[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Susansurowo zacisnęła wydatne wargi, a Deborah z trudem panowała nad roznoszącą ją agresją.Nawet wiecznie niepewny Sean nagle nabrał niewymuszonej godności.Diana była blada ipoważna.Szklane drzwi otworzyły się nagle i do środka wszedł Nick.Jego przystojna twarzwyglądała jak kamień i niczego nie zdradzała, ale od razu usiadł przy stole obok Douga.W pomieszczeniu już tylko Cassie stała.Popatrzyła na nich, na członków Klubu, a onipopatrzyli na nią.Nikt nie musiał nic mówić.Wyszła z zaplecza. Rozdział 11Cassie nie wiedziała, dokąd idzie.W szkole usiłowano prowadzić zajęcia, chociażchyba więcej uczniów przebywało poza klasami niż na lekcjach.Stali na korytarzach, naschodach, kręcili się koło głównego wejścia.Zerknęła półprzytomnie na zegar, a potemposzła na fizykę teoretyczną.Mogłaby pewnie zadzwonić do mamy i po prostu pojechać dodomu, gdyby chciała, ale nie miała w tej chwili ochoty odpowiadać na te wszystkie pytania,które z pewnością zada jej matka.Wolała udawać, że wszystko toczy się normalnie.Siedziała i robiła bezmyślnie jakieś notatki, czując spojrzenia innych.Miała dziwnewrażenie, że cofnęła się w czasie i że znów jest dwa tygodnie wcześniej, kiedy Faye znęcałasię nad nią.Ale po lekcji zauważyła różnicę.Ludzie do niej podchodzili i pytali: Wszystko wporządku?" albo Jak się trzymasz?" Wydawali się skrępowani, jakby nie bardzo mieli ochotęz nią gadać, ale czuli, że powinni.Po ostatniej lekcji podchodziło ich nawet więcej.Zbliżalisię grupkami po dwie czy trzy osoby i mówili: Przykra sprawa" albo Chcę ci tylkopowiedzieć, że mnie też jej będzie brakowało".Nagle uderzył ją sens tego wszystkiego i omal nie roześmiała się, widząc ironięsytuacji.Przecież to były kondolencje! Cassie w ich oczach reprezentowała Klub.Wszyscy cioutsiderzy składali jej wyrazy współczucia nie mając pojęcia, że jest taką samą outsiderką, jakoni.Jakaś czirliderka zbliżyła się i stwierdziła:- Boże, to musi być dla ciebie takie trudne! Cassie nie wytrzymała.- Przecież ja jej nawet nie znałam! - wybuchnęła.- Rozmawiałam z nią raptem raz wżyciu!Czirliderka szybko się wycofała.Po tym kondolencje się skończyły.Pani Lanning, nauczycielka historii, odwiozła Cassie do domu.Dziewczynazignorowała niespokojne pytania matki - ze szkoły najwyrazniej już dzwonili i wyjaśnili, cosię stało.Wyszła za dom.Zeszła po stromym zboczu na plażę.Ocean jeszcze nigdy nie wyglądał tak smętnie.Był barwy ciężkiego, połyskującegosrebra, niczym rtęć w termometrze.Dzień, który zaczynał się pogodnie, stał się naglepochmurny i kiedy Cassie spacerowała brzegiem, robił się coraz ciemniejszy.Cassie snuła się krok za krokiem.Plaża była jedną z zalet mieszkania w New Salem.Ale co jej teraz z tego? Chodziła po niej sama.Coś ją gniotło w klatce piersiowej.Zupełnie jakby wszystkie straszne wydarzenia dniatrwały zamknięte wewnątrz niej i usiłowały się wydostać.Ale ulga nie nadchodziła.Myślała, że najgorsze, co może ją spotkać, to rola szkolnego wyrzutka.Ale gorzejbyło prawie gdzieś przynależeć i w głębi ducha wiedzieć, że się nie przynależy i że to sięnigdy nie stanie.Wiedziała, że jest samolubna i że przejmuje się tylko sobą, i to w chwili, gdykogoś innego spotkała straszna rzecz.Ale nic nie mogła na to poradzić.Kiedy kłębił się wniej cały ten gniew i ból, niemal zazdrościła Kori.Nie żyła, ale była Bwoja.Należała do nich.A Cassie nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna.Niebo miało ciemnoszary kolor.Ocean podnim ciągnął się bez końca, jeszcze ciemniejszy.Patrzyła w dal i czuła dziwną, niesamowitąfascynację.Gdyby zaczęła iść w tamtą stronę i szła tak bez końca.Przestań, powiedziałasobie stanowczo.Opanuj się.Ale to byłoby takie łatwe.Tak.I wtedy zostałabyś naprawdę sama.Sama na zawsze, w ciemności.Niezle tobrzmi, prawda Cassie?Drżała na całym ciele, ale wyrwała się zaklęciu szepczących szarych wód.Stopy miałazziębnięte i pozbawione czucia, a palce jak z lodu.Potknęła się, kiedy się wspinała wąskąkamienistą ścieżką.Tej nocy starannie zaciągnęła wszystkie zasłony w swoim pokoju, żeby nie wiedziećoceanu ani panującej na zewnątrz ciemności.Z bólem serca otworzyła kasetkę na biżuterię iwyjęła kawałek chalcedonu.Przez jakiś czas nie brała do ręki prezentu od rudego chłopaka.Ale myślała o nimczęsto.Cokolwiek robiła, gdziekolwiek była, zawsze towarzyszył jej w myślach.I Boże, takbardzo chciała.Dłoń jej drżała, kiedy zamykała oczy i podnosiła kamień do ust.Poczuła jego znajomąkryształową szorstkość i chłód, który powoli rozgrzewał się jej ciepłem.Zaczęła szybciejoddychać, a do jej oczu napłynęły łzy.Och, któregoś dnia, któregoś dnia.A potem jej usta wykrzywiły się bólem.W jej piersi coś wezbrało niczym lawa iCassie z całej siły cisnęła kamieniem przez pokój.Uderzył o ścianę z głośnym łupnięciem ispadł, stukocząc, na podłogę.Któregoś dnia, akurat! - zawołał jakiś głos w głębi jej duszy.Przestań się oszukiwać!Nigdy go już nie zobaczysz.Położyła się do łóżka i zmęczonymi oczami wpatrywała w mrok rozświetlony tylkosłabą lampką na przeciwnej ścianie.Nie mogła płakać.Wszystkie łzy już wyschły.Ale sercebolało ją jak świeżo rozdarte.Cassie śnił się ocean.Ciemny, nieskończony ocean.Statkowi coś groziło.Słyszała, jakpod nią skrzypi poszycie.Mogli się rozbić.I coś zginęło.Zagubiło się.Nagle ocknęła się i wstrzymała oddech.Co to za hałas?Spięta wsłuchiwała się w ciemność.Cisza.Usiłowała dostrzec coś w mroku.Nocnalampka zgasła.Dlaczego wcześniej nie przyszło jej do głowy, że powinna się bać? Co się z nią działodziś wieczorem? Wyszła na plażę, sama, nawet się nie zastanawiając, czy ten ktoś, kto zabiłKori, nie obserwuje jej, nie czeka.Wypadek, to był wypadek, uspokajała się w myślach.Wszystkie nerwy miała czujne inapięte.Przecież powiedzieli, że to wypadek.Ale jej serce bito niespokojnie.Miała wrażenie,że w mroku widzi poruszające się cienie.%7łe wyczuwa.Czyjąś obecność.Jakby przed nią stał jakiś cień.O Boże, czuła to wyraznie.Odbierałato skórą jak promieniujące zimno.W jej sypialni coś było!Wpatrywała się w mrok, całe jej ciało drżało z napięcia.Chociaż ta myśl była szalona,Cassie uznała, że jeśli nie drgnie, jeśli nie wyda żadnego dzwięku, to coś jej nie znajdzie.Alesię myliła.Usłyszała szuranie, jakby to coś się skradało.A potem skrzypnięcie deski w podłodze- tego z niczym nie dało się pomylić.To coś się do niej zbliżało.I nagle poczuła, że może się poruszyć.Wzięła oddech, chciała krzyknąć.To coś wciemności też się poruszyło i zasłoniło jej usta.Wszystko się zmieniło.Przedtem ciemność tkwiła w bezruchu, teraz nieustanniekotłowała się wokół Cassie.Broniła się, ale na nic jej się to nie zdało.Coś przytrzymało jejramiona i ścisnęło.Coś innego przytrzymało jej stopy.Przewracano ją z boku na bok.Zawijano w prześcieradło.Nie mogła się poruszyć.Ramiona miała skrępowane materiałem.Próbowała kopać, ale stopy też miałaunieruchomione.Poczuła, że ktoś ją podnosi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Susansurowo zacisnęła wydatne wargi, a Deborah z trudem panowała nad roznoszącą ją agresją.Nawet wiecznie niepewny Sean nagle nabrał niewymuszonej godności.Diana była blada ipoważna.Szklane drzwi otworzyły się nagle i do środka wszedł Nick.Jego przystojna twarzwyglądała jak kamień i niczego nie zdradzała, ale od razu usiadł przy stole obok Douga.W pomieszczeniu już tylko Cassie stała.Popatrzyła na nich, na członków Klubu, a onipopatrzyli na nią.Nikt nie musiał nic mówić.Wyszła z zaplecza. Rozdział 11Cassie nie wiedziała, dokąd idzie.W szkole usiłowano prowadzić zajęcia, chociażchyba więcej uczniów przebywało poza klasami niż na lekcjach.Stali na korytarzach, naschodach, kręcili się koło głównego wejścia.Zerknęła półprzytomnie na zegar, a potemposzła na fizykę teoretyczną.Mogłaby pewnie zadzwonić do mamy i po prostu pojechać dodomu, gdyby chciała, ale nie miała w tej chwili ochoty odpowiadać na te wszystkie pytania,które z pewnością zada jej matka.Wolała udawać, że wszystko toczy się normalnie.Siedziała i robiła bezmyślnie jakieś notatki, czując spojrzenia innych.Miała dziwnewrażenie, że cofnęła się w czasie i że znów jest dwa tygodnie wcześniej, kiedy Faye znęcałasię nad nią.Ale po lekcji zauważyła różnicę.Ludzie do niej podchodzili i pytali: Wszystko wporządku?" albo Jak się trzymasz?" Wydawali się skrępowani, jakby nie bardzo mieli ochotęz nią gadać, ale czuli, że powinni.Po ostatniej lekcji podchodziło ich nawet więcej.Zbliżalisię grupkami po dwie czy trzy osoby i mówili: Przykra sprawa" albo Chcę ci tylkopowiedzieć, że mnie też jej będzie brakowało".Nagle uderzył ją sens tego wszystkiego i omal nie roześmiała się, widząc ironięsytuacji.Przecież to były kondolencje! Cassie w ich oczach reprezentowała Klub.Wszyscy cioutsiderzy składali jej wyrazy współczucia nie mając pojęcia, że jest taką samą outsiderką, jakoni.Jakaś czirliderka zbliżyła się i stwierdziła:- Boże, to musi być dla ciebie takie trudne! Cassie nie wytrzymała.- Przecież ja jej nawet nie znałam! - wybuchnęła.- Rozmawiałam z nią raptem raz wżyciu!Czirliderka szybko się wycofała.Po tym kondolencje się skończyły.Pani Lanning, nauczycielka historii, odwiozła Cassie do domu.Dziewczynazignorowała niespokojne pytania matki - ze szkoły najwyrazniej już dzwonili i wyjaśnili, cosię stało.Wyszła za dom.Zeszła po stromym zboczu na plażę.Ocean jeszcze nigdy nie wyglądał tak smętnie.Był barwy ciężkiego, połyskującegosrebra, niczym rtęć w termometrze.Dzień, który zaczynał się pogodnie, stał się naglepochmurny i kiedy Cassie spacerowała brzegiem, robił się coraz ciemniejszy.Cassie snuła się krok za krokiem.Plaża była jedną z zalet mieszkania w New Salem.Ale co jej teraz z tego? Chodziła po niej sama.Coś ją gniotło w klatce piersiowej.Zupełnie jakby wszystkie straszne wydarzenia dniatrwały zamknięte wewnątrz niej i usiłowały się wydostać.Ale ulga nie nadchodziła.Myślała, że najgorsze, co może ją spotkać, to rola szkolnego wyrzutka.Ale gorzejbyło prawie gdzieś przynależeć i w głębi ducha wiedzieć, że się nie przynależy i że to sięnigdy nie stanie.Wiedziała, że jest samolubna i że przejmuje się tylko sobą, i to w chwili, gdykogoś innego spotkała straszna rzecz.Ale nic nie mogła na to poradzić.Kiedy kłębił się wniej cały ten gniew i ból, niemal zazdrościła Kori.Nie żyła, ale była Bwoja.Należała do nich.A Cassie nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna.Niebo miało ciemnoszary kolor.Ocean podnim ciągnął się bez końca, jeszcze ciemniejszy.Patrzyła w dal i czuła dziwną, niesamowitąfascynację.Gdyby zaczęła iść w tamtą stronę i szła tak bez końca.Przestań, powiedziałasobie stanowczo.Opanuj się.Ale to byłoby takie łatwe.Tak.I wtedy zostałabyś naprawdę sama.Sama na zawsze, w ciemności.Niezle tobrzmi, prawda Cassie?Drżała na całym ciele, ale wyrwała się zaklęciu szepczących szarych wód.Stopy miałazziębnięte i pozbawione czucia, a palce jak z lodu.Potknęła się, kiedy się wspinała wąskąkamienistą ścieżką.Tej nocy starannie zaciągnęła wszystkie zasłony w swoim pokoju, żeby nie wiedziećoceanu ani panującej na zewnątrz ciemności.Z bólem serca otworzyła kasetkę na biżuterię iwyjęła kawałek chalcedonu.Przez jakiś czas nie brała do ręki prezentu od rudego chłopaka.Ale myślała o nimczęsto.Cokolwiek robiła, gdziekolwiek była, zawsze towarzyszył jej w myślach.I Boże, takbardzo chciała.Dłoń jej drżała, kiedy zamykała oczy i podnosiła kamień do ust.Poczuła jego znajomąkryształową szorstkość i chłód, który powoli rozgrzewał się jej ciepłem.Zaczęła szybciejoddychać, a do jej oczu napłynęły łzy.Och, któregoś dnia, któregoś dnia.A potem jej usta wykrzywiły się bólem.W jej piersi coś wezbrało niczym lawa iCassie z całej siły cisnęła kamieniem przez pokój.Uderzył o ścianę z głośnym łupnięciem ispadł, stukocząc, na podłogę.Któregoś dnia, akurat! - zawołał jakiś głos w głębi jej duszy.Przestań się oszukiwać!Nigdy go już nie zobaczysz.Położyła się do łóżka i zmęczonymi oczami wpatrywała w mrok rozświetlony tylkosłabą lampką na przeciwnej ścianie.Nie mogła płakać.Wszystkie łzy już wyschły.Ale sercebolało ją jak świeżo rozdarte.Cassie śnił się ocean.Ciemny, nieskończony ocean.Statkowi coś groziło.Słyszała, jakpod nią skrzypi poszycie.Mogli się rozbić.I coś zginęło.Zagubiło się.Nagle ocknęła się i wstrzymała oddech.Co to za hałas?Spięta wsłuchiwała się w ciemność.Cisza.Usiłowała dostrzec coś w mroku.Nocnalampka zgasła.Dlaczego wcześniej nie przyszło jej do głowy, że powinna się bać? Co się z nią działodziś wieczorem? Wyszła na plażę, sama, nawet się nie zastanawiając, czy ten ktoś, kto zabiłKori, nie obserwuje jej, nie czeka.Wypadek, to był wypadek, uspokajała się w myślach.Wszystkie nerwy miała czujne inapięte.Przecież powiedzieli, że to wypadek.Ale jej serce bito niespokojnie.Miała wrażenie,że w mroku widzi poruszające się cienie.%7łe wyczuwa.Czyjąś obecność.Jakby przed nią stał jakiś cień.O Boże, czuła to wyraznie.Odbierałato skórą jak promieniujące zimno.W jej sypialni coś było!Wpatrywała się w mrok, całe jej ciało drżało z napięcia.Chociaż ta myśl była szalona,Cassie uznała, że jeśli nie drgnie, jeśli nie wyda żadnego dzwięku, to coś jej nie znajdzie.Alesię myliła.Usłyszała szuranie, jakby to coś się skradało.A potem skrzypnięcie deski w podłodze- tego z niczym nie dało się pomylić.To coś się do niej zbliżało.I nagle poczuła, że może się poruszyć.Wzięła oddech, chciała krzyknąć.To coś wciemności też się poruszyło i zasłoniło jej usta.Wszystko się zmieniło.Przedtem ciemność tkwiła w bezruchu, teraz nieustanniekotłowała się wokół Cassie.Broniła się, ale na nic jej się to nie zdało.Coś przytrzymało jejramiona i ścisnęło.Coś innego przytrzymało jej stopy.Przewracano ją z boku na bok.Zawijano w prześcieradło.Nie mogła się poruszyć.Ramiona miała skrępowane materiałem.Próbowała kopać, ale stopy też miałaunieruchomione.Poczuła, że ktoś ją podnosi [ Pobierz całość w formacie PDF ]