[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.choć to nie wystarczy.To ciebie nie wskrzesi.”Spod jego zamkniętych powiek wymknęły się łzy i po­ciekły po policzkach, Z trudem je hamował, ledwie był w stanie oddychać.Jakaś ręka dotknęła jego ramienia.Powoli podniósł pie­kące oczy, patrzące przez mgłę łez.- Van? - powiedział cicho Tantras.- Wiem, że to nie jest właściwy moment, żeby robić cokolwiek, ale jesteś ostatnim magiem heroldów, a my nie umiemy sprawdzić wszystkich magicznych zabezpieczeń Savil, żeby dowie­dzieć się, czy ich nie naruszono.Vanyel zamrugał powiekami, przywołując w pamięci wszystkie zgony z ostatnich paru lat.“Na bogów, nie jestem ostatnim magiem heroldów, któ­rego mają tutaj, jestem ostatnim magiem heroldów w ogóle.Poza mną nie ma już ani jednego.”Przetarł oczy wierzchem dłoni i wstał powoli.- Niech wszyscy wyjdą - powiedział cichym, spo­kojnym głosem; chłód i lodowaty gniew opanował jego serce.- Będę potrzebował miejsca do pracy.“Osłony nie zostały naruszone.” Van stał pośrodku po­koju, lustrując magicznym wzrokiem każdy jego centymetr.Teraz, kiedy Savil nie żyła, osłony zanikały, ale były jeszcze dość mocne, aby można z nich coś wyczytać.Savil zabez­pieczyła się ze wszystkich czterech stron, od góry i dołu, snując osłonę na osłonie.Wszystkie jarzyły się teraz jasnym błękitem, co oznaczało, że żadne włókno i żadne połączenie nie zostało przerwane, a jedyny wyłom znajdował się w miejscu, gdzie sam Vanyel wyważył drzwi.“Osłony nie zostały naruszone.Blokady i zaklęcia za­bezpieczające są nietknięte.Cokolwiek to było, dostało się tutaj, zanim zamknęła osłony.”“Ale właściwie, co to mogło być?”Pozostał jeszcze ślad zielonkawej posoki; to więcej niż trzeba, aby zidentyfikować stworzenie, gdyby tylko okazało się czymś, z czym Vanyel już się kiedyś zetknął.Ale tak nie było.Nie przypominało niczego, co Vanyel znał - był to magiczny znak rozpoznawczy, które to coś pozostawiło, przełamując zaklęcie udające przebranie, co było dla Va­nyela czymś całkowicie nowym.“To coś jest wcale inteligentne - stwierdził.- Musi być.I nie przyszło z Otchłani, inaczej poznałbym to po jego znaku rozpoznawczym.Pozostaje więc tylko taka możli­wość: albo jest przez kogoś wykreowane, albo pochodzi z Pelagirs.Albo i to, i to.”Powinien zatem spróbować w pojedynkę tego, co wraz z Savil i biegłymi z Tayledras niedawno zrobili wspólnymi siłami - postarać się zajrzeć w najbliższą przeszłość.Nie podejmowałby się czegoś takiego, gdyby nie widział, jak robi to ekspert; ale gdyby moment w czasie, który chciał ujrzeć, nie był tak odległy, Vanyel nie miałby żadnej mo­żliwości przeprowadzenia tego w pojedynkę.Im dłużej będzie czekał, tym niklejsze pozostaną ślady.Najwięcej szans na ustalenie czegokolwiek będzie miał rzu­cając zaklęcie teraz, natychmiast.“Ty draniu, kimkolwiek, czymkolwiek jesteś, nie wy­mkniesz mi się! Dopadnę cię, nawet gdyby miało mi to zająć resztę życia.”Usiadł na zimnej, nagiej podłodze obok miejsca, na któ­rym znaleziono Savil i pośpiesznie włączył się w przepływ energii w ognisku daleko pod Przystanią.Jego potrzeba, wściekłość i smutek wciągnęły go w ognisko głębiej aniżeli odważył się zanurzyć kiedykolwiek wcześniej.Pochwycił żywą moc “rękami”, obracając ją w nich niczym miękkie, na wpół stopione żelazo.Na kowadle swej woli ukuł z niej zaklęcie, które skierował na siebie poprzez ognisko oka ma­gii.Wtedy je uwolnił.Kiedy otworzył oczy, pokój wyglądał tak, jak go zosta­wił, gdy po raz ostatni widział Savil przy życiu.Siedział obok jej wielkiego fotela.Sądząc po bladym świetle wpa­dającym przez okno, był wczesny wieczór.Zdawało się, że Savil nie ma w pokoju.“To musi być zaraz po tym, jak spotkałem Stefena” - pomyślał, zgnębiony poczuciem wi­ny, i gorycz zalewała mu rany zadane utratą.Osłony nie były zaciągnięte i w pokoju nie było nic, co nie miałoby tu swojego miejsca.Vanyel zatrzymał ten moment i zlustrował pomieszczenie, zaglądając nawet pod i za meble.I nic.Wszystko było w zu­pełności tak, jak należy.Zacisnął zęby i wznowił upływ czasu, czekając aż zmrok zgęstnieje i przejdzie w głęboką noc.Jakiś służący przy­szedł, aby zapalić lampy i wstawić w lichtarze świeże świe­ce.Inny wniósł sporą porcję drewna i dołożył do ognia.Nie działo się nic niezwykłego.“Chwileczkę!”Ponownie zatrzymał strumień czasu i magicznym wzro­kiem skrupulatnie zlustrował świece.Świece są w porządku.lecz kiedy obrócił swe magiczne spojrzenie na drewno, cały stos zajarzył się złowieszczym zielonym światłem, a kiedy Vanyel wniknął weń jeszcze głę­biej, drewno pokazało ten sam znak rozpoznawczy co posoka.Ale tego nie było dość, jeszcze nie.Vanyel musiał zo­baczyć, jak napastnik wyglądał, gdy porzucił swe przebra­nie, i dokąd potem uciekł.Zmusił się do uwolnienia strumienia czasu.Serce pod­skoczyło mu, gdy zobaczył Savil wchodzącą do pokoju.“Nie, nie teraz - powiedział do siebie, zmuszając się do zachowania spokoju i obojętności.- Nie pora na to, nie teraz, kiedy jestem w ognisku.Nie mogę sobie pozwolić na uleganie emocjom, rezygnując z koncentracji.”Odzyskał panowanie nad sobą i w tej samej chwili ciotka odwróciła się od niego i zamknęła osłony.Choć wciąż ob­serwował stertę drewna, nie dostrzegł żadnej zmiany, taka szybka była ta bestia.Jeszcze raz zatrzymał czas, łapiąc stwora w półwyskoku, a Savil w półobrocie.“Przynajmniej nie tracę refleksu - pomyślał wciąż zmrożony lodowatą obojętnością.- Jeszcze nigdy nie spotkałem się z podobnym stworzeniem”.Było to coś przy­pominającego kruka, ale z dziobem pełnym kłów, złymi czerwonymi ślepiami i mocnymi nogami, zakończonymi ła­pami o ostrych jak brzytwa szponach długości dłoni.Nawet biegli z Tayledras nie znali wszystkich istot wędrujących po Pelagirs, jednak to ptakopodobne coś nie spra­wiało wrażenia, że jest tworem natury - jeśli takie okre­ślenie w ogóle można zastosować do jakiegokolwiek zwie­rzęcia z krainy zamieszkałej przez magię.W każdym razie ptak wyglądał podejrzanie: jego kły były zbyt długie, żeby nimi jeść, a szpony nie nadawały się do niczego poza roz­szarpywaniem.Z pewnością mając takie pazury, zwierzę to nie jest w stanie usiąść na gałęzi drzewa.I jak miałoby karmić młode?Vanyel nie mógł opuścić swej pozycji, ale mógł pozwo­lić bestii dokończyć skok, kawałek po kawałku, aż Vanyel obejrzy go sobie w całości.Tak też zrobił, niewzruszenie ignorując przerażenie na twarzy ciotki, a potem wyraz pa­niki, kiedy zdała sobie sprawę, że stwór dopadnie jej, zanim zdąży przygotować piorun z energii magicznej.Bestia znaj­dowała się od niej na długość palca, kiedy Vanyel zatrzymał obraz raz jeszcze i po dokładnym zbadaniu tylnej część ciała ptaka potwierdził swe podejrzenia.Zwierzę nie miało geni­taliów ani w ogóle żadnego otworu.Od tyłu było nijakie, niczym jajo pokryte piórami.Był to twór jedyny w swoim rodzaju, wykreowany sztu­cznie z prawdziwego kruka, prawdopodobnie specjalnie na tę okazję.Pokarm mógł otrzymywać jedynie drogą magicz­ną i był bez reszty zależny od tego, kto go stworzył.Nie istniało zagrożenie, że pojawią się młode, mogące wymknąć się spod jego kontroli.Oznaczało to więc, że mag, który obrał sobie za cel Savil, był bardziej bezwzględny niż Vanyel, a wielce prawdopodobne, że również silniejszy od niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl