[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale teraz Babalatji przekona go: zdobył nareszcie niezbity dowód.Tegoż ranka, gdy o świcie łowił ryby w zatoce niedaleko chaty Bulangiego, minęło go długie czółno Niny: siedziała w rufie, pochylona nad Dainem.wyciągniętym na dnie łodzi, z głową opartą o jej kolana.Widział ich dokładnie.Puścił się w ślad za nimi, ale zaczęli wkrótce wiosłować i znikli mu z oczu.Chwilę później zobaczył w drobnej łódeczce syjamską niewolnicę Bulangiego płynącą w kierunku osady ze swymi plackami na sprzedaż.Ona także musiała ich dostrzec o szarym świcie.Babalatji uśmiechnął się do siebie złośliwie na wspomnienie zmienionej twarzy dziewczęcia, badawczego jej spojrzenia i głosu, który drżał, gdy odpowiadała na zapytania.Dain Marula nie był snadź obojętny tej małe] Tarninie.To doskonałe! Babalatji parsknął głośnym śmiechem, lecz nagle spoważniał i dziwnym zbiegiem myśli jął zgadywać, za jaką cenę Bulangi byłby skłonny do odstąpienia dziewczyny.Pokiwał smutnie głową wspominając, że Bulangi jest człowiekiem twardym: przed kilku tygodniami mało mu było stu dolarów za Tarninę! Tu spostrzegł się.że podczas jego rozmyślań prąd uniósł łódkę za daleko.Otrząsnął się z przygnębienia wywołanego przeświadczeniem o chciwości Bulangiego i kilku uderzeniami wiosła skierował czółenko do przystani w siedzibie radży.Tegoż popołudnia Almayer chodził wzdłuż brzegu, jak to było ostatnio jego zwyczajem, czuwając nad ludźmi zajętymi przy naprawie łodzi.Powziął nareszcie ostateczną decyzję.Kierując się wskazówkami z notatnika Lingarda, postanowił wyruszyć na poszukiwanie owych bogatych pokładów złota.Gdy je odnajdzie, dość mu będzie sięgnąć ręką, aby stać się panem nieprzebranych bogactw i przeżyć na jawie sen młodych lat.Zapatrzony w olśniewające rezultaty swoich planów, przypuścił do tajemnicy Daina Marulę, aby uzyskać potrzebną pomoc, i pogodził się z Lakambą.Poświęcił swoją dumę, honor i posłuszeństwo wobec prawa wchodząc w spółkę ze wstrętnym sobie człowiekiem.Wiedział jednak, że wobec olbrzymiego ryzyka przedsięwzięcia koniecznym jest współudział Lakamby, który zobowiązał się pomóc mu zastrzegając sobie udział w zyskach.Wielkie niebezpieczeństwa groziły wyprawie, lecz Marula był odważny; ludzie jego zdawali się dorównywać męstwem swojemu wodzowi, a wobec poparcia Lakamby powodzenie było zapewnione.W ciągu ostatnich dwóch tygodni pochłonęły Almayera przygotowania do wyprawy; chodził wśród swych robotników i niewolników, pogrążony jak gdyby we śnie, choć przytomny; praktyczne szczegóły tyczące się wyekwipowania łodzi mieszały mu się z wyrazistymi obrazami niesłychanych bogactw, które przysłaniały mu nędzę codziennego życia; palące słońce, błotniste i cuchnące brzegi rzeki, znikły wobec przepysznych wizji wspaniałej egzystencji oczekującej na niego i na Ninę.Nie widywał prawie Niny przez te ostatnie dni, choć ukochana córka zawsze była obecna w jego myślach.Nie zwracał prawie uwagi na Daina, którego ciągła obecność w domu wydawała mu się zupełnie naturalną teraz, gdy łączyły ich wspólne sprawy.Spotkawszy młodego wodza witał go z roztargnieniem mijał unikając na pozór jego towarzystwa.Usiłował zapomnieć o nienawistnej rzeczywistości pogrążając się w pracy albo dając się unieść wyobraźni wysoko ponad szczyty drzew, gdzie wespół z wielkimi białymi chmurami dążył na zachód w stronę raju Europy, który czekał na przyszłego milionera ze Wschodu.A i Marula nie ubiegał się już teraz o towarzystwo białego człowieka; interes był ubity i nie pozostawało nic więcej do omówienia.Jednak Dain tkwił stale gdzieś w pobliżu domu, choć rzadko zatrzymywał się dłużej na wybrzeżu podczas codziennych wizyt w domu białego.Spokojnym krokiem przechodził przez środkowy korytarz domku i szedł do ogrodu, gdzie w kuchennej szopie nad rozpalonym ogniskiem kołysał się kocioł z ryżem pod czujnym okiem pani Almayer.Omijając z dala to miejsce, skąd dochodziły kłęby czarnego dymu i świergot miękkich głosów kobiecych, skręcał na lewo.Na skraju plantacji bananów rosła kępa palm i mangowców, tworząc cienisty gaik oddzielony kilku krzewami.Przenikały tu tylko wybuchy śmiechu i daleki szczebiot dziewcząt służebnych.Dostawszy się tam Dain stawał się niewidocznym; opierał się o gładki pień wyniosłej palmy i czekał w ukryciu, z błyszczącymi oczyma i spokojnym uśmiechem, nasłuchując szelestu zeschłej trawy pod lekkimi stopami.Od pierwszej chwili, gdy oczy jego spoczęły na Ninie, uczuł w głębi serca pewność, że ta według niego doskonale piękna kobieta będzie do niego należeć.Nieuchwytny prąd wzajemnego porozumienia przebiegł między nimi jednocząc dzikie ich natury.Dain nie potrzebował zachęcających uśmiechów pani Almayer, aby chwytać każdą sposobność zbliżenia się do dziewczyny.A ona odwracała wstydliwie twarz, gdy mówił do niej i zaglądał jej w oczy, lecz czuła każdej chwili, że nieulękły ten mąż — który szepce palące słowa tak chętnie przez nią słuchane — jest jej przeznaczeniem, że wymarzyła go sobie w snach — i oto stoi przed nią, dziki i zuchwały, gotów zadać wrogowi cios błyszczącym krisem lub ogarnąć namiętnym uściskiem ukochaną kobietę — żywy wzór malajskiego wodza według tradycji jej matki.Z dreszczem rozkosznej trwogi uświadomiła sobie tajemniczą swoją jedność z tym człowiekiem.Słuchając jego słów doznała wrażenia, że wskrzesił ją do nowego bytu; przy nim dopiero odczuła pełnię życia.W milczeniu i z twarzą na wpół zasłoniętą, jak przystało malajskiej dziewczynie, poddawała się fali sennego szczęścia, a Dain rzucał do jej stóp skarby namiętnej miłości w nieokiełznanym porywie dzikiej natury nie znoszącej przymusu ni opanowania.Wiele takich rozkosznych godzin, zdających się być jedną chwilką, przeżyli w mangowym gaju za osłoną krzewów.Hasło do rozłąki dawał ostry głos pani Almayer, która podjęła się łatwego zadania: czuwała, aby jej mąż nie zmącił gładkiego biegu miłosnych spraw córki, cieszących się jej łaskawym i gorliwym poparciem.Patrzyła z dumą i szczęściem na bezpamiętną miłość Daina; był to w jej przekonaniu wielki, potężny wódz, którego wspaniałomyślna szczodrość zaspokajała hojnie jej chciwe instynkty.W przeddzień owego ranka, kiedy Babalatji przekonał się naocznie o słuszności swych podejrzeń, Dain i Nina pozostali dłużej niż zwykle w cienistym schronieniu.Posłyszeli ostrzegawczy krzyk pani Almayer, gdy na werandzie rozległy się już ciężkie kroki jej męża i opryskliwy głos domagający się wieczerzy.Marula przesadził lekko niski płot bambusowy i przedzierał się chyłkiem przez plantację bananów ku błotnistemu wybrzeżu zatoki, Nina zaś szła wolno ku domowi, aby przygotować wieczerzę dla ojca, jak to co dnia czyniła.Almayer był szczęśliwy tego wieczoru.Przygotowania do wyprawy skończą się wkrótce; jutro spuści łodzie na wodę.Uczuł się posiadaczem nieprzebranych skarbów i z łyżką w ręku zapomniał o talerzu z ryżem rozmyślając nad urządzeniem olbrzymiej uczty, którą wyda za przybyciem do Amsterdamu.Od czasu do czasu wyrywały mu się jakieś bezładne słowa.Nina leżała w bujającym fotelu słuchając z roztargnieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl