[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W łazience szumiała woda.Słyszał, jak Mildred wytrząsa na dłoń tabletki nasenne.— Głupiec, Montag, ach, Boże, głupiec, głupiec.Ty głupi durniu.— Milcz! — Wyciągnął zieloną kulkę z ucha i wrzucił ją do kieszeni.Syczała cichutko: —.głupiec.głupiec.Przeszukał dom i znalazł książki za lodówką, gdzie Mildred je schowała.Kilku brakło i wiedział, że zaczęła na własną rękę powolny proces usuwania dynamitu z domu, kawałek po kawałku.Nie gniewał się już.Był tylko wyczerpany i zdziwiony sam sobą.Wyniósł książki na tylne podwórko i ukrył je w krzakach w pobliżu płotu przy uliczce.To na dziś tylko, pomyślał, na wypadek, gdyby się zdecydowała na dalsze palenie.Wrócił do domu.— Mildred? — zawołał przy drzwiach ciemnej sypialni.Nie słyszał ani szmeru.Idąc do pracy próbował nie dostrzegać, jak bardzo ciemny i opuszczony jest dom Klarysy McClellan.W drodze do miasta był tak całkowicie samotny w świadomości swej potwornej omyłki, że poczuł potrzebę dziwnego ciepła i dobroci bliskiego i szlachetnego głosu mówiącego wśród nocy.Choć minęło zaledwie kilka krótkich godzin, zdawało mu się, że zna Fabera przez całe życie.Montag wiedział teraz, że żyje w nim dwóch ludzi, że jest przede wszystkim Montagiem, który nic nie wie, który nie wie nawet, że jest głupcem, a tylko to podejrzewa.I wiedział również, że jest starym człowiekiem, który do niego mówił i mówił, gdy pociąg był wsysany z jednego końca miasta do drugiego w jednym, długim, mdlącym westchnieniu ruchu.Podczas dni, które miały nadejść, i nocy, kiedy nie będzie księżyca, i nocy, kiedy bardzo jasny księżyc oświetli ziemię, stary człowiek będzie mówił dalej, jak kropla po kropli, kamyk po kamyku, płatek po płatku.Jego umysł wreszcie wypełni się po brzegi i nie będzie już więcej Montagiem, to mówił mu stary człowiek, zapewniał, obiecywał.Będzie Montagiem plus Faber, ogień plus woda, a wtedy pewnego dnia, kiedy wszystko już się zmiesza dokładnie, zagotuje i sfermentuje w milczeniu, nie będzie ognia ani wody, lecz wino.Z dwóch różnych i przeciwstawnych substancji powstanie trzecia.I pewnego dnia spojrzy wstecz na swą głupotę i będzie rozumiał głupotę.Nawet już teraz odczuwał początek długiej podróży, pożegnania, odejścia od siebie takiego, jakim był.Dobrze było przysłuchiwać się brzęczeniu owada, sennemu pomrukiwaniu komara i cichutkiemu filigranowemu pomrukowi starego człowieka, najpierw wymyślającego, a następnie pocieszającego Montaga o późnej godzinie w nocy, gdy wynurzył się z parującej kolei podziemnej idąc ku światu strażnicy.— Litości, Montag, litości! Nie krzycz i nie napadaj na nich, przecież dopiero co spośród nich wyszedłeś, Są tak łatwowierni, że będą stale robić to samo.Ale oni nie chcą tego robić.Nie wiedzą, że to wszystko jest tylko olbrzymim płonącym meteorem, który pięknie migocze w przestrzeni, ale któregoś dnia musi uderzyć.Oni widzą tylko błysk, piękny błysk, tak jak i ty go widziałeś.Montag, starzy ludzie, którzy ze strachu pozostają w domu, w trosce o swe kruche jak skorupka ziemnego orzeszka kości, nie mają prawa krytykować.Ale ty prawie pogrzebałeś wszystko od samego początku.Bądź czujny! Pamiętaj, że jestem z tobą.Rozumiem, jak to się stało.Muszę przyznać, że twój ślepy szał dodał mi wigoru.Boże, jak młodo się czułem! Ale teraz.chcę, żebyś ty czuł się staro, chciałbym, żeby trochę mojego strachu przesączyło się do ciebie dzisiejszej nocy.W ciągu kilku następnych godzin, kiedy spotkasz się z kapitanem Beatty, chodź wokół niego na paluszkach, pozwól, żebym to ja go słuchał dla ciebie, pozwól mi wybadać sytuację.Tu chodzi o nasze życie.Zapomnij o tych biednych, głupich kobietach.— Sądzę, że uczyniłem je bardziej nieszczęśliwymi, niż były od lat — powiedział Montag.— Wstrząsnęło mną, gdy ujrzałem, jak pani Phelps płacze.Może one i mają rację, że najlepiej jest nie brać rzeczy poważnie, tylko się bawić.Nie wiem.Czuję się winien.— Nie, nie można.Gdyby nie było wojny, gdyby na świecie panował pokój, powiedziałbym: doskonale, baw się.Ale, Montag, nie możesz znowu być tylko strażakiem.Sytuacja na świecie wygląda bardzo źle.Montag pocił się.— Montag, słuchasz?— Moje nogi — rzekł Montag.— Nie mogę nimi poruszać.Czuję się diabelnie głupio.Po prostu nie chcą mnie nosić.— Słuchaj.Tylko spokojnie — powiedział łagodnie stary człowiek.— Wiem, wiem.Boisz się popełniać błędy.Nie bój się.Błędy się opłacają.Człowieku, kiedy byłem młodszy, rzucałem moją ignorancję ludziom w twarz.Tłukli mnie bez litości.Ale z czasem, gdy doszedłem już do czterdziestki, mój tępy instrument stał się wyostrzoną szpadą.Jeśli będziesz ukrywał swą ignorancję, nikt cię nie uderzy i nigdy się niczego nie nauczysz.A teraz weź się do kupy i jazda do strażnicy! Jesteśmy bliźniakami, nie jesteśmy już więcej samotni, nie jesteśmy odseparowani w różnych salonach, bez żadnego kontaktu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl