[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Miniesz wytłaczarnię oliwek, pójdziesz w górę i skręcisz do groty.Ja już tam będę.Ale nie waż się iść teraz za mną, miej cierpliwość, poczekaj tutaj – z tymi słowami Nisa wyszła z bramy, jakby w ogóle nie rozmawiała z Juda.Juda postał samotnie przez czas pewien, usiłował zebrać rozbiegane myśli.Była wśród nich także myśl o tym, jak wytłumaczy wobec rodziny swoją nieobecność przy świątecznym stole.Stał i wymyślał jakieś łgarstwo, ale w zdenerwowaniu niczego nie obmyślił jak należy ani nie przygotował sobie żadnego wykrętu i wyszedł powoli z bramy.Zmienił kierunek, nie szedł już ku Dolnemu Miastu, ale zawrócił w stronę pałacu Kajfasza.W mieście rozpoczęło się już święto.W oknach wokół Judy płonęły światła, słychać już było także modlitwy.Spóźnieni przechodnie pędzili po jezdni osiołki, popędzali je batem i okrzykami.Nogi same niosły Judę i nie zauważył nawet, kiedy przesunęły się obok niego straszliwe, omszałe wieże Antoniusza, nie słyszał dobiegającego z twierdzy dźwięku trąb, nie zwrócił uwagi na konny patrol rzymski z pochodnią, której niespokojny blask oświetlił jego pierś.Minąwszy wieżę Juda odwrócił się i zobaczył, że niezmiernie wysoko nad świątynią zapłonęły dwa gigantyczne pięcioramienne świeczniki.Ale i to Juda ledwie zauważył.Wydało mu się, że rozjarzyło się nad Jeruszalaim dziesięć niesłychanej wielkości zniczów, których blask konkurował ze światłem tego jednego jedynego, wznoszącego się coraz wyżej nad Jeruszalaim – miesiąca.Nic go teraz nie interesowało, spieszył do bramy Getsemani, chciał jak najszybciej opuścić miasto.Niekiedy wydawało mu się, że dostrzega przed sobą wśród pleców i twarzy przechodniów taneczną figurkę, która go za sobą prowadzi.Ale było to złudzenie.Wiedział, że Nisa musiała go znacznie wyprzedzić.Przebiegł obok kantorów wymiany i znalazł się wreszcie przy bramie Getsemani.Choć płonął z niecierpliwości, musiał się jednak zatrzymać przed bramą.Do miasta wchodziły wielbłądy, za nimi wjeżdżał patrol syryjskich żołnierzy.Juda przeklął go w myśli.Ale wszystko ma swój koniec.Niecierpliwy Juda był wreszcie za miejskimi murami.Na lewo od siebie zobaczył niewielki cmentarz, a przy nim kilka pasiastych namiotów pielgrzymów.Przeszedł zalaną księżycowym światłem, pełną kurzu drogę, skierował się w stronę potoku kedrońskiego, aby przejść na drugi jego brzeg.Woda bulgotała z cicha pod jego stopami.Przeskakując z kamienia na kamień znalazł się wreszcie na getsemańskim brzegu i zobaczył z radością, że prowadząca wzdłuż gajów droga jest pusta.Na wpół rozwalona brama plantacji oliwek była już niedaleko.Judę, który wyszedł z dusznego miasta, odurzył zapach wiosennej nocy.Zza ogrodzenia gaju napływał od getsemańskich polan zapach mirtów i akacji.Nikt nie strzegł bramy, nikogo w niej nie było i już w kilka minut później Juda biegł w tajemniczym cieniu wielkich rozłożystych drzew oliwnych.Droga wiodła pod górę.Wspinał się dysząc ciężko, od czasu do czasu wypadał z mroku na wzorzyste księżycowe dywany, które przypominały mu dywany widywane w sklepie zazdrosnego męża Nisy.Jeszcze w chwilę później na polanie, na lewo od Judy, zamajaczyła wytłaczarnia oliwek z wielkim kamiennym kołem i sterta jakichś beczek.W gaju nie było nikogo, prace przerwano o zachodzie słońca, a teraz nad głową Judy grzmiały kląskające chóry słowicze.Cel był już niedaleki.Juda wiedział, że w mroku po prawej ręce usłyszy lada chwila cichy szept spadającej w grocie wody.Tak się też stało, usłyszał go.Robiło się coraz chłodniej.Wtedy zwolnił kroku i cicho zawołał:– Nisa!Ale zamiast Nisy oderwała się od grubego pnia oliwki i wyskoczyła na drogę krępa męska sylwetka, w ręku mężczyzny coś błysnęło i zaraz zgasło.Juda krzyknął cicho, zawrócił i rzucił się do ucieczki, ale inny człowiek odcinał mu odwrót [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.– Miniesz wytłaczarnię oliwek, pójdziesz w górę i skręcisz do groty.Ja już tam będę.Ale nie waż się iść teraz za mną, miej cierpliwość, poczekaj tutaj – z tymi słowami Nisa wyszła z bramy, jakby w ogóle nie rozmawiała z Juda.Juda postał samotnie przez czas pewien, usiłował zebrać rozbiegane myśli.Była wśród nich także myśl o tym, jak wytłumaczy wobec rodziny swoją nieobecność przy świątecznym stole.Stał i wymyślał jakieś łgarstwo, ale w zdenerwowaniu niczego nie obmyślił jak należy ani nie przygotował sobie żadnego wykrętu i wyszedł powoli z bramy.Zmienił kierunek, nie szedł już ku Dolnemu Miastu, ale zawrócił w stronę pałacu Kajfasza.W mieście rozpoczęło się już święto.W oknach wokół Judy płonęły światła, słychać już było także modlitwy.Spóźnieni przechodnie pędzili po jezdni osiołki, popędzali je batem i okrzykami.Nogi same niosły Judę i nie zauważył nawet, kiedy przesunęły się obok niego straszliwe, omszałe wieże Antoniusza, nie słyszał dobiegającego z twierdzy dźwięku trąb, nie zwrócił uwagi na konny patrol rzymski z pochodnią, której niespokojny blask oświetlił jego pierś.Minąwszy wieżę Juda odwrócił się i zobaczył, że niezmiernie wysoko nad świątynią zapłonęły dwa gigantyczne pięcioramienne świeczniki.Ale i to Juda ledwie zauważył.Wydało mu się, że rozjarzyło się nad Jeruszalaim dziesięć niesłychanej wielkości zniczów, których blask konkurował ze światłem tego jednego jedynego, wznoszącego się coraz wyżej nad Jeruszalaim – miesiąca.Nic go teraz nie interesowało, spieszył do bramy Getsemani, chciał jak najszybciej opuścić miasto.Niekiedy wydawało mu się, że dostrzega przed sobą wśród pleców i twarzy przechodniów taneczną figurkę, która go za sobą prowadzi.Ale było to złudzenie.Wiedział, że Nisa musiała go znacznie wyprzedzić.Przebiegł obok kantorów wymiany i znalazł się wreszcie przy bramie Getsemani.Choć płonął z niecierpliwości, musiał się jednak zatrzymać przed bramą.Do miasta wchodziły wielbłądy, za nimi wjeżdżał patrol syryjskich żołnierzy.Juda przeklął go w myśli.Ale wszystko ma swój koniec.Niecierpliwy Juda był wreszcie za miejskimi murami.Na lewo od siebie zobaczył niewielki cmentarz, a przy nim kilka pasiastych namiotów pielgrzymów.Przeszedł zalaną księżycowym światłem, pełną kurzu drogę, skierował się w stronę potoku kedrońskiego, aby przejść na drugi jego brzeg.Woda bulgotała z cicha pod jego stopami.Przeskakując z kamienia na kamień znalazł się wreszcie na getsemańskim brzegu i zobaczył z radością, że prowadząca wzdłuż gajów droga jest pusta.Na wpół rozwalona brama plantacji oliwek była już niedaleko.Judę, który wyszedł z dusznego miasta, odurzył zapach wiosennej nocy.Zza ogrodzenia gaju napływał od getsemańskich polan zapach mirtów i akacji.Nikt nie strzegł bramy, nikogo w niej nie było i już w kilka minut później Juda biegł w tajemniczym cieniu wielkich rozłożystych drzew oliwnych.Droga wiodła pod górę.Wspinał się dysząc ciężko, od czasu do czasu wypadał z mroku na wzorzyste księżycowe dywany, które przypominały mu dywany widywane w sklepie zazdrosnego męża Nisy.Jeszcze w chwilę później na polanie, na lewo od Judy, zamajaczyła wytłaczarnia oliwek z wielkim kamiennym kołem i sterta jakichś beczek.W gaju nie było nikogo, prace przerwano o zachodzie słońca, a teraz nad głową Judy grzmiały kląskające chóry słowicze.Cel był już niedaleki.Juda wiedział, że w mroku po prawej ręce usłyszy lada chwila cichy szept spadającej w grocie wody.Tak się też stało, usłyszał go.Robiło się coraz chłodniej.Wtedy zwolnił kroku i cicho zawołał:– Nisa!Ale zamiast Nisy oderwała się od grubego pnia oliwki i wyskoczyła na drogę krępa męska sylwetka, w ręku mężczyzny coś błysnęło i zaraz zgasło.Juda krzyknął cicho, zawrócił i rzucił się do ucieczki, ale inny człowiek odcinał mu odwrót [ Pobierz całość w formacie PDF ]