[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uspokój się, stary.Zabawa zabawą, ale do diabła z zabijaniem.- Spokojnie.Obejrzyjmy tego biedaka.Sean spojrzał na leżące przed nim ciało i poczuł nagle ogarniające go przerażenie.Ten człowiek nie żył - był tego pewien.- O mój Boże! - szepnął, cofając się o krok i niezdarnie wycierając twarz z krzepnącej już krwi.- Wyciągnął nóż.Nie martw się, brachu, masz świadków.- Nastrój tłumu wyraźnie się zmienił.- Nie - wymamrotał Sean; nic nie rozumieli.Po raz pierwszy w życiu nadużył swojej siły, wykorzystał ją, żeby bez celu zabić innego człowieka.Zabić dla samej przyjemności zabijania; tak jak to robi leopard.Nieprzytomny mężczyzna poruszył się lekko, obrócił głowę, a prawa noga zgięła się i ponownie wyprostowała.Sean poczuł nagły przypływ nadziei.- Żyje!- Wezwijcie lekarza.Cały w strachu, Sean zbliżył się do mężczyzny i ukląkł przy nim.Zdjął z szyi chustkę i zaczął ostrożnie ścierać krew z rozbitych ust i nosa rannego.- Wszystko będzie w porządku.Zostaw go lekarzowi.Wkrótce potem pojawił się lekarz, chudy i małomówny mężczyzna żujący tabakę.W żółtym świetle lampy zbadał nieprzytomną ofiarę, odpychając tłum gapiów, który otoczył ich ściśle i spoglądał lekarzowi przez ramię.W końcu doktor wstał.- W porządku.Można go przenieść.Zanieście go do izby chorych.- Spojrzał na Seana.- To pana robota?Sean skinął głową.- Niech mi pan przypomni, żebym pana nigdy nie rozgniewał.- Nie chciałem tego.To jakoś samo się zdarzyło.- Ciekawe.- Doktor splunął żółtą strugą.- Chciałbym rzucić okiem na pańską głowę.- Nachylił głowę Seana i rozgarnął brudne czarne włosy.- Pękła panu żyłka.Nawet nie potrzeba szwu.Niech pan to przemyje i posmaruje jodyną.- Doktorze, ile się należy za tego faceta? - spytał Sean.- Pan płaci? - Lekarz spojrzał na niego podejrzliwie.- Tak.- Złamana szczęka, obojczyk, ze dwa tuziny szwów i kilka dni w łóżku, żeby oprzytomniał - zastanowił się na głos, sumując wydatki.- Powiedzmy dwie gwinee.Sean dał mu pięć.- Niech pan na niego uważa.- To mój zawód.- Doktor ruszył za ludźmi, którzy ponieśli rannego.- Chyba przydałby ci się drink, stary.Ja stawiam - zaofiarował się ktoś z tłumu.Wyglądało na to, że wszędzie ceni się zwycięzców.- Tak - odparł Sean.- Muszę się napić.Sean wypił więcej niż jeden kieliszek.Kiedy o północy Mbejane przybył go zabrać, miał spore kłopoty z wsadzeniem Seana na konia.W połowie drogi do obozu Sean ześliznął się z siodła i wylądował w rowie, więc Mbejane przerzucił go przez konia tak, iż ręce wisiały z jednego boku, a nogi dyndały z drugiego.- Rano będziesz tego żałował - zapowiedział Mbejane, kiedy ułożył go już przy ognisku i owinął obutego i zakrwawionego w koc.Jak zwykle miał rację.10.O świcie Sean oczyścił twarz szmatką umaczaną w garnku z gorącą wodą i przyjrzał się swemu odbiciu w małym, metalowym lusterku.Jedyną satysfakcję dawało mu ponad dwieście suwerenów, które zaoszczędził z nocnej zabawy.- Tatusiu, źle się czujesz? - Złośliwa nadopiekuńczość Dirka jedynie podrażniła Seana.- Zajmij się swoim śniadaniem.- Sean chciał uciąć dalsze pytania za pomocą chłodnego tonu.- Nie mamy nic do jedzenia.- Mbejane przyjął znajomą rolę obrońcy Dirka.- Dlaczego? - Sean skoncentrował wzrok na Murzynie.- Jesteśmy z człowiekiem, który uważa zakup mocnych trunków i innych rzeczy za ważniejszy od kupienia jedzenia dla syna.Sean wyciągnął garść suwerenów z kieszeni kurtki.- Idź! - rozkazał.- Kup żywność i świeże konie.Pośpiesz się z tym, bo jeszcze twoja mądra rada pogorszy mój i tak zły stan.Zabierz ze sobą Dirka.Mbejane przyjrzał się pieniądzom i wyszczerzył wesoło zęby.- Noc nie poszła na marne.Kiedy potężny Zulus z Dirkiem biegnącym za nim drobnym krokiem i nieustannie paplającym udali się do Frere, Sean nalał sobie kubek gorącej kawy i usiadł przy ognisku, patrząc na popiół i czerwone węgle.Mógł spokojnie zaufać Mbejane, że nie zmarnuje pieniędzy.Murzyna cechowała szczególna, właściwa jego rasie cierpliwość, która pozwalała mu poświęcić nawet dwa dni na targowanie ceny jednego wołu.Sean nie miał zresztą głowy do takich zmartwień.Przypomniał sobie po kolei wypadki ostatniej nocy.Wzbierało w nim obrzydzenie na samo wspomnienie bezsensownego napływu morderczej nienawiści i starał się ją jakoś usprawiedliwić.Nie zapomniał przy tym o stracie niemal całego majątku; trudu wielu lat, z którego owoców został ograbiony w ciągu jednego dnia.Pomyślał także o czekającej go ciężkiej pracy i niepewności jutra.Wreszcie dotarł do punktu, w którym alkohol i osłabione przez poker nerwy odmówiły posłuszeństwa i dały upust nienawiści.Jednak to nie było wszystko; dobrze wiedział, jakiego tematu unikał.Ruth.Jej imię przyniosło ze sobą falę beznadziejnej tęsknoty i czułą rozpacz, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył.Jęknął głośno i podniósł oczy ku gwieździe porannej, blednącej nad różowym horyzontem, zza którego wstawało słońce.Przez chwilę napawał się czułością swojej miłości, przypominając sobie sposób chodzenia Ruth, głębię kryjącą się w jej oczach, roześmiane usta i głos, kiedy śpiewała - aż poczuł, że zatraca się w swoim uczuciu.Poderwał się z ziemi i zaczął chodzić w tę i z powrotem przed ogniskiem.Musimy opuścić to miejsce, uciec stąd - i to jak najszybciej.Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, coś, co by pozwoliło mi zapomnieć o niej, jakąś pracę dla rąk.Drogą na północ do Colenso szła długa kolumna żołnierzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl