[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak przypuszczam.To też zapisał.Potem otworzył notes na czystej stronie.- Dziś rano spotkał się pan z nimi po raz drugi?- Tak.Koło dziewiątej mieliśmy wyjechać na po­szukiwanie samolotu, ale zadzwoniła do mnie żona z wiadomością, że córka wymiotuje, więc wróciłem do domu.- I wtedy widział ich pan po raz ostatni, tak? - Tak.Odjechali, a ja wróciłem do Fort Ottowa.Collins przebiegł wzrokiem zapiski, podkreślił coś i zamknął notatnik.- Czy może mi pan powiedzieć, co się dzieje? - spy­tałem.- Nie słyszał pan?- Wiem tylko, że zamordowano Carla.- Zastrzelił go człowiek, który szukał tego samolotu.- Agent Baxter?- Zgadza się.- Ale dlaczego?Collins wzruszył ramionami.- Na razie wiemy tylko tyle, ile dowiedzieliśmy się od pana i od pani Jenkins.Koło dziewiątej szeryf Jenkins wyjechał z miasta w towarzystwie Baxtera.Kilka minut po jedenastej pani Jenkins wyjrzała oknem i zobaczyła przed ratuszem radiowóz męża.Za kierow­nicą siedział Baxter, był sam.Zaparkował po drugiej stronie ulicy, przesiadł się do swego samochodu i od­jechał.Pani Jenkins pomyślała, że Baxter podrzucił męża do domu, więc zadzwoniła, ale nikt nie podnosił słuchawki.Wtedy postanowiła pojechać do parku An-dersa, żeby sprawdzić, co się stało.W parku natknęła się na głębokie ślady w śniegu.Ciągnęły się kilkaset metrów w głąb lasu i kończyły przy wraku małego samolotu.Tam znalazła zwłoki męża.- Chce pan powiedzieć, że Linda znalazła go sama?! - spytałem przerażony.Kiwnął głową.- Wróciła biegiem do samochodu i zawiadomiła nas przez radio.- Ale dlaczego go zabił?Collins zawahał się.Wsunął ołówek do kieszeni ko­szuli.- Czy Baxter wspominał panu o zaginionych pie­niądzach?- O pieniądzach? Nie.- Szeryf Jenkins powiedział żonie, że na pokładzie samolotu są cztery miliony dolarów.Wytrzeszczyłem oczy.- Cztery miliony dolarów?- Tak twierdzi pani Jenkins.- Więc zabił Carla dla pieniędzy?- Nie jesteśmy pewni.Niewykluczone, że Baxter kłamał.Utrzymywał, że w lipcu zeszłego roku ob­rabowano w Chicago samochód banku federalnego, ale nic nam na ten temat nie wiadomo.Na razie wiemy tylko tyle, że śmierć Carla Jenkinsa ma coś wspól­nego z tym samolotem.Cała reszta to wyłącznie do­mysły.Collins poszedł pokazać moje zeznanie McKellroyowi.Nie byłem pewien, czy mogę już iść.Szeryf powie­dział, że mam zidentyfikować samochód Vernona, więc zostałem.Usiadłem przy oknie; policjanci przynieśli do gabinetu kilka składanych krzeseł.Gdy wchodziliśmy, zastępca szeryfa z twarzą wiejskiego chłopaka, ten od psa, pozdrowił mnie skinieniem głowy, ale później nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.W kącie ustawili policyjną radiostację.Radiostacja syczała i trzeszczała.Na ścianie powiesili wielką mapę.McKellroy podchodził do niej co jakiś czas, żeby wyrysować linię albo dwie.Domyśliłem się, że trwa wielka obława, że polują na Vernona.Przed ratuszem przybywało gapiów i samochodów.Dziennikarze przeprowadzali wywiady: ci z Kanału 11 dopadli funkcjonariusza policji stanowej, ci z Kanału 24 - Cyrusa Stahla, osiemdziesięciokilkuletniego burmis­trza Ashenville.Pogoda była coraz lepsza i w mieście zapanowała świąteczna atmosfera.Ludzie stali wiel­kimi grupami i rozmawiali.Dzieciaki wytaszczyły ze składzików rowery i ścigały się po ulicy.Mali chłopcy zaglądali do radiowozów, rozpłaszczając na szybach nosy i osłaniając dłońmi oczy.Przestało padać i od północy nadleciał zimny wiatr.Chwilami dmuchał bardzo ostro, a wtedy flaga powie­wająca nad ratuszem łopotała donośnie i pobrzękiwała stalową linką o aluminiowy słupek, co brzmiało jak stłumione bicie dzwonu; na znak żałoby opuszczono ją do połowy masztu.Siedziałem tam już prawie godzinę, wyglądając przez okno, stłamszony i lekko oszołomiony, gdy nagle w ga­binecie Carla zapanował wzmożony ruch.- Gdzie ten Mitchell? - wrzasnął McKellroy.- Po­jechał do domu?Odwróciłem się do drzwi i zobaczyłem, że jeden z szeryfów pokazuje w moją stronę.- Siedzi przy oknie.Collins i ten od Mary Beth nałożyli kapelusze, chwy­cili kurtki i ruszyli do wyjścia.Wszyscy mówili jedno­cześnie, więc nic z tego nie rozumiałem.- Collins! - krzyczał McKellroy - I Sweeney! Podrzucicie pana Mitchella.Niech zidentyfikuje ciało.- Jakie ciało? - spytałem.- Pojedzie pan? - rzucił szeryf z drugiego końca gabinetu.- Bardzo by nam pan pomógł.- W czym?- Dopadliśmy faceta, który odpowiada rysopisowi Baxtera, ale musimy mieć całkowitą pewność.- Ru­chem głowy wskazał Collinsa i tego drugiego, Sweeneya, którzy czekali w progu.- Oni pana zawiozą.Wziąłem kurtkę i ruszyłem do drzwi, lecz przystaną­łem w pół kroku.- Czy mógłbym przedtem zadzwonić do żony? - spytałem McKellroya.- Chciałbym zawiadomić ją, gdzie jestem.- Oczywiście - odrzekł ze zrozumieniem.Podeszliśmy do biurka Lindy.Siedział tam jeden z jego zastępców, ale wystarczył lekki ruch głowy McKellroya i natychmiast ustąpił mi miejsca.Podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do Sary.Na biurku stało zdjęcie Jenkinsów, więc uciekłem wzrokiem w stronę okna, ale nie zrobiłem tego na tyle szybko, by nie pomyśleć przedtem o Lindzie.Co teraz robi? Pewnie jest w domu.Wiedziałem, że do końca życia nie zapomni tego, co widziała rano - widoku martwego męża na śniegu.Poczułem się dziwnie zmę­czony i odrętwiały.I tym razem Sara odebrała po pierwszym sygnale.- To ja.Dzwonię z ratusza.- Wszystko w porządku?- Carl nie żyje.Zabił go ten agent FBI.- Wiem.Mówili o tym w radiu.- Chyba go złapali.Chcą, żebym faceta zidentyfiko­wał.Jadę z nimi.- Dokąd?- Nie wiem.On chyba nie żyje.- Nie żyje?- Powiedzieli „ciało”.Mam zidentyfikować ciało.- Zabili go?- Nie wiem.Na to wygląda.- Boże, Hank, to cudownie.- Saro, jestem na posterunku.Rozejrzałem się po gabinecie, żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie podsłuchuje.Collins i policjant z twarzą wiejskiego chłopaka stali w drzwiach, miętosząc kape­lusze.Obserwowali mnie czekając, aż skończę roz­mawiać.Sara zamilkła.W tle grało radio; mężczyzna o pisk­liwym głosie reklamował jakiś produkt czy usługi.- Kiedy wrócisz? - spytała.- Pewnie trochę to potrwa.- Tak mi ulżyło, Hank, jestem taka szczęśliwa.- Ciii.- Uczcimy to.Dziś wieczorem uczcimy początek nowego życia.- Muszę już iść, Saro.Porozmawiamy w domu.-Odłożyłem słuchawkę.Prowadził Sweeney.Siedziałem na fotelu pasażera, a Collins z tyłu.Pędziliśmy na południe z migającym „kogutem” na dachu.Temperatura spadła i droga była miejscami oblodzo­na.Przejaśniło się, mgła zniknęła, dzięki czemu widocz­ność uległa znacznej poprawie.Między szybko płyną­cymi obłokami prześwitywały skrawki błękitu.- Szeryf powiedział „ciało”? - spytałem Sweeneya.Kiwnął głową.- Zgadza się.- A więc Baxter nie żyje?- Zimny trup - rzucił wesoło Collins.- W dodatku podziurawiony, że hej.- Poszatkowany - dodał Sweeney.- Jak sito.Uśmiechali się do mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl