[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko mogło trwać mgnienie oka, ale również dobrze - całą wieczność.Do tych taktów nie przywiązywał żadnej wagi.Liczyło się tylko to, że kiedy otworzył oczy, czuł się spokojny jak nigdy, a ludzka postać, którą przybrał na powrót, nie mierziła już swą niedorzeczną, tandetną formą.Wydawała się strojem, który łatwo zmienić.Leżał wśród traw i łagodny podmuch wiatru muskał jego twarz.Niósł ze sobą zapach ziół i cierpką woń zwilgotniałej od rosy gleby.W oddali, na tle fioletowego nieba, piętrzyła się ściana drzew.Nierówna u szczytu, zdawała się tworzyć górzysty, jakby poszarpany horyzont.Bardziej na prawo majaczyły zarysy jakiejś budowli.Po wschodniej stronie nieboskłonu paliły się liliowe pręgi.Nie było widać gwiazd ani księżyca.Kołysane wiatrem trawy szeleściły.Był w obcym dla siebie świecie, a jednak miał wrażenie, jakby już od dawien dawna stanowił jego nieodłączną część.Zewsząd spływało nań poczucie czegoś starego, dziwaczna mieszanina potęgi i uroku, zupełnie jakby minione wieki odmieniły swój bieg i powracały skumulowaną mądrością milionów istnień.Był sam.lecz nic odczuwał samotności.Choć bezbronny, nie miał w sobie żadnego lęku.Ziemia, na której leżał, zdawała się karmić go swoimi sokami.Chłonął je, jak roślina chłonie korzeniami cały pokarm gleby, by rozrastać się wszerz i wzwyż, potężnieć i utwierdzać swoje prawo do obszaru, który wybrała na miejsce egzystencji.Podobnie rozrastała się jego psychika, krzepła i utwierdzała w swojej nowej świadomości.Już nie czuł się maleńkim okruchem, cząstką uzależnioną od innych i całkowicie zdaną na ich wpływy.Nic zatracając indywidualizmu, stawał się czymś więcej niż jednostką.Ze spokojem wsłuchiwał się w siebie.Teraz przelewała się tam siła - posłuszna i zdolna czynić rzeczy, które dotąd wydawały się czymś niemożliwym.Stanowiło to dziwnie poruszające odkrycie.Ów dawny człowiek, który dotąd wypełniał całe jego jestestwo, teraz zdawał się go opuszczać, oddalać od niego, roztapiać w mało znaczącej przeszłości.A ten nowy człowiek, który się w nim budził, obserwował wszystko bez poczucia żalu, ze spokojem istoty wyższej, jakby.I zrozumiał, że przestał być zwykłym śmiertelnikiem.Czekał cierpliwie na objawienie.A ono przyszło - głosem wypełniającym myśli, ciepłem ogrzewającym wnętrze, siłą budzącą odrętwiałe ciało: ŚWIATŁO Z TOBĄ, SYNU! NIECHAJ SIĘ SPEŁNI TWOJE PRZEZNACZENIE!Spojrzał na dłoń.Opal pierścienia płonął jaskrawym blaskiem.Kiedy uniósł rękę, półmrok cofnął się niczym wystraszone zwierzę.Widział teraz szeroką połać równiny, nastroszoną suchymi źdźbłami traw.Od tyłu napływał biały zwał mgły, który we frenetycznym świetle iskrzył się i kłębił niby obsypane topniejącym śniegiem futro.Opuścił dłoń i wyszeptał:- Kim jesteście?MÓWIĄ DO CIEBIE STRAŻNICY CZUWANIA - odrzekł głos w jego głowie.- ZNALAZŁEŚ SIĘ W ŚWIECIE, KTÓRY JEST TWOIM JUŻ OD SAMEGO POCZĘCIA W ŁONIE MATKI.STANOWISZ JEGO SPEŁNIENIE, BO OTO PRZYBYWASZ, BY POŁOŻYĆ KRES EPOCE SNU.TO JEST CZAS TWOJEJ PRÓBY.JEDYNE CO MOGLIŚMY DLA CIEBIE ZROBIĆ, TO ZBUDZIĆ W TOBIE MOC.WSŁUCHAJ SIĘ W NIĄ I NAUCZ SIĘ JĄ ROZUMIEĆ.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ PRZEMIERZYĆ KRĘTE ŚCIEŻKI ZŁA.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ POSZUKIWAĆ W SOBIE PRAWDY.TOWARZYSZYĆ CI BĘDZIE JEDYNIE NASZA NADZIEJA I NASZE OCZEKIWANIE.ONE SĄ ŚWIATŁEM ŚWIATŁA ZABIJAJĄCYM WSZELKI LĘK.A TERAZ ŻEGNAJ I PAMIĘTAJ.ŻE SPOŚRÓD WSZYSTKICH RODZAJÓW ŚMIERCI NAJGORSZYM JEST ZASKLEPIENIE SIĘ W SAMYM SOBIE.MY, DLA KTÓRYCH ŚMIERĆ FIZYCZNA JEST CZYMŚ TAK ODLEGŁYM, ROZUMIEMY TO NAJLEPIEJ.Oczko pierścienia przygasło.Jak czający się w trawach drapieżnik powracał mrok.Poczuł na twarzy lepką wilgoć.To mgła dotarła do miejsca, w którym leżał.W głowie wciąż jeszcze dźwięczało echo słów i jakby rozgrzewało swoim ciepłem.Ale kiedy zgasło, poczuł na gardle zimne ostrze strachu.Szarpnął się.- Co się dzieje? - wymamrotał.- Hej, wy tam, w mojej głowie, o co, do diabła, chodzi? Skończcie z tymi kawałami i pokażcie się albo chociaż się odezwijcie!Odpowiedzią była przytłaczająca cisza, która w żaden sposób nie mogła dodać mu odwagi.Nagle zatęsknił za cuchnącym ciepłem Przeklętej, za odrapanymi barakami, ciemną od dymu knajpą i bełkotem pijackich głosów.Czuł głód, zmęczenie wywołane brakiem snu i samotność.Ale najgorsza ze wszystkiego była trwoga, która pętała nogi, waliła w głowie obuchem tętna i twardym chwytem uciskała serce.Przeklęte miejsce, skąd przybył, nagle wydało mu się rajem.- Słuchajcie, dranie, chcę wracać tam, skąd mnie wyciągnęliście! - krzyknął.Wydawało mu się, że zabrzmi to wystarczająco donośnie, ale głos stłumiła mgła.Skulił się w trawie i począł nasłuchiwać.Nie dobiegł go żaden dźwięk, żaden odgłos, nawet najdrobniejszy szelest.Uderzył pięścią w ziemię.- Cholerne dranie! - wychrypiał.I wtedy zrozumiał, że to, co się stało, jest nieodwracalne, przynajmniej na jakiś czas.Krzykiem i szamotaniną niewiele można było zdziałać, co najwyżej obudzić jakieś licho i wpakować się w jeszcze gorsze tarapaty.Nawyki, jakie nabył podczas morderczych treningów, teraz brały górę.Skupił się i począł wsłuchiwać w samego siebie.Niewiele rozumiał z tego, co mu tamci powiedzieli, ale.Coś wspominali o Mocy.Kobieta ze snu również o niej mówiła.Rozłożył ramiona i wyciągnął nogi.Teraz wyraźnie to odczuwał.Skądś, jakby z ziemi, sączył się w jego ciało strumyczek siły.Rozpływał po tkankach, rozluźniał mięśnie i uspokajał napięte nerwy.Spijał go całym sobą, a równocześnie badał.Jego umysł, niczym najczulszy pelengator, starał się dotrzeć do samego źródła.Odświeżany nieustannie tym dziwnym promieniowaniem i kierowany potężniejącą wolą, zdawał się dosięgać owych granic jasności rozumienia, jakie nigdy nie są udziałem przeciętnego śmiertelnika.Coraz wyraźniej czuł, oto odsłania mu się wielka tajemnica.Była coraz bliżej i bliżej, coraz przejrzystsza i jakby na wyciągnięcie ręki.Już, już jej dosięgał.A potem go oślepiło.Było tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wszystko mogło trwać mgnienie oka, ale również dobrze - całą wieczność.Do tych taktów nie przywiązywał żadnej wagi.Liczyło się tylko to, że kiedy otworzył oczy, czuł się spokojny jak nigdy, a ludzka postać, którą przybrał na powrót, nie mierziła już swą niedorzeczną, tandetną formą.Wydawała się strojem, który łatwo zmienić.Leżał wśród traw i łagodny podmuch wiatru muskał jego twarz.Niósł ze sobą zapach ziół i cierpką woń zwilgotniałej od rosy gleby.W oddali, na tle fioletowego nieba, piętrzyła się ściana drzew.Nierówna u szczytu, zdawała się tworzyć górzysty, jakby poszarpany horyzont.Bardziej na prawo majaczyły zarysy jakiejś budowli.Po wschodniej stronie nieboskłonu paliły się liliowe pręgi.Nie było widać gwiazd ani księżyca.Kołysane wiatrem trawy szeleściły.Był w obcym dla siebie świecie, a jednak miał wrażenie, jakby już od dawien dawna stanowił jego nieodłączną część.Zewsząd spływało nań poczucie czegoś starego, dziwaczna mieszanina potęgi i uroku, zupełnie jakby minione wieki odmieniły swój bieg i powracały skumulowaną mądrością milionów istnień.Był sam.lecz nic odczuwał samotności.Choć bezbronny, nie miał w sobie żadnego lęku.Ziemia, na której leżał, zdawała się karmić go swoimi sokami.Chłonął je, jak roślina chłonie korzeniami cały pokarm gleby, by rozrastać się wszerz i wzwyż, potężnieć i utwierdzać swoje prawo do obszaru, który wybrała na miejsce egzystencji.Podobnie rozrastała się jego psychika, krzepła i utwierdzała w swojej nowej świadomości.Już nie czuł się maleńkim okruchem, cząstką uzależnioną od innych i całkowicie zdaną na ich wpływy.Nic zatracając indywidualizmu, stawał się czymś więcej niż jednostką.Ze spokojem wsłuchiwał się w siebie.Teraz przelewała się tam siła - posłuszna i zdolna czynić rzeczy, które dotąd wydawały się czymś niemożliwym.Stanowiło to dziwnie poruszające odkrycie.Ów dawny człowiek, który dotąd wypełniał całe jego jestestwo, teraz zdawał się go opuszczać, oddalać od niego, roztapiać w mało znaczącej przeszłości.A ten nowy człowiek, który się w nim budził, obserwował wszystko bez poczucia żalu, ze spokojem istoty wyższej, jakby.I zrozumiał, że przestał być zwykłym śmiertelnikiem.Czekał cierpliwie na objawienie.A ono przyszło - głosem wypełniającym myśli, ciepłem ogrzewającym wnętrze, siłą budzącą odrętwiałe ciało: ŚWIATŁO Z TOBĄ, SYNU! NIECHAJ SIĘ SPEŁNI TWOJE PRZEZNACZENIE!Spojrzał na dłoń.Opal pierścienia płonął jaskrawym blaskiem.Kiedy uniósł rękę, półmrok cofnął się niczym wystraszone zwierzę.Widział teraz szeroką połać równiny, nastroszoną suchymi źdźbłami traw.Od tyłu napływał biały zwał mgły, który we frenetycznym świetle iskrzył się i kłębił niby obsypane topniejącym śniegiem futro.Opuścił dłoń i wyszeptał:- Kim jesteście?MÓWIĄ DO CIEBIE STRAŻNICY CZUWANIA - odrzekł głos w jego głowie.- ZNALAZŁEŚ SIĘ W ŚWIECIE, KTÓRY JEST TWOIM JUŻ OD SAMEGO POCZĘCIA W ŁONIE MATKI.STANOWISZ JEGO SPEŁNIENIE, BO OTO PRZYBYWASZ, BY POŁOŻYĆ KRES EPOCE SNU.TO JEST CZAS TWOJEJ PRÓBY.JEDYNE CO MOGLIŚMY DLA CIEBIE ZROBIĆ, TO ZBUDZIĆ W TOBIE MOC.WSŁUCHAJ SIĘ W NIĄ I NAUCZ SIĘ JĄ ROZUMIEĆ.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ PRZEMIERZYĆ KRĘTE ŚCIEŻKI ZŁA.SAM BĘDZIESZ MUSIAŁ POSZUKIWAĆ W SOBIE PRAWDY.TOWARZYSZYĆ CI BĘDZIE JEDYNIE NASZA NADZIEJA I NASZE OCZEKIWANIE.ONE SĄ ŚWIATŁEM ŚWIATŁA ZABIJAJĄCYM WSZELKI LĘK.A TERAZ ŻEGNAJ I PAMIĘTAJ.ŻE SPOŚRÓD WSZYSTKICH RODZAJÓW ŚMIERCI NAJGORSZYM JEST ZASKLEPIENIE SIĘ W SAMYM SOBIE.MY, DLA KTÓRYCH ŚMIERĆ FIZYCZNA JEST CZYMŚ TAK ODLEGŁYM, ROZUMIEMY TO NAJLEPIEJ.Oczko pierścienia przygasło.Jak czający się w trawach drapieżnik powracał mrok.Poczuł na twarzy lepką wilgoć.To mgła dotarła do miejsca, w którym leżał.W głowie wciąż jeszcze dźwięczało echo słów i jakby rozgrzewało swoim ciepłem.Ale kiedy zgasło, poczuł na gardle zimne ostrze strachu.Szarpnął się.- Co się dzieje? - wymamrotał.- Hej, wy tam, w mojej głowie, o co, do diabła, chodzi? Skończcie z tymi kawałami i pokażcie się albo chociaż się odezwijcie!Odpowiedzią była przytłaczająca cisza, która w żaden sposób nie mogła dodać mu odwagi.Nagle zatęsknił za cuchnącym ciepłem Przeklętej, za odrapanymi barakami, ciemną od dymu knajpą i bełkotem pijackich głosów.Czuł głód, zmęczenie wywołane brakiem snu i samotność.Ale najgorsza ze wszystkiego była trwoga, która pętała nogi, waliła w głowie obuchem tętna i twardym chwytem uciskała serce.Przeklęte miejsce, skąd przybył, nagle wydało mu się rajem.- Słuchajcie, dranie, chcę wracać tam, skąd mnie wyciągnęliście! - krzyknął.Wydawało mu się, że zabrzmi to wystarczająco donośnie, ale głos stłumiła mgła.Skulił się w trawie i począł nasłuchiwać.Nie dobiegł go żaden dźwięk, żaden odgłos, nawet najdrobniejszy szelest.Uderzył pięścią w ziemię.- Cholerne dranie! - wychrypiał.I wtedy zrozumiał, że to, co się stało, jest nieodwracalne, przynajmniej na jakiś czas.Krzykiem i szamotaniną niewiele można było zdziałać, co najwyżej obudzić jakieś licho i wpakować się w jeszcze gorsze tarapaty.Nawyki, jakie nabył podczas morderczych treningów, teraz brały górę.Skupił się i począł wsłuchiwać w samego siebie.Niewiele rozumiał z tego, co mu tamci powiedzieli, ale.Coś wspominali o Mocy.Kobieta ze snu również o niej mówiła.Rozłożył ramiona i wyciągnął nogi.Teraz wyraźnie to odczuwał.Skądś, jakby z ziemi, sączył się w jego ciało strumyczek siły.Rozpływał po tkankach, rozluźniał mięśnie i uspokajał napięte nerwy.Spijał go całym sobą, a równocześnie badał.Jego umysł, niczym najczulszy pelengator, starał się dotrzeć do samego źródła.Odświeżany nieustannie tym dziwnym promieniowaniem i kierowany potężniejącą wolą, zdawał się dosięgać owych granic jasności rozumienia, jakie nigdy nie są udziałem przeciętnego śmiertelnika.Coraz wyraźniej czuł, oto odsłania mu się wielka tajemnica.Była coraz bliżej i bliżej, coraz przejrzystsza i jakby na wyciągnięcie ręki.Już, już jej dosięgał.A potem go oślepiło.Było tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]