak, jakim sposobem uratowaliście życie, skoro orkowiewyginęli co do nogi? Nad tymi zagadkami biedzi się teraz mądra głowa Sarumana.Szyderstwo z tych ust, Meriadoku, jest zaszczytem, jeśli cenisz sobie jegozainteresowanie.- Dziękuję ci  odparł Merry  ale największym zaszczytem jest dla mnie czepianie siętwojej poły, Gandalfie.Po pierwsze dlatego, że dzięki temu mogę powtórzyć raz jeszczeto samo pytanie: czy będziemy jechali przez całą noc?Gandalf roześmiał się.- Nie pozwolisz nikomu wykręcić się sianem.Każdy czarodziej powinien mieć hobbitaalbo kilku hobbitów stale u boku; już oni by go nauczyli wyrażać się ściśle i nie bujać wobłokach.Przepraszam cię, Merry.Dobrze więc, pomówmy więc o tych przyziemnychszczegółach.Będziemy jechali jeszcze parę godzin, bez pośpiechu zresztą, aż do wylotudoliny.Jutro ruszymy szybciej.Zamierzałem z Isengardu wracać prosto przez step dokrólewskiego domu w Edoras, ale po namyśle zmieniliśmy plany.Wysłaliśmy gońców doHelmowego Jaru, żeby zapowiedzieli tam na jutro powrót króla.Stamtąd Theoden zliczniejszą świtą pojedzie do Warowni Dunharrow przebierając się ścieżkami przez góry.Odtąd bowiem nie będziemy się w większej gromadzie pokazywać na otwartym polu wednie ani w nocy, chyba że nie dałoby się tego w żaden sposób uniknąć.- Z tobą tak zawsze: albo nic, albo wszystko na raz  rzekł Merry. Mnie tymczaseminteresował tylko dzisiejszy nocleg.Gdzie jest ów Helmowy Jar i co to za miejsce?Pamietaj, że nie znam wcale tych okolic. - A więc warto, byś się o nich czegoś dowiedział, jeżeli chcesz zrozumieć, co się dokołanas dzieje.Ale nie ode mnie się tego dowiesz i nie w tej chwili.Za dużo mam terazpilnych spraw do przemyślenia.- Dobrze, wezmę na spytki Obieżyświata podczas najbliższego popasu.On jest mniejobrazliwy od ciebie.Ale powiedz mi przynajmniej, dlaczego musimy się kryć? Myślałem,że wygraliśmy bitwę.- Owszem, wygraliśmy, lecz to dopiero pierwsze zwycięstwo, a odniósłszy je, tymbardziej jesteśmy zagrożeni.Między Isengardem a Mordorem istnieje jakaś łączność,której nie podejrzewałem.Nie wiem dokładnie, w jaki sposób się porozumiewają, lecz napewno wymieniali wiadomości.Oko Barad-Duru będzie, jak sądzę, z niecierpliwościąwpatrywało się w Dolinę Czarodzieja, a także w stepy Rohanu.Im mniej zobaczy, tymdla nas lepiej.Z wolna posuwali się krętą drogą w dół doliny.Isena w swoim kamiennym korycie toprzybliżała się, to znów oddalała.Noc zeszła z gór.Mgła ustąpiła już zupełnie.Dmuchnął chłodny wiatr.Księżyc, bliski tego wieczora pełni, rozlewał na wschodniejczęści nieba bladą, zimną poświatę.Z prawej strony ramiona góry zniżyły się opadającnagimi stokami.Przed podróżnymi ukazała się szeroka, szara równina.Wreszcie zatrzymali się, a potem skręcili z gościńca na miękką trawę płaskowyżu.Przejechali niewiele ponad milę w kierunku na wschód i znalezli się w małej dolince,otwartej od południa, a wspartej o zbocza ostatniego w południowym łańcuchukopulastego wzgórza Dol Baran, zanurzonego w zieleni i zwieńczonego u szczytukępami wrzosów.Stoki dolinki zarastał gąszcz zeszłorocznych paproci, wśród którychmocno zwinięte wiosenne pędy ledwie się przebijały przez pachnącą świeżością ziemię.Niżej krzewiły się bujnie kolczaste zarośla i w ich cieniu wędrowcy rozbili obóz na dwiegodziny przed północą.Rozpalili ognisko w wykrocie między rozcapierzonymikorzeniami głogu, wysokiego jak drzewo, pokrzywionego ze starości, ale zdrowego ikrzepkiego.Na każdej jego gałązce już nabrzmiewały pączki.Wyznaczono straże, po dwóch na każdą wartę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl