[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem utworzyłem własną firmę, zainwestowałem własne i pożyczonepieniądze, spadek po ojcu, harowałem całymi nocami, aż wreszcie mogłem zatrudnić pierwszychpracowników, harowałem dalej, póki nie znalezliśmy się nad kreską i ruszyliśmy dalej w górę.Arobiąc to wszystko, przez wszystkie te lata, w dobrych i złych czasach, zawsze gorączkowowyczekiwałem tego momentu, dzisiejszego dnia, kiedy będę siedział naprzeciw pana, dziedzicamajątku Fontanellich, dziedzica biliona dolarów.John zorientował się, że wpatruje się w tego człowieka wytrzeszczonymi oczami.Prawdopodobnie przedstawia śmieszny widok.Ale McCaine emanował taką energią, takimfizycznie wyczuwalnym zdecydowaniem, iż można by sądzić, że siedzi się naprzeciw wielkiego,wrzącego, hutniczego pieca.- Obawiam się - powiedział powoli John - że jeszcze do końca pana dobrze niezrozumiałem.- Moja misja, moje życiowe zadanie - wyjaśnił McCaine, ruszając potężnymi szczękami -to wspierać pana i pomóc w wypełnieniu proroctwa Giacomo Fontanellego.Nie mniej i niewięcej.Wszystko, co zrobiłem do tej pory - studia, budowanie tej firmy - to tylko przygotowaniedo tego zadania, ledwie trening, ćwiczenie, boksowanie z workiem treningowym.Musiałemnauczyć się obchodzić z pieniędzmi, z mnóstwem pieniędzy.Jeśli chcę okazać się panuprzydatny, muszę umieć poruszać się w świecie wielkiej finansjery.To jedyny powód.Bogactwomnie nie interesuje.Wszystko mi jedno, czy jadę jaguarem, czy idę na piechotę.Wtedy,dwadzieścia pięć lat temu, zyskałem tę wolność, jaką daje człowiekowi absolutne opętaniejednym celem, jedną wizją.Od tego czasu wiem, po co żyję na tym świecie.Jestem przekonany otym tak samo mocno, jak o tym, że jutro rano znów wzejdzie słońce i że to nie przypadekzaprowadził mnie do Florencji, a Opatrzność.Naszą dzisiejszą rozmowę prowadziłem w myślachjuż tysiące razy.Przez dwadzieścia pięć lat pracowałem z myślą o tym dniu, o tej chwili.Wszystko, co miałem, to data - wyznaczony dzień, 23 kwietnia 1995 roku - i numer telefonu.Numer telefonu do pokoju gościnnego, który już wtedy przygotowano w willi.Zobaczyłem go naliście technika, który układał również przewody w piwnicy kancelarii.Wiedziałem, że rodzinaVacchich nie zmieni tego numeru telefonu.A teraz - dodał z wprost orgiastyczną satysfakcją -jest pan tutaj.John przełknął ślinę.Nie wiedział, co ma na to powiedzieć.Ten człowiek to albokompletny szaleniec, albo geniusz.Albo jedno i drugie.- Skąd - zapytał - wiedział pan, że Vacchi nie zmienią tego numeru telefonu?McCaine uśmiechnął się krótkim, ponurym uśmiechem, w którym nie brały udziału jegooczy.- Cóż, symbolika liczby 23 była oczywista.Wyznaczony dzień.I nie wiedzieli, że znamnumer.Uważałem, żeby się nie zdradzić.Wiedziałem, że muszę działać w tajemnicy.- Dlaczego?- Dlatego, że mój zamiar stawiał pod znakiem zapytania ich kompetencje.- Nabrał takgłęboko powietrza, że John odniósł wrażenie, iż McCaine od początku rozmowy nie oddychał.-Czuję się zle, mówiąc to, co mam panu teraz do powiedzenia, gdyż rozumiem, że jest pan pełendobrych uczuć w stosunku do rodziny Vacchich.Vacchi uczynili pana bogatym człowiekiem,zmienili pana życie na lepsze w takiej mierze, w jakiej pan sobie nigdy nie mógł nawetwymarzyć i nie chcą za to nic, żadnego zadośćuczynienia ani nawet podziękowań.Zadowalająsię tym, że wypełnili ślubowanie swego przodka.Prawdziwie szlachetni ludzie, można bypomyśleć.John skinął głową.- Tak.Rzeczywiście widzę to w ten sposób.- W rzeczywistości jednak - oznajmił McCaine - i oni mają również swoje ciemne strony.Bez wątpienia dokonali niesamowitej pracy, tego nie można im odmówić.Jednak dokładnie to,co uczyniło ich zdolnymi do tej pracy, jest również tym, co teraz stoi im w drodze.Vacchi, panieFontanelli, są ludzmi zorientowanymi na przeszłość, zapatrzonymi wyłącznie w zachowanie,utrzymanie stanu rzeczy, w tradycję.W swojej wiosce stworzyli mały raj, Shangri-La, w którymsą niekoronowanymi królami.Ale jeśli zada pan sobie pytanie, starając się o całkowitąbezstronność, co konkretnie zrobili Vacchi, to stwierdzi pan, że nie mogą panu pomóc.Nie, jeślichodzi o proroctwo i jego wypełnienie.Przeciwnie, oni całą nadzieję pokładają w panu.Pan jużjakoś tego dokona.Pan jest dziedzicem, pan jest tym, którego Giacomo Fontanelli ujrzał wswojej wizji, pan przywróci ludzkości jej utraconą przyszłość - jakoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Potem utworzyłem własną firmę, zainwestowałem własne i pożyczonepieniądze, spadek po ojcu, harowałem całymi nocami, aż wreszcie mogłem zatrudnić pierwszychpracowników, harowałem dalej, póki nie znalezliśmy się nad kreską i ruszyliśmy dalej w górę.Arobiąc to wszystko, przez wszystkie te lata, w dobrych i złych czasach, zawsze gorączkowowyczekiwałem tego momentu, dzisiejszego dnia, kiedy będę siedział naprzeciw pana, dziedzicamajątku Fontanellich, dziedzica biliona dolarów.John zorientował się, że wpatruje się w tego człowieka wytrzeszczonymi oczami.Prawdopodobnie przedstawia śmieszny widok.Ale McCaine emanował taką energią, takimfizycznie wyczuwalnym zdecydowaniem, iż można by sądzić, że siedzi się naprzeciw wielkiego,wrzącego, hutniczego pieca.- Obawiam się - powiedział powoli John - że jeszcze do końca pana dobrze niezrozumiałem.- Moja misja, moje życiowe zadanie - wyjaśnił McCaine, ruszając potężnymi szczękami -to wspierać pana i pomóc w wypełnieniu proroctwa Giacomo Fontanellego.Nie mniej i niewięcej.Wszystko, co zrobiłem do tej pory - studia, budowanie tej firmy - to tylko przygotowaniedo tego zadania, ledwie trening, ćwiczenie, boksowanie z workiem treningowym.Musiałemnauczyć się obchodzić z pieniędzmi, z mnóstwem pieniędzy.Jeśli chcę okazać się panuprzydatny, muszę umieć poruszać się w świecie wielkiej finansjery.To jedyny powód.Bogactwomnie nie interesuje.Wszystko mi jedno, czy jadę jaguarem, czy idę na piechotę.Wtedy,dwadzieścia pięć lat temu, zyskałem tę wolność, jaką daje człowiekowi absolutne opętaniejednym celem, jedną wizją.Od tego czasu wiem, po co żyję na tym świecie.Jestem przekonany otym tak samo mocno, jak o tym, że jutro rano znów wzejdzie słońce i że to nie przypadekzaprowadził mnie do Florencji, a Opatrzność.Naszą dzisiejszą rozmowę prowadziłem w myślachjuż tysiące razy.Przez dwadzieścia pięć lat pracowałem z myślą o tym dniu, o tej chwili.Wszystko, co miałem, to data - wyznaczony dzień, 23 kwietnia 1995 roku - i numer telefonu.Numer telefonu do pokoju gościnnego, który już wtedy przygotowano w willi.Zobaczyłem go naliście technika, który układał również przewody w piwnicy kancelarii.Wiedziałem, że rodzinaVacchich nie zmieni tego numeru telefonu.A teraz - dodał z wprost orgiastyczną satysfakcją -jest pan tutaj.John przełknął ślinę.Nie wiedział, co ma na to powiedzieć.Ten człowiek to albokompletny szaleniec, albo geniusz.Albo jedno i drugie.- Skąd - zapytał - wiedział pan, że Vacchi nie zmienią tego numeru telefonu?McCaine uśmiechnął się krótkim, ponurym uśmiechem, w którym nie brały udziału jegooczy.- Cóż, symbolika liczby 23 była oczywista.Wyznaczony dzień.I nie wiedzieli, że znamnumer.Uważałem, żeby się nie zdradzić.Wiedziałem, że muszę działać w tajemnicy.- Dlaczego?- Dlatego, że mój zamiar stawiał pod znakiem zapytania ich kompetencje.- Nabrał takgłęboko powietrza, że John odniósł wrażenie, iż McCaine od początku rozmowy nie oddychał.-Czuję się zle, mówiąc to, co mam panu teraz do powiedzenia, gdyż rozumiem, że jest pan pełendobrych uczuć w stosunku do rodziny Vacchich.Vacchi uczynili pana bogatym człowiekiem,zmienili pana życie na lepsze w takiej mierze, w jakiej pan sobie nigdy nie mógł nawetwymarzyć i nie chcą za to nic, żadnego zadośćuczynienia ani nawet podziękowań.Zadowalająsię tym, że wypełnili ślubowanie swego przodka.Prawdziwie szlachetni ludzie, można bypomyśleć.John skinął głową.- Tak.Rzeczywiście widzę to w ten sposób.- W rzeczywistości jednak - oznajmił McCaine - i oni mają również swoje ciemne strony.Bez wątpienia dokonali niesamowitej pracy, tego nie można im odmówić.Jednak dokładnie to,co uczyniło ich zdolnymi do tej pracy, jest również tym, co teraz stoi im w drodze.Vacchi, panieFontanelli, są ludzmi zorientowanymi na przeszłość, zapatrzonymi wyłącznie w zachowanie,utrzymanie stanu rzeczy, w tradycję.W swojej wiosce stworzyli mały raj, Shangri-La, w którymsą niekoronowanymi królami.Ale jeśli zada pan sobie pytanie, starając się o całkowitąbezstronność, co konkretnie zrobili Vacchi, to stwierdzi pan, że nie mogą panu pomóc.Nie, jeślichodzi o proroctwo i jego wypełnienie.Przeciwnie, oni całą nadzieję pokładają w panu.Pan jużjakoś tego dokona.Pan jest dziedzicem, pan jest tym, którego Giacomo Fontanelli ujrzał wswojej wizji, pan przywróci ludzkości jej utraconą przyszłość - jakoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]