[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nieletko jej być musiało, przystawała co trocha i kryjąc się w cienie, z bojaznią wpatrywała się wniezrozumiałe litery listu.- A może go już puszczają?.Trwoga chwytała ją za gardło, nogi się uginały, serce się tak rozpaczliwie tłukło, że przyciskała się dodrzew, zapłakanymi oczyma biegając jakby za ratunkiem.- A może ino o pieniądze pisze!Szła coraz wolniej; mężowy list tak jej ciężył a parzył, co cięgiem przekładała go zza gorsu do rąk i ażw róg chustki zawinęła.U organistów jakby nikogo nie było: drzwi stały powywierane do pustych izb, że tylko w jednej, kajokno było przysłonione spódnicą, ktosik chrapał rozgłośnie spod pierzyny.Z nieśmiałością przesunęłasię przez sień, rozglądając się po podwórzu, tylko dziewka siedziała przed kuchnią z kierzanką międzykolanami, masło wybijając, i oganiała się gałęzią przed muchami.- A kaj to pani?- Na ogrodzie, zaraz ją tu posłyszycie.Tereska pobok stanęła miętosząc list w ręku i chustkę naciągając barzej na czoło, gdyż słońce wyłaziłoza budynków.Z księżego podwórza, płotem jeno odgrodzonego, roztrzęsały się wrzaskliwe głosy drobiu, kaczkitrzepały się w kałużach, młode indyczki biadoliły kajściś pod płotem, zaś indory gulgocąc rozczapierzałyskrzydła, podskakując zajadle ku prosiętom, wylegującym w błocie, gołębie podrywały się sprzedstodoły, krążyły w powietrzu i spadały co trocha na czerwone dachy plebanii kiej ta chmura śniegowa.Wilgotnawe a rzezwe ciepła buchało z pól, sady rozkwitłe pławiły się w słońcu, jabłonie obwalonekwiatem wynosiły się z zieleni kiej białe chmury opylone zorzami; pszczoły z cichuśkim brzękiem leciałyna pracę, kajś już i motyl zamigotał kiej ten płatek kwiatowy, to stado wróbli z niemałym wrzaskiemspadało z drzew na płoty.Teresce naraz łzy się puściły z oczu i ciurkiem pociekły.- Organista jest w domu? - spytała, twarz odwracając.- A kajby.Dobrodziej wyjechał, to się wyleguje kiej ten wieprz. - Dobrodziej pewnie na jarmark?- Juści, byka mają kupować.- A mało to już ma różnego dobra? co?- Kto ma dosyć, to chciałby jeszczek więcej - mruknęła dziewka.Tereska zmilkła, zrobiło się jej strasznie żałośnie, że to ludzie mają wszystkiego po grdykę, a onaledwie się, pożywi, głodując często.- Gospodyni idą! - zawołała dziewka, ruchając mocno koziełkiem w kierzance, jaże śmietanawypryskiwała wokoło.- To twoja sprawka, próżniaku!.umyślnie puściłeś konie w koniczynę! - rozległ się w sadzie jazgotliwygłos organiściny.- Nie chciało ci się na ugór pędzić.Jezus, że to na nikogo się spuścić nie można! Zedwa pręty koniczyny spasione! Czekaj, powiem zaraz, a wuj takie ci fryko sprawi, darmozjadzie jeden,że popamiętasz.- Wygnałem na ugór, sam spętałem i na lince przywiązałem do kołka! - tłumaczył się płaczliwie Michał.- Nie cygań.Wuj się z tobą rozmówi, no.- Ja nie wygnałem, mówię ciotce.- A kto? ksiądz może? - wrzeszczała urągliwie.- Zgadła ciotka: ksiądz wypasł swoimi końmi - podniósł głos.- Wściekł się!.- przywrzyj pysk, żeby się nie rozniesło!- Nie przywrę, w oczy mu powiem, bo widziałem.Ciotka na mnie krzyczy, a to ksiądz wypasł:Poszedłem do dnia po konie: gniady leżał, a klacz się pasła; były tam, gdzie je zostawiłem na noc.Dosyć zostawiły śladów, można sprawdzić, jeszcze gorące.Rozpętałem je i wsiadłem na gniadego, a tuwidzę, że w naszej koniczynie jakieś konie.Zwitało dopiero, dostałem się przegonem pod księży ogród,żeby im drogę zastąpić, wyłażę na dróżkę Kłębową, a tu proboszcz stoi z brewiarzem, rozgląda siędokoła i raz po raz popędza je batem coraz głębiej w koniczynę, to.- Cicho, Michał! Słyszane to rzeczy, żeby sam ksiądz.Dawno już mówiłam, że to siano w przeszłymroku.cicho, tam jakaś kobieta stoi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl