[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może słyszała pani coś o matce Saxon? Ona w młodości pisała poezje.- Czy były drukowane? - Tak - odparła Saxon.- W pismach wychodzących wtedy w San José.- Pamięta pani może któryś z wierszy?- Trochę.Jeden, który zaczyna się w taki sposób:Słodko jak lutni wiatru szeptTwa wdzięczna Muza śpiewa -Aż Kalifornii szumny stepNutami jej rozbrzmiewa- Brzmi to jakoś znajomo… - rzekła pani Mortimer w zamyśleniu.- I pamiętam jeszcze jeden.Taki był początek:I porzuciwszy tłumy uszedłem w gaj świętyGdzie pośród drżenia liści bieleją posągi.- I dalej było podobnie.Zupełnie go nie rozumiem.Matka pisała ten wiersz do mojego ojca…- Poemat miłosny! - przerwała pani Mortimer.- Przypominam sobie! Chwileczkę… Tralala, tralala, tralala, trala… stoi…U stóp fontanny, której ametystySkrzą w dłoniach nimfy, nim strumień kaskadySpłynie jej z piersi w basen przezroczysty…- Nie zapomniałam dotąd tych padających kropel ametystów, chociaż nie pamiętam, jak się nazywała pani matka.- Daisy… - zaczęła Saxon.Nie! Dayelle - poprawiła pani Mortimer.- Och, nikt jej tak nie nazywał.- Ale tak podpisywała swoje utwory.A nazwisko?- Daisy Wiley, Brown.Pani Mortimer podeszła do półek i wróciła zaraz z dużym, skromnie oprawionym tomem.- Jest to „Historia ze starych roczników” - wyjaśniła.- Między innymi są tu wszystkie dobre wiersze, zebrane ze starych roczników gazet.- Przebiegła oczami spis.- Miałam rację - powiedziała zatrzymując się nagle.- Dayelle Wiley Brown.Są tutaj… dziesięć jej poematów.„Śladem wikinga”, „Dni złote”, „Stałość”, „Caballero”, „Groby przy Little Meadow”…- Odparliśmy tam Indian! - przerwała jej podniecona Saxon.- Matka, która była wtedy malutką dziewczynką, wyszła zza taboru i przyniosła wody dla rannych.A Indianie do niej nie strzelali.Wszyscy mówili, że to był cud.- Wyrwała się z objęć Billa i wyciągając ręce do książki wołała: - Och, niech mi pani pokaże! Proszę, proszę! Nie znam tych wierszy.Czy mogłabym je przepisać? Nauczę się ich na pamięć.Jak pomyślę, że są to wiersze mojej matki…Pani Mortimer musiała przetrzeć szkła; przez pół godziny siedzieli z Billem w milczeniu, podczas gdy Saxon pochłaniała utwory napisane przez matkę.W końcu zamknęła książkę, ale miejsce założyła palcem i wpatrując się w nią powtarzała w pełnym czci zdumieniu:- A ja o tym nie wiedziałam.Nic o tym nie wiedziałam.Ale przez te pół godziny umysł pani Mortimer pracował gorączkowo.Nieco później a przedstawiła im swój plan.Była zwolenniczką intensywnej gospodarki mlecznej, tak jak intensywnej uprawy i miała zamiar założyć hodowlę krów Jersey na pozostałych dziesięciu akrach, gdy tylko wygaśnie dzierżawa.Byłoby to oczywiście gospodarstwo wzorowe, tak jak wszystko, czego się imała, i w związku z tym musi nająć kogoś do pomocy.Bill i Saxon są jak stworzeni do tej pracy.W przyszłym roku w lecie będzie mogła ich umieścić w domku, który zamierzała wybudować.Tymczasem postarałaby się o pracę dla Billa przez okres zimy.Ręczy mu, że znajdzie dla niego tę pracę, zna też adres domku na końcu linii tramwajowej, który mogliby wynająć.Pod jej nadzorem Bill będzie od pierwszej chwili kierować budową domu na farmie.Słowem - zarabialiby na życie przygotowując się jednocześnie do samodzielnego gospodarowania i nie tracąc okazji rozglądaliby się po okolicy.Ale jej perswazje były daremne.W końcu Saxon wyraziła swój pogląd w następujących słowach:- Nie możemy zatrzymywać się w pierwszym miejscu, nawet jeżeli jest tak piękne jak pani farma, przepełniona pani dobrocią i położona w tak miłej dolinie.My nawet jeszcze nie wiemy, czego właściwie chcemy.Musimy iść dalej, musimy zobaczyć najrozmaitsze okolice i najrozmaitsze sposoby życia.Wtedy się przekonamy, czego chcemy.Nie będziemy się śpieszyć z decyzją.Chcemy, bardzo chcemy wiedzieć na pewno! Zresztą… - Zawahała się.- Nie lubimy właściwie płaskich okolic.Bill wolałby mieć na swojej farmie pagórki.Ja też.Gdy byli już gotowi do drogi, pani Mortimer chciała ofiarować Saxon „Historię ze starych roczników”.Ale Saxon potrząsnęła głową i poprosiła Billa o pieniądze.- Na książce jest napisane, że kosztuje dwa dolary - powiedziała.- Czy zechciałaby pani kupić dla mnie jeden egzemplarz i zatrzymać go u siebie, dopóki się gdzieś nie osiedlimy? Napisałabym wtedy i pani przysłałaby mi go pocztą.- Och, wy prawdziwi Amerykanie! - zawołała pani Mortimer z żartobliwym wyrzutem, przyjmując pieniądze.- Ale musicie mi przyrzec, że zanim się osiedlicie, będziecie pisali do mnie od czasu do czasu.Odprowadziła ich do drogi.- Jesteście dzielne, kochane stworzenia - powiedziała przy pożegnaniu.- Sama chciałabym pójść z wami, z tobołkiem na plecach.Jesteście po prostu cudowni, oboje.Gdybym mogła wam być w czymś pomocna, dajcie mi znać.Musi wam się powieść, a ja chciałabym przyłożyć do tego ręki.Napiszcie mi, jak wygląda sprawa ziemi rządowej, chociaż ostrzegam was, że nie bardzo wierzę w wykonalność tego planu.Takie grunty na pewno leżą za daleko od rynków zbytu.Uścisnęła rękę Billa.Saxon objęła i ucałowała.- Bądź dzielna - powiedziała jej poważnie do ucha.- Jestem pewna, że zwyciężysz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A może słyszała pani coś o matce Saxon? Ona w młodości pisała poezje.- Czy były drukowane? - Tak - odparła Saxon.- W pismach wychodzących wtedy w San José.- Pamięta pani może któryś z wierszy?- Trochę.Jeden, który zaczyna się w taki sposób:Słodko jak lutni wiatru szeptTwa wdzięczna Muza śpiewa -Aż Kalifornii szumny stepNutami jej rozbrzmiewa- Brzmi to jakoś znajomo… - rzekła pani Mortimer w zamyśleniu.- I pamiętam jeszcze jeden.Taki był początek:I porzuciwszy tłumy uszedłem w gaj świętyGdzie pośród drżenia liści bieleją posągi.- I dalej było podobnie.Zupełnie go nie rozumiem.Matka pisała ten wiersz do mojego ojca…- Poemat miłosny! - przerwała pani Mortimer.- Przypominam sobie! Chwileczkę… Tralala, tralala, tralala, trala… stoi…U stóp fontanny, której ametystySkrzą w dłoniach nimfy, nim strumień kaskadySpłynie jej z piersi w basen przezroczysty…- Nie zapomniałam dotąd tych padających kropel ametystów, chociaż nie pamiętam, jak się nazywała pani matka.- Daisy… - zaczęła Saxon.Nie! Dayelle - poprawiła pani Mortimer.- Och, nikt jej tak nie nazywał.- Ale tak podpisywała swoje utwory.A nazwisko?- Daisy Wiley, Brown.Pani Mortimer podeszła do półek i wróciła zaraz z dużym, skromnie oprawionym tomem.- Jest to „Historia ze starych roczników” - wyjaśniła.- Między innymi są tu wszystkie dobre wiersze, zebrane ze starych roczników gazet.- Przebiegła oczami spis.- Miałam rację - powiedziała zatrzymując się nagle.- Dayelle Wiley Brown.Są tutaj… dziesięć jej poematów.„Śladem wikinga”, „Dni złote”, „Stałość”, „Caballero”, „Groby przy Little Meadow”…- Odparliśmy tam Indian! - przerwała jej podniecona Saxon.- Matka, która była wtedy malutką dziewczynką, wyszła zza taboru i przyniosła wody dla rannych.A Indianie do niej nie strzelali.Wszyscy mówili, że to był cud.- Wyrwała się z objęć Billa i wyciągając ręce do książki wołała: - Och, niech mi pani pokaże! Proszę, proszę! Nie znam tych wierszy.Czy mogłabym je przepisać? Nauczę się ich na pamięć.Jak pomyślę, że są to wiersze mojej matki…Pani Mortimer musiała przetrzeć szkła; przez pół godziny siedzieli z Billem w milczeniu, podczas gdy Saxon pochłaniała utwory napisane przez matkę.W końcu zamknęła książkę, ale miejsce założyła palcem i wpatrując się w nią powtarzała w pełnym czci zdumieniu:- A ja o tym nie wiedziałam.Nic o tym nie wiedziałam.Ale przez te pół godziny umysł pani Mortimer pracował gorączkowo.Nieco później a przedstawiła im swój plan.Była zwolenniczką intensywnej gospodarki mlecznej, tak jak intensywnej uprawy i miała zamiar założyć hodowlę krów Jersey na pozostałych dziesięciu akrach, gdy tylko wygaśnie dzierżawa.Byłoby to oczywiście gospodarstwo wzorowe, tak jak wszystko, czego się imała, i w związku z tym musi nająć kogoś do pomocy.Bill i Saxon są jak stworzeni do tej pracy.W przyszłym roku w lecie będzie mogła ich umieścić w domku, który zamierzała wybudować.Tymczasem postarałaby się o pracę dla Billa przez okres zimy.Ręczy mu, że znajdzie dla niego tę pracę, zna też adres domku na końcu linii tramwajowej, który mogliby wynająć.Pod jej nadzorem Bill będzie od pierwszej chwili kierować budową domu na farmie.Słowem - zarabialiby na życie przygotowując się jednocześnie do samodzielnego gospodarowania i nie tracąc okazji rozglądaliby się po okolicy.Ale jej perswazje były daremne.W końcu Saxon wyraziła swój pogląd w następujących słowach:- Nie możemy zatrzymywać się w pierwszym miejscu, nawet jeżeli jest tak piękne jak pani farma, przepełniona pani dobrocią i położona w tak miłej dolinie.My nawet jeszcze nie wiemy, czego właściwie chcemy.Musimy iść dalej, musimy zobaczyć najrozmaitsze okolice i najrozmaitsze sposoby życia.Wtedy się przekonamy, czego chcemy.Nie będziemy się śpieszyć z decyzją.Chcemy, bardzo chcemy wiedzieć na pewno! Zresztą… - Zawahała się.- Nie lubimy właściwie płaskich okolic.Bill wolałby mieć na swojej farmie pagórki.Ja też.Gdy byli już gotowi do drogi, pani Mortimer chciała ofiarować Saxon „Historię ze starych roczników”.Ale Saxon potrząsnęła głową i poprosiła Billa o pieniądze.- Na książce jest napisane, że kosztuje dwa dolary - powiedziała.- Czy zechciałaby pani kupić dla mnie jeden egzemplarz i zatrzymać go u siebie, dopóki się gdzieś nie osiedlimy? Napisałabym wtedy i pani przysłałaby mi go pocztą.- Och, wy prawdziwi Amerykanie! - zawołała pani Mortimer z żartobliwym wyrzutem, przyjmując pieniądze.- Ale musicie mi przyrzec, że zanim się osiedlicie, będziecie pisali do mnie od czasu do czasu.Odprowadziła ich do drogi.- Jesteście dzielne, kochane stworzenia - powiedziała przy pożegnaniu.- Sama chciałabym pójść z wami, z tobołkiem na plecach.Jesteście po prostu cudowni, oboje.Gdybym mogła wam być w czymś pomocna, dajcie mi znać.Musi wam się powieść, a ja chciałabym przyłożyć do tego ręki.Napiszcie mi, jak wygląda sprawa ziemi rządowej, chociaż ostrzegam was, że nie bardzo wierzę w wykonalność tego planu.Takie grunty na pewno leżą za daleko od rynków zbytu.Uścisnęła rękę Billa.Saxon objęła i ucałowała.- Bądź dzielna - powiedziała jej poważnie do ucha.- Jestem pewna, że zwyciężysz [ Pobierz całość w formacie PDF ]