[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łurawie zbiły się w jeden ogromny wir szu-miący jak burza skrzydłami.Grozne wrzaski napełniały powietrze.Ptaki powyciągały szyje,powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku.Raróg tymczasem krążył nad nimi.To zniżał się, to podnosił, jak gdyby wahał się runąć nadół, gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów.Jego białe pióra, oświecone słońcem,błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba.Nagle, zamiast rzucić się na stado, pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępamidrzew i oczeretów.Pierwszy Skrzetuski ruszył za nim z kopyta.Poseł, sokolnik i pan Longinus poszli za jegoprzykładem.Wtem na skręcie drogi namiestnik wstrzymał konia, gdyż nowy a dziwny widok uderzyłjego oczy.W pośrodku gościńca leżała na boku kolaska ze złamaną osią.Odprzężone konietrzymało dwóch kozaczków.Woznicy nie było wcale, widocznie odjechał w celu szukaniapomocy.Przy kolasce stały dwie niewiasty, jedna ubrana w lisi tołub i takąż czapkę z okrą-głym dnem, twarzy surowej, męskiej; druga była to młoda panna wzrostu wyniosłego, rysówpańskich i bardzo foremnych.Na ramieniu tej młodej pani siedział spokojnie raróg i rozstrzę-piwszy pióra na piersiach muskał je dziobem.Namiestnik osadził konia, aż kopyta wryły się w piasek gościńca, i rękę podniósł do czapkizmieszany i nie wiedzący, co ma mówić: czy witać, czy o raroga się dopominać? Zmieszanybył jeszcze i dlatego, że spod kuniego kapturka spojrzały nań takie oczy, jakich jak życieswoje nie widział, czarne, aksamitne, a łzawe, a mieniące się, a ogniste, przy których oczyAnusi Borzobohatej zgasłyby jak świeczki przy pochodniach.Nad tymi oczami jedwabneciemne brwi rysowały się dwoma delikatnymi łukami, zarumienione policzki kwitnęły jak24kwiat najpiękniejszy, przez malinowe wargi, trochę otwarte, widniały ząbki jak perły, spodkapturka spływały bujne czarne warkocze. Czy Juno we własnej osobie, czy inne jakoweśbóstwo? pomyślał namiestnik widząc ten wzrost strzelisty, pierś wypukłą i tego białegosokoła na ramieniu.Stał tedy nasz porucznik bez czapki i zapatrzył się jak w cudowny obraz, itylko oczy mu się świeciły, a za serce chwytało go coś jak ręką.I już miał rozpocząć mowę odsłów: Jeśliś jest śmiertelną istotą, a nie bóstwem. gdy w tej chwili nadjechał poseł i panLonginus, a z nimi sokolnik z obręczą.Co widząc bogini nadstawiła rarogowi rękę, na którejten zaraz, zszedłszy z ramienia, usadowił się przestępując z nogi na nogę.Namiestnik uprze-dzając sokolniczego chciał zdjąć ptaka, gdy nagle stał się dziwny omen.Oto raróg, pozosta-wiwszy jedną nogę na ręku panny, drugą chwycił się namiestnikowej dłoni i zamiast przesiąśćsię, począł kwilić radośnie i przyciągać te ręce ku sobie tak silnie, że się musiały zetknąć.Ponamiestniku mrowie przeszło, raróg zaś dopiero wtedy dał się przenieść na obręcz, gdy sokol-nik nałożył mu kaptur na głowę.A wtem starsza pani poczęła wyrzekać: Rycerze! mówiła ktokolwiek jesteście, nie odmawiajcie pomocy białogłowom, którezostawszy na drodze bez pomocy, same nie wiedzą, co począć.Do domu nam już nie dalej jaktrzy mile, ale w kolasce osie popękały i chyba nam nocować w polu przyjdzie; woznicę po-słałam do synów, by nam choć wóz przysłali, ale nim woznica dojedzie i wróci, ciemno bę-dzie, a na tym uroczysku strach zostać, bo tu w pobliżu mogiły.Stara szlachcianka mówiła prędko i głosem tak grubym, że namiestnik aż się zadziwił,wszelako odrzekł grzecznie: Nie dopuszczajże jejmość tej myśli, byśmy panią i nadobną jej córkę mieli bez pomocyzostawić.Jedziemy do Aubniów, gdyż żołnierzami w służbie J.O.księcia Jeremiego jesteśmy,i podobno nam droga w jedną stronę wypada, a choćby też nie, to zboczymy chętnie, byle sięnasza asystencja nie uprzykrzyła.Co zaś do wozów, to ich nie mam, bo z towarzyszami pożołniersku komunikiem idę, ale pan poseł ma i tuszę, że jako uprzejmy kawaler, chętnie nimipani i jejmościance służyć będzie.Poseł uchylił sobolowego kołpaka, gdyż znając mowę polską, zrozumiał, o co idzie, i zarazz pięknym komplimentem, jako grzeczny bojar, wystąpił, po czym rozkazał sokolniczemuskoczyć po wozy, które były znacznie z tyłu zostały.Przez ten czas namiestnik patrzył napannę, która pożerczego wzroku jego znieść nie mogąc opuściła oczy na ziemię, a dama okozackim obliczu tak mówiła dalej: Niech Bóg zapłaci imć panom za pomoc.A że do Aubniów droga jeszcze daleka, nie po-gardzicie moim i moich synów dachem, pod którym radzi wam będziem.My z Rozłogów-Siromachów, ja wdowa po kniaziu Kurcewiczu Bułyże, a to nie jest moja córka, jeno córka postarszym Kurcewiczu, bracie mego męża, któren sierotę swą nam na opiekę oddał.Synowiemoi teraz w domu, a ja wracam z Czerkas, gdziem się do ołtarza Zwiętej-Przeczystej ofiaro-wała.Aż oto w powrocie spotkał nas ten wypadek i gdyby nie polityka waszmościów, chyba-by na drodze nocować przyszło.Kniaziowa mówiłaby jeszcze dłużej, ale wtem z dala pokazały się wozy nadjeżdżające kłu-sem wśród gromady karałaszów poselskich i żołnierzy pana Skrzetuskiego. To jejmość wdowa po kniaziu Wasylu Kurcewiczu? spytał namiestnik. Nie! zaprzeczyła żywo i jakby gniewliwie kniahini. Jam wdowa po Konstantynie, a tojest córka Wasyla, Helena rzekła wskazując pannę. O kniaziu Wasylu wiele w Aubniach rozpowiadają.Był to żołnierz wielki i nieboszczykaksięcia Michała zaufany. W Aubniach nie byłam rzekła z pewną wyniosłością Kurcewiczowa i o jego żołnier-stwie nie wiem, a o pózniejszych postępkach nie ma co wspominać, gdyż i tak wszyscy o nichwiedzą.25Słysząc to kniaziówna Helena zwiesiła głowę na piersi właśnie jak kwiat podcięty kosą, anamiestnik odparł żywo: Tego waćpani nie mów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.%7łurawie zbiły się w jeden ogromny wir szu-miący jak burza skrzydłami.Grozne wrzaski napełniały powietrze.Ptaki powyciągały szyje,powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku.Raróg tymczasem krążył nad nimi.To zniżał się, to podnosił, jak gdyby wahał się runąć nadół, gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów.Jego białe pióra, oświecone słońcem,błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba.Nagle, zamiast rzucić się na stado, pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępamidrzew i oczeretów.Pierwszy Skrzetuski ruszył za nim z kopyta.Poseł, sokolnik i pan Longinus poszli za jegoprzykładem.Wtem na skręcie drogi namiestnik wstrzymał konia, gdyż nowy a dziwny widok uderzyłjego oczy.W pośrodku gościńca leżała na boku kolaska ze złamaną osią.Odprzężone konietrzymało dwóch kozaczków.Woznicy nie było wcale, widocznie odjechał w celu szukaniapomocy.Przy kolasce stały dwie niewiasty, jedna ubrana w lisi tołub i takąż czapkę z okrą-głym dnem, twarzy surowej, męskiej; druga była to młoda panna wzrostu wyniosłego, rysówpańskich i bardzo foremnych.Na ramieniu tej młodej pani siedział spokojnie raróg i rozstrzę-piwszy pióra na piersiach muskał je dziobem.Namiestnik osadził konia, aż kopyta wryły się w piasek gościńca, i rękę podniósł do czapkizmieszany i nie wiedzący, co ma mówić: czy witać, czy o raroga się dopominać? Zmieszanybył jeszcze i dlatego, że spod kuniego kapturka spojrzały nań takie oczy, jakich jak życieswoje nie widział, czarne, aksamitne, a łzawe, a mieniące się, a ogniste, przy których oczyAnusi Borzobohatej zgasłyby jak świeczki przy pochodniach.Nad tymi oczami jedwabneciemne brwi rysowały się dwoma delikatnymi łukami, zarumienione policzki kwitnęły jak24kwiat najpiękniejszy, przez malinowe wargi, trochę otwarte, widniały ząbki jak perły, spodkapturka spływały bujne czarne warkocze. Czy Juno we własnej osobie, czy inne jakoweśbóstwo? pomyślał namiestnik widząc ten wzrost strzelisty, pierś wypukłą i tego białegosokoła na ramieniu.Stał tedy nasz porucznik bez czapki i zapatrzył się jak w cudowny obraz, itylko oczy mu się świeciły, a za serce chwytało go coś jak ręką.I już miał rozpocząć mowę odsłów: Jeśliś jest śmiertelną istotą, a nie bóstwem. gdy w tej chwili nadjechał poseł i panLonginus, a z nimi sokolnik z obręczą.Co widząc bogini nadstawiła rarogowi rękę, na którejten zaraz, zszedłszy z ramienia, usadowił się przestępując z nogi na nogę.Namiestnik uprze-dzając sokolniczego chciał zdjąć ptaka, gdy nagle stał się dziwny omen.Oto raróg, pozosta-wiwszy jedną nogę na ręku panny, drugą chwycił się namiestnikowej dłoni i zamiast przesiąśćsię, począł kwilić radośnie i przyciągać te ręce ku sobie tak silnie, że się musiały zetknąć.Ponamiestniku mrowie przeszło, raróg zaś dopiero wtedy dał się przenieść na obręcz, gdy sokol-nik nałożył mu kaptur na głowę.A wtem starsza pani poczęła wyrzekać: Rycerze! mówiła ktokolwiek jesteście, nie odmawiajcie pomocy białogłowom, którezostawszy na drodze bez pomocy, same nie wiedzą, co począć.Do domu nam już nie dalej jaktrzy mile, ale w kolasce osie popękały i chyba nam nocować w polu przyjdzie; woznicę po-słałam do synów, by nam choć wóz przysłali, ale nim woznica dojedzie i wróci, ciemno bę-dzie, a na tym uroczysku strach zostać, bo tu w pobliżu mogiły.Stara szlachcianka mówiła prędko i głosem tak grubym, że namiestnik aż się zadziwił,wszelako odrzekł grzecznie: Nie dopuszczajże jejmość tej myśli, byśmy panią i nadobną jej córkę mieli bez pomocyzostawić.Jedziemy do Aubniów, gdyż żołnierzami w służbie J.O.księcia Jeremiego jesteśmy,i podobno nam droga w jedną stronę wypada, a choćby też nie, to zboczymy chętnie, byle sięnasza asystencja nie uprzykrzyła.Co zaś do wozów, to ich nie mam, bo z towarzyszami pożołniersku komunikiem idę, ale pan poseł ma i tuszę, że jako uprzejmy kawaler, chętnie nimipani i jejmościance służyć będzie.Poseł uchylił sobolowego kołpaka, gdyż znając mowę polską, zrozumiał, o co idzie, i zarazz pięknym komplimentem, jako grzeczny bojar, wystąpił, po czym rozkazał sokolniczemuskoczyć po wozy, które były znacznie z tyłu zostały.Przez ten czas namiestnik patrzył napannę, która pożerczego wzroku jego znieść nie mogąc opuściła oczy na ziemię, a dama okozackim obliczu tak mówiła dalej: Niech Bóg zapłaci imć panom za pomoc.A że do Aubniów droga jeszcze daleka, nie po-gardzicie moim i moich synów dachem, pod którym radzi wam będziem.My z Rozłogów-Siromachów, ja wdowa po kniaziu Kurcewiczu Bułyże, a to nie jest moja córka, jeno córka postarszym Kurcewiczu, bracie mego męża, któren sierotę swą nam na opiekę oddał.Synowiemoi teraz w domu, a ja wracam z Czerkas, gdziem się do ołtarza Zwiętej-Przeczystej ofiaro-wała.Aż oto w powrocie spotkał nas ten wypadek i gdyby nie polityka waszmościów, chyba-by na drodze nocować przyszło.Kniaziowa mówiłaby jeszcze dłużej, ale wtem z dala pokazały się wozy nadjeżdżające kłu-sem wśród gromady karałaszów poselskich i żołnierzy pana Skrzetuskiego. To jejmość wdowa po kniaziu Wasylu Kurcewiczu? spytał namiestnik. Nie! zaprzeczyła żywo i jakby gniewliwie kniahini. Jam wdowa po Konstantynie, a tojest córka Wasyla, Helena rzekła wskazując pannę. O kniaziu Wasylu wiele w Aubniach rozpowiadają.Był to żołnierz wielki i nieboszczykaksięcia Michała zaufany. W Aubniach nie byłam rzekła z pewną wyniosłością Kurcewiczowa i o jego żołnier-stwie nie wiem, a o pózniejszych postępkach nie ma co wspominać, gdyż i tak wszyscy o nichwiedzą.25Słysząc to kniaziówna Helena zwiesiła głowę na piersi właśnie jak kwiat podcięty kosą, anamiestnik odparł żywo: Tego waćpani nie mów [ Pobierz całość w formacie PDF ]