[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.IIIPierwszym bodźcem, który dotarł do budzących się zmysłów, był zapach suszonych ziół.Nie natarczywy ani duszący, ale łagodny i jakby znajomy.Zdawał się przywoływać wspomnienia.Art uśmiechnął się do siebie.Jednak wcale nie pragnął powrotu do świata.Miał wrażenie, że płynie po powierzchni wielkiej wody, która leniwie kołysze jego ciałem, a promienie słońca ciepłem osiadają na twarzy.Było mu z tym dobrze.Ale świadomość, jakby na przekór jego woli, nieubłagalnie wynurzała się z otchłani chorobliwego snu.Poruszył głową i bezwiednie dotknął dłonią piersi.Palce wyczuły wilgoć materiału i zacisnęły się na opatrunku.Chciały go zrzucić, by umożliwić swędzącej skórze dopływ świeżego powietrza.W tej samej chwili spoczęła na nich obca dłoń.Gestem nie znoszącym sprzeciwu odsunęła jego rękę.Ostrożnie otworzy] powieki.Jasne światło poraziło oczy, więc zamknął je na powrót.Przez dłuższą chwilę leżał bez ruchu, jakby obawiając się następnego oślepienia.A potem znów uchylił powieki.Kiedy światło przestało sprawiać ból, rozejrzał się wokół siebie.W pierwszej chwili pomyślał, że śni dalej.Uszczypnął się w rękę.Ból był tak realny, jak realny i niezmienny wydawał się świat na zewnątrz.Zaprzestał dalszych prób.Widać na tej planecie niespodzianki były czymś naturalnym.Odetchnął głęboko.Zaciekawionym wzrokiem obrzucił siedzącą obok postać.Wśród Ziemian mogłaby uchodzić za dziewczynę, ale tutaj niczego nie był pewien.Jeden szczegół rzucił mu się natychmiast w oczy: jej włosy - szare, o zielonkawym odcieniu.Nie wiadomo dlaczego, ale kojarzyły mu się z wodą.Jej twarz promieniowała spokojem, jakim promieniuje oblicze istoty, której życie nie jest ograniczone czasem.Końcem języka zwilżył wysuszone wargi.Dziewczyna sięgnęła po kubek stojący na półce skalnej i podała mu go.Podając musiała się zbliżyć.Wtedy dostrzegł, że oczy też ma zielone, a usta ciemne kolorem dojrzałych wiśni.Pachniała wiosennym wiatrem i łąką, i czymś jeszcze, czego nazwać nie potrafił.Wziął naczynie z jej dłoni i wypił kilka łyków.Musiał się skrzywić, gdyż płyn był piekielnie gorzki.Ale ona uśmiechnęła się i jednoznacznym gestem nakazała, aby wypił do końca.Nic nie mówiąc przekonała go, że jest to najsłuszniejsza rzecz, jaką może uczynić.Wypił więc do końca i w nagrodę został obdarzony następnym uśmiechem.Z jakichś niejasnych względów wydało mu się to pokrzepiające.Odebrała od niego kubek i odstawiła na półkę.Obserwując jej ruchy miał wrażenie, że widzi nie tylko ludzką postać, ale coś więcej, jakby samą Naturę w jej skłonach drzew i trawy, w sprężystym biegu zwierząt, burzliwym bulgotaniu źródła, migotaniu światła przez szpary liści i nieposkromionej witalności, tak starej, jak stare jest życie.Musiała czytać w jego myślach, bo odwróciła twarz i odsłoniła swoje białe zęby.Jej spojrzenie zniewalało i zawstydzało równocześnie.Tak musiały wyglądać rusałki - pomyślał.- Zgadłeś, przybyszu - rzekła.Zdumiał się, że tak doskonale zna jego język.Było to wprost niewiarygodne.- Rusałki, wodnice, majki, dziwożony - mówiła dalej.- Tak nas nazywano w świecie, z którego przybyłeś.Byłyśmy tam - w lasach, na łąkach, w ogrodach, byłyśmy w rzekach i jeziorach, dopóki ludzie nie zabili w sobie wyobraźni i nie wykreślili nas z pamięci; dopóki nie zamknęli się w swej głupocie i ciasnym egoizmie, by zacząć patrzeć na wszystko poprzez soczewkę swoich brudnych pragnień.Spalili i zburzyli wspaniałe chramy, wypędzili ze swoich serc bogów magii, wojen i płodności.Razem z nimi wyrzucili latawice, strzygi, płanetników, wiły i wiele jeszcze innych duchów, co zapełniały ziemię, wodę i powietrze.Ogołocili swój glob doszczętnie, by - uwolniwszy się od wewnętrznej bojaźni - dać upust swej zachłanności, nurzać się w wiarołomstwie, rzucać w wir szaleństwa, które prowadzi donikąd.Nie pomyśleli, że to właśnie my wszyscy byliśmy ozdobą ich świata, a równocześnie stróżami porządku i piękna.Co komu zawinili bogowie, duchy czy rusałki?- Znam opowieści o rusałkach - odrzekł szorstko.- To wy wabiłyście mężczyzn, by wciągnąć ich do topieli.Rusałka obruszyła się gwałtownie.- Kłamstwo.Topiły ich własne żądze.Zawsze byłyśmy pięknem samym w sobie.A oni przychodzili i chcieli mieć to piękno na własność.Głupcy! Nie wiedzieli, że piękno zniewolone przestaje być tym, czym było.Ono, tak jak prawda, potrzebuje przestrzeni, ziemi i nieba, wiatru i słońca, wielkiej swobody.Broniłyśmy swej wolności.Gdybyś wiedział, jak pożądanie wykrzywiało ich twarze, jak wytrzeszczali oczy, jak ślinili się i drapieżnie wyciągali ręce.Umykałyśmy w odmęty, a oni szli za nami.Sami zadawali sobie śmierć.A czy myślisz, że to innych odstraszało? Zachłanność ludzka jest jak amok.Tyle czasu byłam na Ziemi, a jednak przez te całe wieki ani jeden z mężczyzn, których spotkałam, nie spojrzał na mnie tak, jak patrzy się na kwiat, na zachód słońca czy wodę w leśnym źródle.Spoglądali zawsze jednako, jakbym już była ich rzeczą, przedmiotem, z którym mogą uczynić, co tylko zechcą.My byłyśmy cząstką starego świata, od którego ludzie się odwrócili, by stworzyć swój własny: świat, w którym przedmioty muszą mieć jakąś wartość, aby według tej wartości można było odmierzyć zysk dla siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.IIIPierwszym bodźcem, który dotarł do budzących się zmysłów, był zapach suszonych ziół.Nie natarczywy ani duszący, ale łagodny i jakby znajomy.Zdawał się przywoływać wspomnienia.Art uśmiechnął się do siebie.Jednak wcale nie pragnął powrotu do świata.Miał wrażenie, że płynie po powierzchni wielkiej wody, która leniwie kołysze jego ciałem, a promienie słońca ciepłem osiadają na twarzy.Było mu z tym dobrze.Ale świadomość, jakby na przekór jego woli, nieubłagalnie wynurzała się z otchłani chorobliwego snu.Poruszył głową i bezwiednie dotknął dłonią piersi.Palce wyczuły wilgoć materiału i zacisnęły się na opatrunku.Chciały go zrzucić, by umożliwić swędzącej skórze dopływ świeżego powietrza.W tej samej chwili spoczęła na nich obca dłoń.Gestem nie znoszącym sprzeciwu odsunęła jego rękę.Ostrożnie otworzy] powieki.Jasne światło poraziło oczy, więc zamknął je na powrót.Przez dłuższą chwilę leżał bez ruchu, jakby obawiając się następnego oślepienia.A potem znów uchylił powieki.Kiedy światło przestało sprawiać ból, rozejrzał się wokół siebie.W pierwszej chwili pomyślał, że śni dalej.Uszczypnął się w rękę.Ból był tak realny, jak realny i niezmienny wydawał się świat na zewnątrz.Zaprzestał dalszych prób.Widać na tej planecie niespodzianki były czymś naturalnym.Odetchnął głęboko.Zaciekawionym wzrokiem obrzucił siedzącą obok postać.Wśród Ziemian mogłaby uchodzić za dziewczynę, ale tutaj niczego nie był pewien.Jeden szczegół rzucił mu się natychmiast w oczy: jej włosy - szare, o zielonkawym odcieniu.Nie wiadomo dlaczego, ale kojarzyły mu się z wodą.Jej twarz promieniowała spokojem, jakim promieniuje oblicze istoty, której życie nie jest ograniczone czasem.Końcem języka zwilżył wysuszone wargi.Dziewczyna sięgnęła po kubek stojący na półce skalnej i podała mu go.Podając musiała się zbliżyć.Wtedy dostrzegł, że oczy też ma zielone, a usta ciemne kolorem dojrzałych wiśni.Pachniała wiosennym wiatrem i łąką, i czymś jeszcze, czego nazwać nie potrafił.Wziął naczynie z jej dłoni i wypił kilka łyków.Musiał się skrzywić, gdyż płyn był piekielnie gorzki.Ale ona uśmiechnęła się i jednoznacznym gestem nakazała, aby wypił do końca.Nic nie mówiąc przekonała go, że jest to najsłuszniejsza rzecz, jaką może uczynić.Wypił więc do końca i w nagrodę został obdarzony następnym uśmiechem.Z jakichś niejasnych względów wydało mu się to pokrzepiające.Odebrała od niego kubek i odstawiła na półkę.Obserwując jej ruchy miał wrażenie, że widzi nie tylko ludzką postać, ale coś więcej, jakby samą Naturę w jej skłonach drzew i trawy, w sprężystym biegu zwierząt, burzliwym bulgotaniu źródła, migotaniu światła przez szpary liści i nieposkromionej witalności, tak starej, jak stare jest życie.Musiała czytać w jego myślach, bo odwróciła twarz i odsłoniła swoje białe zęby.Jej spojrzenie zniewalało i zawstydzało równocześnie.Tak musiały wyglądać rusałki - pomyślał.- Zgadłeś, przybyszu - rzekła.Zdumiał się, że tak doskonale zna jego język.Było to wprost niewiarygodne.- Rusałki, wodnice, majki, dziwożony - mówiła dalej.- Tak nas nazywano w świecie, z którego przybyłeś.Byłyśmy tam - w lasach, na łąkach, w ogrodach, byłyśmy w rzekach i jeziorach, dopóki ludzie nie zabili w sobie wyobraźni i nie wykreślili nas z pamięci; dopóki nie zamknęli się w swej głupocie i ciasnym egoizmie, by zacząć patrzeć na wszystko poprzez soczewkę swoich brudnych pragnień.Spalili i zburzyli wspaniałe chramy, wypędzili ze swoich serc bogów magii, wojen i płodności.Razem z nimi wyrzucili latawice, strzygi, płanetników, wiły i wiele jeszcze innych duchów, co zapełniały ziemię, wodę i powietrze.Ogołocili swój glob doszczętnie, by - uwolniwszy się od wewnętrznej bojaźni - dać upust swej zachłanności, nurzać się w wiarołomstwie, rzucać w wir szaleństwa, które prowadzi donikąd.Nie pomyśleli, że to właśnie my wszyscy byliśmy ozdobą ich świata, a równocześnie stróżami porządku i piękna.Co komu zawinili bogowie, duchy czy rusałki?- Znam opowieści o rusałkach - odrzekł szorstko.- To wy wabiłyście mężczyzn, by wciągnąć ich do topieli.Rusałka obruszyła się gwałtownie.- Kłamstwo.Topiły ich własne żądze.Zawsze byłyśmy pięknem samym w sobie.A oni przychodzili i chcieli mieć to piękno na własność.Głupcy! Nie wiedzieli, że piękno zniewolone przestaje być tym, czym było.Ono, tak jak prawda, potrzebuje przestrzeni, ziemi i nieba, wiatru i słońca, wielkiej swobody.Broniłyśmy swej wolności.Gdybyś wiedział, jak pożądanie wykrzywiało ich twarze, jak wytrzeszczali oczy, jak ślinili się i drapieżnie wyciągali ręce.Umykałyśmy w odmęty, a oni szli za nami.Sami zadawali sobie śmierć.A czy myślisz, że to innych odstraszało? Zachłanność ludzka jest jak amok.Tyle czasu byłam na Ziemi, a jednak przez te całe wieki ani jeden z mężczyzn, których spotkałam, nie spojrzał na mnie tak, jak patrzy się na kwiat, na zachód słońca czy wodę w leśnym źródle.Spoglądali zawsze jednako, jakbym już była ich rzeczą, przedmiotem, z którym mogą uczynić, co tylko zechcą.My byłyśmy cząstką starego świata, od którego ludzie się odwrócili, by stworzyć swój własny: świat, w którym przedmioty muszą mieć jakąś wartość, aby według tej wartości można było odmierzyć zysk dla siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]