[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyskoczył z łóżka i sięgnął po miecz, leżący wraz z jego zniszczonymi ubraniami na stojącym nie opodal stołku.Przebywał jednak w pokoju, w którym Zhenak-Teng zostawił ich poprzedniego wieczora, a z sąsiedniego łóżka spoglądał na niego zdumiony Francuz.Książę pospiesznie zaczął się ubierać.Zza zamkniętych drzwi dobiegały okrzyki, brzęk mieczy, mrożące krew w żyłach wycia i jęki.Gdy nałożył na siebie strój, podkradł się do drzwi i uchylił je nieco.Osłupiał.Miedzianoskórzy, przystojni mieszkańcy Teng-Kamppu pochłonięci byli dziełem wzajemnego mordowania się.To nie walka na miecze była źródłem charakterystycz­nego brzęku — wymachiwali tasakami do mięsa, żelaznymi sztabami oraz wszelkiego rodzaju sprzętami domowymi i przyrządami naukowymi, mogącymi stanowić broń.Wszyst­kie twarze wykrzywiały się w bestialskich, szokujących grymasach, z ust skapywała piana, a oczy płonęły szaleń­stwem.Musiał ich dotknąć jakiś obłęd!Z korytarza przesączał się ciemnoniebieski dym, któremu towarzyszył nie znany Hawkmoonowi fetor oraz odgłosy tłuczonego szkła i rozpruwanych blach.— Na Magiczną Laskę, d'Avercu! — jęknął.— Co ich mogło nawiedzić?iGrupka zmagających się mężczyzn runęła nagle na drzwi, wpadając do wnętrza pokoju, i Hawkmoon niespodzianie znalazł się pośród nich.Przepchnął się pomiędzy ludźmi i uskoczył w bok.Nikt nie atakował ani jego, ani d'Averca.Zarzynali się nawzajem, jakby nieświadomi obecności dwóch podróżników.— Tędy! — zawołał książę Koln, wyskakując z pokoju z mieczem w dłoni.Zaniósł się kaszlem, a z oczu popłynęły mu łzy, gdy niebieski dym dostał się do jego płuc.Dookoła panował chaos.Korytarz zalegały martwe ciała.Przedzierali się z trudem przez pomieszczenia, aż dotarli do apartamentów Zhenak-Tenga.Drzwi były zamknięte.Hawkmoon jak oszalały załomotał w nie głowicą rękojeści miecza.— Zhenak-Teng! Tu Hawkmoon i d'Averc! Czy jesteś tam?Usłyszeli jakieś poruszenie za drzwiami, które po chwili otworzyły się.Zhenak-Teng z oczyma rozszerzonymi prze­rażeniem wciągnął ich do środka, zatrzasnął drzwi i zaryg­lował je z powrotem.— Charki — powiedział.— Musiała być jeszcze jedna grupa węsząca w pobliżu.Nie wykonałem swego zadania.Wzięły nas przez zaskoczenie.Jesteśmy zgubieni.— Nie widzę żadnych potworów — stwierdził d'Averc.— Twoi pobratymcy walczą między sobą.— Tak, właśnie w ten sposób Charki nas wyniszczają.Emitują promieniowanie, jakiegoś rodzaju fale mózgowe, które przywodzą nas do szaleństwa, powodują, że najbliższych przyjaciół i braci bierzemy za wrogów.Gdy my zajęci jesteśmy walką, one przenikają do kamppów.Wkrótce tu będą!— Co to za niebieski dym? — dopytywał się Francuz.— On nie ma nic wspólnego z Charkami.Pochodzi z naszych spalonych generatorów.Nie dysponujemy już energią, nawet gdybyśmy potrafili się opanować, nic by to nie dało.Gdzieś w górze rozległy się straszliwe uderzenia i tąp­nięcia, wstrząsające całym pomieszczeniem.— To Charki — mruknął Zhenak-Teng.— Niedługo ich fale dosięgną i mnie, nawet mnie.— Dlaczego ty nie uległeś dotychczas ich oddziaływa­niu? — wtrącił Hawkmoon.— Niektórzy z nas są nieco bardziej odporni.Wygląda na to, że na was te fale w ogóle nie działają.Inni ulegają im natychmiast.— Czy nie możemy stąd uciec? — Książę Dorian rozglądał się po pokoju.— Kula, którą tu przybyliśmy.— Za późno.Już za późno.D'Averc chwycił Zhenak-Tenga za ramię.— Chodźże, człowieku.Może zdołamy uciec, jeśli się pospieszymy.Tylko ty umiesz kierować kulą!— Muszę umrzeć wraz z całą rodziną, do której znisz­czenia zresztą sam się przyczyniłem.— W Zhenak-Tengu trudno było rozpoznać cywilizowanego, pewnego siebie mężczyznę, z którym rozmawiali poprzedniego dnia.Cał­kowicie upadł na duchu.Jego oczy zaczynały błyszczeć i Hawkmoon odniósł wrażenie, że już za chwilę ulegnie on straszliwej mocy Charek.Błyskawicznie podjął decyzję, uniósł miecz i uderzył.Trafił rękojeścią w nasadę czaszki Zhenak-Tenga i ten padł bez zmysłów.— Chodźmy, d'Avercu — rzekł posępnym tonem.— Zabierajmy go do wnętrza kuli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl