[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiesz, co mam na myśli? - Znowu się roześmiał.- Któż inny oprócz mnie godziłbysię wiecznie na coś takiego? Suko, już raz próbowałaś mnie zabić i chciałem, byś dokończyłaroboty.Ale tego nie zrobiłaś i teraz zamierzam mieć to, co chciałem, to moja zemsta.Mam cięteraz na zawsze, tylko dla siebie; a jeśli spędzisz to zawsze w nienawiści do mnie - tym lepiej.Jakjednak sama powiedziałaś, kochanie, zawsze to bardzo długo".Arienrhod otuliła się płaszczem, zamknęła w sobie, zacisnęła oczy, by nie patrzeć na niego.Ale śpiewy dostojników nie były w stanie zagłuszyć lamentów i szyderstw tłumów; wsączały sięprzez skórę, dawały jej rozpaczy zabójczą wagę i wartość.- Nie chcesz wiedzieć, jak to zrobiłem? Nie chcesz wiedzieć, kto mnie do tego namówił? -Krzyki tłumu odbijały echem drwiący głos Herne'a.Nie odpowiedziała mu, wiedząc, że i takpowie.- Moon.Twój klon, Arienrhod, twoje drugie ja.Zrobiła to - w końcu zabrała go tobie.Jestrzeczywiście twoim klonem.nikt inny nie potrafiłby tak jak ty postawić na swoim.- Moon.- Arienrhod zacisnęła zęby, nadal miała zamknięte oczy.Po raz pierwszy odniepamiętnych czasów przestraszyła się, że może publicznie stracić panowanie nad sobą.Nicoprócz tego nie mogło jej załamać - nic, oprócz utraty wszystkiego, co miało dla niej jakieśznaczenie.A jeszcze dowiedzieć się, że ostatni cios padł z jej ręki! Nie, do diabla, ta dziewczynanigdy nie była mną - jest obca, jest niewypałem! Ale obie kochały jego - Sparksa z zielonymi jaklato oczyma, z ognistą czupryną i duszą.To ułomne odbicie jej własnej duszy nie tylko sprzeciwiło się jej woli, nie tylko umknęło jejprzekleństwu, ale i wykradło Sparksa.Zastąpiła go tym.tym.Spojrzała na Herne'a, wbijającpaznokcie w ciało.Poczuła powiew morskiego powietrza, byli już w dolnym mieście.Kres jejziemskiej podróży był na wyciągnięcie ręki.Proszę, proszę, niech to się tak nie skończy! Niewiedziała, kogo prosi - na pewno nie pustych bogów pozaziemców, nie Morze Letniaków.tak,może jednak Morze, które wezmie ofiarę jej życia, obojętne na to, czy wierzy w starą religię, czyteż nie.Odkąd została Królową, nigdy nie uznawała żadnej innej mocy poza własną.A ta zostałajej teraz odebrana.Opadła na nią świadomość swej pełnej bezradności, zalała jak zimne wodymorza.Procesja osiągnęła ostatni skłon początku Ulicy i zaczęła schodzić na szeroką rampęprowadzącą do leżącego w dole portu.Wszechobecna masa ludzi tłoczyła się tu jeszcze mocniej,tworzyła zbity mur ciał, ścianę twarzy groteskowych zwierząt.Okrzyki radości i żalu wzbiły się zdołu na powitanie nadjeżdżającego wozu, odbijając się echem w ogromnej morskiej grocie.Otoczyło ich wilgotne, chłodne powietrze świata zewnętrznego.Arienrhod dygotała skrycie podmaską dumy na twarzy.Przed i pod sobą widziała obite czerwonymi draperiami podwyższenia na samym końcunabrzeża, stopnie pełne pozaziemskich dostojników i wpływowych przedstawicieli letniackichrodów.Na estradzie zapewniającej najlepszy widok ujrzała Premiera w otoczeniu członków Rady -już bez masek, jakby uczestnictwo w tym pogańskim obrzędzie było poniżej ich godności,wypatrywali, jak nadjeżdża.Zobaczywszy ich, doznała migotliwego deja vu.Widziała już kiedyś tęscenę, kilkakrotnie, lecz tylko raz tak jak teraz; dawno temu, gdy jako nowa Królowa stała nanabrzeżu i patrzyła na odpływającą ostatnią z Królowych Lata - gdy triumfalnie wysyłała do zimnejwody swą poprzedniczkę.Wszystkie inne razy, pozostałe świąteczne korowody, były jedynie próbami przed następnąZmianą, tą właśnie.Zgodnie z tymi samymi starożytnymi regułami dokonywano wyboru KrólowejDnia, panującej podczas Nocy Masek i o świcie udającej się w tą podróż.Wydała jednak rozkaz,by morze otrzymywało w ofierze jedynie parę kukieł, a nie ludzi.Przez wszystkie te Zwięta, od długich lat, niezmienni jak sam obrzęd pozostawali tylko onai członkowie Rady.Teraz jednak ujrzą kres jej i wszystkich czynionych przez nią wysiłkówwyzwolenia się od nich.Sami będą żyć nadal, podobnie jak przetrwa wiecznie symbolizowanyprzez nich system.Zacisnęła dłonie na miękkiej tkaninie sukni.Gdybym tylko mogła zabrać ichwszystkich ze sobą! Ale było za pózno, za pózno na cokolwiek.Zobaczyła wreszcie Królową Lata stojącą na nabrzeżu w wolnej przestrzeni międzyopatulonymi w czerwień podwyższeniami.Pod nią pluskała woda barwy goryczy.Miałaprzepiękną maskę, której widok wzbudził w sercu Arienrhod niechętny podziw.Ale to dziełoZimaczki.A kto wie, jaką wiejską, nie zasługującą na taki zaszczyt twarz wyspiarki kryje; jakiekrępe, chłopskie ciało i tępy umysł otula błyszcząca siatka na ryby z zielonego jedwabiu.Poczuła,jak przewraca się jej żołądek na myśl o zajmującym jej miejsce takim ciele i umyśle.Obok siedział cicho Herne, równie milczący co ona.Zastanowiła się, o czym myśli nawidok oczekującej elity swej ojczystej planety, oczekującego morza.Nie potrafiła odgadnąć, jakąminę kryje jego maska.Do diabła z nim.Modliła się, by żałował teraz swego samobójczegoimpulsu; by poczuł choćby cząstkę rozpaczy i żalu doznawanej przez nią, gdy stała na szczątkachdążeń swego życia.Niech śmierć okaże się zapomnieniem! Gdybym miała ją przetrwać z tymsymbolem mych klęsk, byłoby to gorsze od wziętych razem wszystkich piekieł tych przeklętychpozaziemców!Wóz podjechał, jak mógł najdalej, w wolną przestrzeń na końcu nabrzeża.Eskortadostojników zwolniła, stanęła i wypuściła liny.Trzy razy okrążyli pojazd, wrzucając na jego tyłpozaziemskie ofiary i żegnając Zimę swą ostatnią pieśnią.W końcu pokłonili się przed Arienrhod izaczęli odchodzić od wozu, zagłuszając płaczami i lamentami krzyki tłumu.Niektórzy, mijając ją,po raz ostatni przyciskali do ust rąbek jej szaty.Paru odważyło się nawet dotknąć jej dłoni - cinajstarsi, stojący przy niej wiernie od półtora wieku - nagle, niespodziewanie, głęboko przejął jąich żal.Ich miejsce zajęli Letniacy, także zamaskowani, także śpiewający, lecz pean ku czcinadchodzących złotych dni.Zmusiła swe uszy, by ich nie słyszały.Oni również okrążyli wóztrzykrotnie, wrzucając do niego swoje ofiary - chrzęszczące, prymitywne naszyjniki z muszel ikamieni, barwne pływaki rybackie, gałązki ze zwiędłymi liśćmi.Gdy skończyli swą pieśń, wśród oczekujących tłumów zapadła głucha cisza.Usłyszała wniej wyraznie skrzypienie i jęczenie pracujących belek, uświadomiła sobie obecnośćpokrywających powierzchnię wody licznych obcych statków; tworzyły niemal nieprzerwanąpłaszczyznę z drewna, płócien i dzwięczącego metalu.Krwawnik wisiał nad nimi jak nadchodzącaburza, ale tu, na samym końcu podbrzusza miasta, mogła wyjrzeć poza jego cień, zobaczyćprzestwór szarozielonego, otwartego morza.Bezkresne.wieczne.cóż dziwnego, że je czcimy?Przypomniała sobie, że kiedyś, w bardzo odległych czasach, nawet ona wierzyła w Morze.Między nią i widok morza wsunęła się maska Królowej Lata, która weszła między linywozu.- Wasza Wysokość.- Królowa Lata pokłoniła się przed Arienrhod, która zrozumiała, że ażdo śmierci jest władczynią.- Przybyłaś.- Głos był dziwnie niepewny i dziwnie znajomy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Rozumiesz, co mam na myśli? - Znowu się roześmiał.- Któż inny oprócz mnie godziłbysię wiecznie na coś takiego? Suko, już raz próbowałaś mnie zabić i chciałem, byś dokończyłaroboty.Ale tego nie zrobiłaś i teraz zamierzam mieć to, co chciałem, to moja zemsta.Mam cięteraz na zawsze, tylko dla siebie; a jeśli spędzisz to zawsze w nienawiści do mnie - tym lepiej.Jakjednak sama powiedziałaś, kochanie, zawsze to bardzo długo".Arienrhod otuliła się płaszczem, zamknęła w sobie, zacisnęła oczy, by nie patrzeć na niego.Ale śpiewy dostojników nie były w stanie zagłuszyć lamentów i szyderstw tłumów; wsączały sięprzez skórę, dawały jej rozpaczy zabójczą wagę i wartość.- Nie chcesz wiedzieć, jak to zrobiłem? Nie chcesz wiedzieć, kto mnie do tego namówił? -Krzyki tłumu odbijały echem drwiący głos Herne'a.Nie odpowiedziała mu, wiedząc, że i takpowie.- Moon.Twój klon, Arienrhod, twoje drugie ja.Zrobiła to - w końcu zabrała go tobie.Jestrzeczywiście twoim klonem.nikt inny nie potrafiłby tak jak ty postawić na swoim.- Moon.- Arienrhod zacisnęła zęby, nadal miała zamknięte oczy.Po raz pierwszy odniepamiętnych czasów przestraszyła się, że może publicznie stracić panowanie nad sobą.Nicoprócz tego nie mogło jej załamać - nic, oprócz utraty wszystkiego, co miało dla niej jakieśznaczenie.A jeszcze dowiedzieć się, że ostatni cios padł z jej ręki! Nie, do diabla, ta dziewczynanigdy nie była mną - jest obca, jest niewypałem! Ale obie kochały jego - Sparksa z zielonymi jaklato oczyma, z ognistą czupryną i duszą.To ułomne odbicie jej własnej duszy nie tylko sprzeciwiło się jej woli, nie tylko umknęło jejprzekleństwu, ale i wykradło Sparksa.Zastąpiła go tym.tym.Spojrzała na Herne'a, wbijającpaznokcie w ciało.Poczuła powiew morskiego powietrza, byli już w dolnym mieście.Kres jejziemskiej podróży był na wyciągnięcie ręki.Proszę, proszę, niech to się tak nie skończy! Niewiedziała, kogo prosi - na pewno nie pustych bogów pozaziemców, nie Morze Letniaków.tak,może jednak Morze, które wezmie ofiarę jej życia, obojętne na to, czy wierzy w starą religię, czyteż nie.Odkąd została Królową, nigdy nie uznawała żadnej innej mocy poza własną.A ta zostałajej teraz odebrana.Opadła na nią świadomość swej pełnej bezradności, zalała jak zimne wodymorza.Procesja osiągnęła ostatni skłon początku Ulicy i zaczęła schodzić na szeroką rampęprowadzącą do leżącego w dole portu.Wszechobecna masa ludzi tłoczyła się tu jeszcze mocniej,tworzyła zbity mur ciał, ścianę twarzy groteskowych zwierząt.Okrzyki radości i żalu wzbiły się zdołu na powitanie nadjeżdżającego wozu, odbijając się echem w ogromnej morskiej grocie.Otoczyło ich wilgotne, chłodne powietrze świata zewnętrznego.Arienrhod dygotała skrycie podmaską dumy na twarzy.Przed i pod sobą widziała obite czerwonymi draperiami podwyższenia na samym końcunabrzeża, stopnie pełne pozaziemskich dostojników i wpływowych przedstawicieli letniackichrodów.Na estradzie zapewniającej najlepszy widok ujrzała Premiera w otoczeniu członków Rady -już bez masek, jakby uczestnictwo w tym pogańskim obrzędzie było poniżej ich godności,wypatrywali, jak nadjeżdża.Zobaczywszy ich, doznała migotliwego deja vu.Widziała już kiedyś tęscenę, kilkakrotnie, lecz tylko raz tak jak teraz; dawno temu, gdy jako nowa Królowa stała nanabrzeżu i patrzyła na odpływającą ostatnią z Królowych Lata - gdy triumfalnie wysyłała do zimnejwody swą poprzedniczkę.Wszystkie inne razy, pozostałe świąteczne korowody, były jedynie próbami przed następnąZmianą, tą właśnie.Zgodnie z tymi samymi starożytnymi regułami dokonywano wyboru KrólowejDnia, panującej podczas Nocy Masek i o świcie udającej się w tą podróż.Wydała jednak rozkaz,by morze otrzymywało w ofierze jedynie parę kukieł, a nie ludzi.Przez wszystkie te Zwięta, od długich lat, niezmienni jak sam obrzęd pozostawali tylko onai członkowie Rady.Teraz jednak ujrzą kres jej i wszystkich czynionych przez nią wysiłkówwyzwolenia się od nich.Sami będą żyć nadal, podobnie jak przetrwa wiecznie symbolizowanyprzez nich system.Zacisnęła dłonie na miękkiej tkaninie sukni.Gdybym tylko mogła zabrać ichwszystkich ze sobą! Ale było za pózno, za pózno na cokolwiek.Zobaczyła wreszcie Królową Lata stojącą na nabrzeżu w wolnej przestrzeni międzyopatulonymi w czerwień podwyższeniami.Pod nią pluskała woda barwy goryczy.Miałaprzepiękną maskę, której widok wzbudził w sercu Arienrhod niechętny podziw.Ale to dziełoZimaczki.A kto wie, jaką wiejską, nie zasługującą na taki zaszczyt twarz wyspiarki kryje; jakiekrępe, chłopskie ciało i tępy umysł otula błyszcząca siatka na ryby z zielonego jedwabiu.Poczuła,jak przewraca się jej żołądek na myśl o zajmującym jej miejsce takim ciele i umyśle.Obok siedział cicho Herne, równie milczący co ona.Zastanowiła się, o czym myśli nawidok oczekującej elity swej ojczystej planety, oczekującego morza.Nie potrafiła odgadnąć, jakąminę kryje jego maska.Do diabła z nim.Modliła się, by żałował teraz swego samobójczegoimpulsu; by poczuł choćby cząstkę rozpaczy i żalu doznawanej przez nią, gdy stała na szczątkachdążeń swego życia.Niech śmierć okaże się zapomnieniem! Gdybym miała ją przetrwać z tymsymbolem mych klęsk, byłoby to gorsze od wziętych razem wszystkich piekieł tych przeklętychpozaziemców!Wóz podjechał, jak mógł najdalej, w wolną przestrzeń na końcu nabrzeża.Eskortadostojników zwolniła, stanęła i wypuściła liny.Trzy razy okrążyli pojazd, wrzucając na jego tyłpozaziemskie ofiary i żegnając Zimę swą ostatnią pieśnią.W końcu pokłonili się przed Arienrhod izaczęli odchodzić od wozu, zagłuszając płaczami i lamentami krzyki tłumu.Niektórzy, mijając ją,po raz ostatni przyciskali do ust rąbek jej szaty.Paru odważyło się nawet dotknąć jej dłoni - cinajstarsi, stojący przy niej wiernie od półtora wieku - nagle, niespodziewanie, głęboko przejął jąich żal.Ich miejsce zajęli Letniacy, także zamaskowani, także śpiewający, lecz pean ku czcinadchodzących złotych dni.Zmusiła swe uszy, by ich nie słyszały.Oni również okrążyli wóztrzykrotnie, wrzucając do niego swoje ofiary - chrzęszczące, prymitywne naszyjniki z muszel ikamieni, barwne pływaki rybackie, gałązki ze zwiędłymi liśćmi.Gdy skończyli swą pieśń, wśród oczekujących tłumów zapadła głucha cisza.Usłyszała wniej wyraznie skrzypienie i jęczenie pracujących belek, uświadomiła sobie obecnośćpokrywających powierzchnię wody licznych obcych statków; tworzyły niemal nieprzerwanąpłaszczyznę z drewna, płócien i dzwięczącego metalu.Krwawnik wisiał nad nimi jak nadchodzącaburza, ale tu, na samym końcu podbrzusza miasta, mogła wyjrzeć poza jego cień, zobaczyćprzestwór szarozielonego, otwartego morza.Bezkresne.wieczne.cóż dziwnego, że je czcimy?Przypomniała sobie, że kiedyś, w bardzo odległych czasach, nawet ona wierzyła w Morze.Między nią i widok morza wsunęła się maska Królowej Lata, która weszła między linywozu.- Wasza Wysokość.- Królowa Lata pokłoniła się przed Arienrhod, która zrozumiała, że ażdo śmierci jest władczynią.- Przybyłaś.- Głos był dziwnie niepewny i dziwnie znajomy [ Pobierz całość w formacie PDF ]