[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z biegiem lat nauczyła się cierpliwości.Jeśli młoda pani Acoma postanowiła pleść niciswych intryg w pojedynkę, więc niech tak będzie.Najśmielsze plany mogą spełznąć na niczym, jeślizawierzy się je drugiej osobie, nawet komuś, kogo się kocha i komu się ufa.Nacoya patrzyła, nieokazując strachu.Rozumiała to przecież.A pod dachem pana jego słowo było prawem.* * *Buntokapi zatrzymał swoją kompanię i mrużąc oczy od blasku, patrzył na dwóchnadbiegających żołnierzy, widocznych jako ciemne sylwetki na tle do połowy schowanego zahoryzontem słońca.Zasapani, zakurzeni, ale dumni, pomimo zmęczenia, zasalutowali, a stojącybliżej zameldował:- Panie, bandyci rozłożyli się obozem w niższej dolince, za wierzchołkiem, na którym czekakomendant Lujan.Podejrzewa on, że wyruszą przed świtem.- Tutaj odpoczniemy.Wyślij dwóch świeżych ludzi po Lujana - polecił Keyokemu.Ten natychmiast wysłał stosowne rozkazy i rozpuścił kolumnę.Ludzie rozeszli się, ściągająchełmy i siadając na poboczu drogi, lecz nie rozniecając ognisk, które mogłyby zdradzić ich obecność.Buntokapi rozpiął hełm z głośnym westchnieniem.Hełm, chociaż praktyczny, był takżeciężki i zdobiony na modłę Tsurani dowodami jego dokonań.Ostatnio wzbogacił się o owiniętywokół brzegu rzemień ze skóry sarcata, który dołączył do zwisającego z czubka pęku włosów zarbi.Takie trofea wyglądały wspaniale na paradzie, lecz ku swemu zmartwieniu odkrył, że pocałodziennym marszu każda uncja staje się ciężarem.Rozluznił pod brodą paski zbroi i odgarnąłciemne włosy, sterczące nad czołem niczym patyki.Potem przykucnął, opierając plecy o gładkiuskok z boku szlaku, gdzie dołączyli do niego oficerowie.- Keyoke, co to za dolinka, o której mówił ten człowiek?Zapytany nakreślił na ziemi czubkiem sztyletu pobieżną mapę.- Wygląda to tak, panie.Szlak z Holan-Qu zwęża się na małym wierzchołku, biegnie przezwąską polanę w dolinie koło zródła, tuż przed następnym wierzchołkiem, za którym opada aż do tegoszlaku, gdzieś sześć mil powyżej.- Dobre miejsce na pułapkę - mruknął Buntokapi i podrapał ślad po ukąszeniu owada.Keyoke milczał.- I tak musimy poczekać na meldunek Lujana.Obudz mnie, kiedyprzybędzie.- Buntokapi podłożył ramiona pod głowę i przymknął oczy.Papewaio wstał, skrywając rozdrażnienie.Keyoke, zanim poszedł w jego ślady, rzekł:- Wystawię warty, panie.Buntokapi odmruknął przyzwalająco i obaj oficerowie pozostawili go śpiącego.Nie upłynęłagodzina, gdy okrzyk wartownika oznajmił przybycie do obozu komendanta Lujana.Buntokapi drgnął i obudził się sam.Siedział, drapiąc świeże ukąszenia, kiedy zjawił się przednim pokryty kurzem Lujan i oddał honory.Przebiegł sześć mil, a mimo to nie znać po nim byłożadnych oznak wyczerpania prócz przyspieszonego oddechu.Keyoke i Papewaio dołączyli do niego.Buntokapi ujął hełm, wcisnął go na rozczochraną głowę i wskazał tajemniczo na nakreślony napiasku rysunek.- Pokaż mi.Lujan przykucnął i sztyletem wzbogacił o nowe szczegóły mapę, którą narysował Keyoke.- Sześć kompanii po pięćdziesięciu ludzi przyszło z trzech różnych stron do tej dolinki, panie.Maszerowali tędy, tędy i tędy.Buntokapi znieruchomiał z dłonią ponad czerwieniejącym na nodze bąblem.- Nie podeszli do wyższego wąwozu, tego z małym jeziorkiem?- Nie, panie - Lujan zawahał się.- No, co? Mów.- W tym wszystkim jest coś.nie w porządku.- Nie poruszają się jak bandyci, hę? Lujan uśmiechnął się lekko.- Nie, na moje oko raczej jak wyćwiczeni żołnierze!- Szarzy wojownicy? - Buntokapi dzwignął się ciężko na nogi.- Być może - powiedział Keyoke.- Ha! - W głosie Buntokapiego zabrzmiała gorycz.- To Minwanabi albo moja matka urodziłaszczeniaka o kamiennym łbie.Zanim się ożeniłem, wiedziałem o waśni krwi pomiędzy Jingu iAcomami.I mój ojciec ostatnio ostrzegał mnie przed niespodziewanym uderzeniem.Przysiągłbym,że wiedział o tym ataku.- Buntokapi przerwał znacząco, lecz nie wspomniał więcej ani słowem, co otym myśli.W jego głosie pojawiła się posępna nuta.- Jingu uważa swoich ludzi za najlepszych w Imperium, a mnie za durnia z byczym rozumem.Chyba nabrał tyle pewności siebie, żeby narazić się na gniew mego ojca.Jednak nie jest tak silny anitak zuchwały, aby ośmielił się odsłonić swe prawdziwe barwy, hę? Pokażemy mu, że myli się dwarazy.I ma rację po raz trzeci.- Popatrzył na Keyoke.- Myślę, że masz już plan, co?Twarz Keyokego pozostała niewzruszona, kiedy pokazał sztyletem kreskę oznaczającąmiejsce, gdzie szlak zwężał się po tej stronie wąwozu.- Sądzę, że tutaj moglibyśmy zatrzymać ich bez trudu, panie.- Lepiej pozwolić im wejść w głąb wąwozu i wysłać kompanię na tyły, a znajdą się wpotrzasku.W szybko zapadającym zmroku Keyoke przestudiował uważnie rysunek, przywołując wpamięci każdy szczegół terenu zapamiętany ze swego ostatniego patrolu.Odważył się spokojnieprzedstawić swoje zdanie.- Jeśli przedostaniemy się chyłkiem kompanią wzdłuż tego grzbietu powyżej, staniemy namiejscu przed świtem.Wtedy nie będą już mogli się wycofać i szybki wypad w dolinkę od tej stronymógłby ich rozgromić.- Słusznie, ale myślę, że nie będziemy nacierać - Buntokapi zmarszczył brwi.- Siedzimycicho jak przestraszone pisklaki, hę? Miną nas, zapędzą się na tę polankę, a my podskoczymy izarzucimy ich strzałami i głazami, aż pójdą w rozsypkę.Lujan kiwnął głową z uznaniem.- Mimo wszystko mogą się przedrzeć.Buntokapi potarł szczękę grubym kciukiem, rozważając wszystkie szczegóły.- Wcale nie, zobacz, większość naszych zaczai się na ich tyłach.Uderzymy chwilę przedtem,nim dojdą do drugiego wierzchołka.Pomyślą, że natknęli się na wysunięty patrol - uśmiechnął sięnienawistnie.- Bandyci będą pewni, że główne siły są przed nimi i bronią granic posiadłości.Podgradem strzał zawrócą, skąd przyszli, prosto na nasze tarcze i miecze.Papewaio, wezmieszpięćdziesięciu najlepszych łuczników i pójdziesz z Lujanem na drugi koniec wąwozu.Keyoke zdwudziestu łucznikami stanie na przełęczy wysokiego grzbietu, tak żeby nie mogli go zobaczyć.Keyoke, kiedy nadejdą bandyci, każ ludziom krzyczeć, bić w zbroje i tańczyć, żeby kurz leciał.Niech nieprzyjaciel myśli, że ma przed sobą armię.Jeśli który zapuści się dalej, ustrzel go.- Aucznicy schowają się na skraju dolinki ponad bandytami, aby tym skuteczniej ich gromić.Najlepiej będzie, jeśli ja obejmę tę kompanię.Keyoke zgodził się, przypominając sobie ćwiczenia na dziedzińcu przed koszarami.Byćmoże Buntokapi nie najlepiej władał mieczem, ale z łuku strzelał jak sam diabeł.Buntokapi wpodnieceniu wydał Papewaio ostatnie rozkazy, upewniając się, że żaden bandyta nie prześliznie sięprzez jego pozycje.Keyoke skrył ponure oblicze w cieniu hełmu i podziwiał śmiałość tego planu.Buntokapi byłpewien zwycięstwa, a przy tak zuchwałym planie naprawdę powinni wyciąć w pień napastników.* * *Przykucnąwszy na grani, Buntokapi pomachał do łuczników ukrytych po drugiej stroniedolinki.Posuwający się poniżej nie mogli zobaczyć jego sygnału, gdyż wczesnoporanna mgłapokryła dno dolinki tak, że widać było tylko na kilka kroków.Skaliste grzebienie wschodnichszczytów ledwie zaczynały czerwienić się w świetle wschodzącego słońca, a mgiełka powinnautrzymać się jeszcze przez kilka godzin [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z biegiem lat nauczyła się cierpliwości.Jeśli młoda pani Acoma postanowiła pleść niciswych intryg w pojedynkę, więc niech tak będzie.Najśmielsze plany mogą spełznąć na niczym, jeślizawierzy się je drugiej osobie, nawet komuś, kogo się kocha i komu się ufa.Nacoya patrzyła, nieokazując strachu.Rozumiała to przecież.A pod dachem pana jego słowo było prawem.* * *Buntokapi zatrzymał swoją kompanię i mrużąc oczy od blasku, patrzył na dwóchnadbiegających żołnierzy, widocznych jako ciemne sylwetki na tle do połowy schowanego zahoryzontem słońca.Zasapani, zakurzeni, ale dumni, pomimo zmęczenia, zasalutowali, a stojącybliżej zameldował:- Panie, bandyci rozłożyli się obozem w niższej dolince, za wierzchołkiem, na którym czekakomendant Lujan.Podejrzewa on, że wyruszą przed świtem.- Tutaj odpoczniemy.Wyślij dwóch świeżych ludzi po Lujana - polecił Keyokemu.Ten natychmiast wysłał stosowne rozkazy i rozpuścił kolumnę.Ludzie rozeszli się, ściągająchełmy i siadając na poboczu drogi, lecz nie rozniecając ognisk, które mogłyby zdradzić ich obecność.Buntokapi rozpiął hełm z głośnym westchnieniem.Hełm, chociaż praktyczny, był takżeciężki i zdobiony na modłę Tsurani dowodami jego dokonań.Ostatnio wzbogacił się o owiniętywokół brzegu rzemień ze skóry sarcata, który dołączył do zwisającego z czubka pęku włosów zarbi.Takie trofea wyglądały wspaniale na paradzie, lecz ku swemu zmartwieniu odkrył, że pocałodziennym marszu każda uncja staje się ciężarem.Rozluznił pod brodą paski zbroi i odgarnąłciemne włosy, sterczące nad czołem niczym patyki.Potem przykucnął, opierając plecy o gładkiuskok z boku szlaku, gdzie dołączyli do niego oficerowie.- Keyoke, co to za dolinka, o której mówił ten człowiek?Zapytany nakreślił na ziemi czubkiem sztyletu pobieżną mapę.- Wygląda to tak, panie.Szlak z Holan-Qu zwęża się na małym wierzchołku, biegnie przezwąską polanę w dolinie koło zródła, tuż przed następnym wierzchołkiem, za którym opada aż do tegoszlaku, gdzieś sześć mil powyżej.- Dobre miejsce na pułapkę - mruknął Buntokapi i podrapał ślad po ukąszeniu owada.Keyoke milczał.- I tak musimy poczekać na meldunek Lujana.Obudz mnie, kiedyprzybędzie.- Buntokapi podłożył ramiona pod głowę i przymknął oczy.Papewaio wstał, skrywając rozdrażnienie.Keyoke, zanim poszedł w jego ślady, rzekł:- Wystawię warty, panie.Buntokapi odmruknął przyzwalająco i obaj oficerowie pozostawili go śpiącego.Nie upłynęłagodzina, gdy okrzyk wartownika oznajmił przybycie do obozu komendanta Lujana.Buntokapi drgnął i obudził się sam.Siedział, drapiąc świeże ukąszenia, kiedy zjawił się przednim pokryty kurzem Lujan i oddał honory.Przebiegł sześć mil, a mimo to nie znać po nim byłożadnych oznak wyczerpania prócz przyspieszonego oddechu.Keyoke i Papewaio dołączyli do niego.Buntokapi ujął hełm, wcisnął go na rozczochraną głowę i wskazał tajemniczo na nakreślony napiasku rysunek.- Pokaż mi.Lujan przykucnął i sztyletem wzbogacił o nowe szczegóły mapę, którą narysował Keyoke.- Sześć kompanii po pięćdziesięciu ludzi przyszło z trzech różnych stron do tej dolinki, panie.Maszerowali tędy, tędy i tędy.Buntokapi znieruchomiał z dłonią ponad czerwieniejącym na nodze bąblem.- Nie podeszli do wyższego wąwozu, tego z małym jeziorkiem?- Nie, panie - Lujan zawahał się.- No, co? Mów.- W tym wszystkim jest coś.nie w porządku.- Nie poruszają się jak bandyci, hę? Lujan uśmiechnął się lekko.- Nie, na moje oko raczej jak wyćwiczeni żołnierze!- Szarzy wojownicy? - Buntokapi dzwignął się ciężko na nogi.- Być może - powiedział Keyoke.- Ha! - W głosie Buntokapiego zabrzmiała gorycz.- To Minwanabi albo moja matka urodziłaszczeniaka o kamiennym łbie.Zanim się ożeniłem, wiedziałem o waśni krwi pomiędzy Jingu iAcomami.I mój ojciec ostatnio ostrzegał mnie przed niespodziewanym uderzeniem.Przysiągłbym,że wiedział o tym ataku.- Buntokapi przerwał znacząco, lecz nie wspomniał więcej ani słowem, co otym myśli.W jego głosie pojawiła się posępna nuta.- Jingu uważa swoich ludzi za najlepszych w Imperium, a mnie za durnia z byczym rozumem.Chyba nabrał tyle pewności siebie, żeby narazić się na gniew mego ojca.Jednak nie jest tak silny anitak zuchwały, aby ośmielił się odsłonić swe prawdziwe barwy, hę? Pokażemy mu, że myli się dwarazy.I ma rację po raz trzeci.- Popatrzył na Keyoke.- Myślę, że masz już plan, co?Twarz Keyokego pozostała niewzruszona, kiedy pokazał sztyletem kreskę oznaczającąmiejsce, gdzie szlak zwężał się po tej stronie wąwozu.- Sądzę, że tutaj moglibyśmy zatrzymać ich bez trudu, panie.- Lepiej pozwolić im wejść w głąb wąwozu i wysłać kompanię na tyły, a znajdą się wpotrzasku.W szybko zapadającym zmroku Keyoke przestudiował uważnie rysunek, przywołując wpamięci każdy szczegół terenu zapamiętany ze swego ostatniego patrolu.Odważył się spokojnieprzedstawić swoje zdanie.- Jeśli przedostaniemy się chyłkiem kompanią wzdłuż tego grzbietu powyżej, staniemy namiejscu przed świtem.Wtedy nie będą już mogli się wycofać i szybki wypad w dolinkę od tej stronymógłby ich rozgromić.- Słusznie, ale myślę, że nie będziemy nacierać - Buntokapi zmarszczył brwi.- Siedzimycicho jak przestraszone pisklaki, hę? Miną nas, zapędzą się na tę polankę, a my podskoczymy izarzucimy ich strzałami i głazami, aż pójdą w rozsypkę.Lujan kiwnął głową z uznaniem.- Mimo wszystko mogą się przedrzeć.Buntokapi potarł szczękę grubym kciukiem, rozważając wszystkie szczegóły.- Wcale nie, zobacz, większość naszych zaczai się na ich tyłach.Uderzymy chwilę przedtem,nim dojdą do drugiego wierzchołka.Pomyślą, że natknęli się na wysunięty patrol - uśmiechnął sięnienawistnie.- Bandyci będą pewni, że główne siły są przed nimi i bronią granic posiadłości.Podgradem strzał zawrócą, skąd przyszli, prosto na nasze tarcze i miecze.Papewaio, wezmieszpięćdziesięciu najlepszych łuczników i pójdziesz z Lujanem na drugi koniec wąwozu.Keyoke zdwudziestu łucznikami stanie na przełęczy wysokiego grzbietu, tak żeby nie mogli go zobaczyć.Keyoke, kiedy nadejdą bandyci, każ ludziom krzyczeć, bić w zbroje i tańczyć, żeby kurz leciał.Niech nieprzyjaciel myśli, że ma przed sobą armię.Jeśli który zapuści się dalej, ustrzel go.- Aucznicy schowają się na skraju dolinki ponad bandytami, aby tym skuteczniej ich gromić.Najlepiej będzie, jeśli ja obejmę tę kompanię.Keyoke zgodził się, przypominając sobie ćwiczenia na dziedzińcu przed koszarami.Byćmoże Buntokapi nie najlepiej władał mieczem, ale z łuku strzelał jak sam diabeł.Buntokapi wpodnieceniu wydał Papewaio ostatnie rozkazy, upewniając się, że żaden bandyta nie prześliznie sięprzez jego pozycje.Keyoke skrył ponure oblicze w cieniu hełmu i podziwiał śmiałość tego planu.Buntokapi byłpewien zwycięstwa, a przy tak zuchwałym planie naprawdę powinni wyciąć w pień napastników.* * *Przykucnąwszy na grani, Buntokapi pomachał do łuczników ukrytych po drugiej stroniedolinki.Posuwający się poniżej nie mogli zobaczyć jego sygnału, gdyż wczesnoporanna mgłapokryła dno dolinki tak, że widać było tylko na kilka kroków.Skaliste grzebienie wschodnichszczytów ledwie zaczynały czerwienić się w świetle wschodzącego słońca, a mgiełka powinnautrzymać się jeszcze przez kilka godzin [ Pobierz całość w formacie PDF ]