[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez Ti byłbym o wiele zwinniejszy, ale teraz stała się ona dla mnie czymś w rodzaju krucjaty, obowiązkiem.Byłem zdecydowany doprowadzić do tego, że się przebudzi i ponownie będzie stanowiła całość.Nie była już lekka jak piórko.Odczuwałem zmęczenie, a czterdzieści dwa kilogramy zaczęły wywierać realny wpływ na mięśnie mojego grzbietu i karku.Pozostał mi jeszcze jeden zakos do krańca chmury, ale zdałem sobie sprawę, że nie będzie mi dane go sięgnąć.Głosy kobiece stały się bardzo wyraźne; dostrzegłem również niesamowity, bezcielesny blask padający z żółtej latarni, którą niosła jedna z nich.Rozejrzałem się za jakąś kryjówką, lecz szlak wykuty był w żywej skale i jedyną przeszkodą stojącą pomiędzy nim a długim, bardzo długim lotem w przepaść był niziutki krawężnik, zabezpieczający koła wozów przed ześlizgnięciem się w otchłań.Nie miałem ani czasu, ani żadnego wyboru: pozostał mi jedynie krawężnik.Przekonam się, ile tak naprawdę warte jest ciało Cala Tremo na.Martwiłem się tymi dwoma mężczyznami znajdującymi się poniżej, ale doszedłem do wniosku, iż są oni mniejszym problemem, niż sądziłem.Tu, gdzie się znajdowałem, było bowiem całkiem ciemno, a światło ich latarni nie sięgało tak daleko.Z największą ostrożnością opuściłem się wraz z moim ciężarem w przepaść i zawisłem swobodnie, trzymając się krawężnika szlaku obiema dłońmi.Obciążenie, jakim była Ti na moim grzbiecie, o mało nie wyrwało okrzyku bólu z moich ust; nie na darmo jednak przeszedłem te wszystkie szkolenia, a i tydzień wygodnego życia nie był w stanie zniwelować miesięcy ciężkiej, fizycznej pracy.Wisiałem tedy nad przepaścią, nie wiedząc zupełnie, jak długo wytrzymają to moje palce.Raz jeszcze liczyłem na to, iż sprzymierzeńcem okaże się normalna, ludzka natura.a liczyło się teraz wszystko.Ludzie ci patrolują swój odcinek przez całą wyznaczoną im zmianę i są prawdopodobnie bardziej znudzeni niż czujni, podobnie jak dwójka strażników w zamku.Kobiety wynurzyły się z mgły i szły wolno w dół szlaku.Jedna z nich podniosła od niechcenia kamyczek i rzuciła w dół, minimalnie chybiając mej głowy, która znajdowała się o jeden poziom i jeden zakos poniżej nich.– Nareszcie wydostałyśmy się z tych śmierdzących oparów – zauważyła z ulgą w głosie jedna z kobiet.– Taa, niech się teraz faceci przemoczą – rzuciła druga.– Może jak się nie będziemy za bardzo śpieszyć, to nadejdzie świt i zmienią nas, zanim powtórnie zaczniemy się wspinać pod górę.– Racja – zgodziła się pierwsza.– Mam już dość gór.Teraz marzy mi się jedynie gorący posiłek, kąpiel i łóżko, obojętnie zresztą w jakiej kolejności.Były już bardzo blisko, tuż za zakrętem i zbliżały się do mego niebezpiecznego i… bolesnego” stanowiska.W myślach powtarzałem w kółko: Nie zatrzymujcie się! Tylko się nie zatrzymujcie! Jest jednak pewne prawo rządzące takimi przypadkami i oczywiście musiały się zatrzymać jakieś trzy czy cztery metry od mych obolałych, odartych ze skóry dłoni; na dodatek widocznych częściowo ponad krawężnikiem, gdyby zechciało im się spojrzeć w tym kierunku.– Hej! Popatrz! Już ich widać! – zawołała jedna, wskazując palcem; widziałem to wyciągnięte ramię troszkę za blisko jak na mój gust.– Poczekamy na nich?Nic, nic, nie róbcie tego! – błagałem i modliłem się w myślach tak gorliwie, że gdyby istniała telepatia na pewno by mnie usłyszały.– Czekać? – spytała druga, zastanawiając się nad propozycją.– Niecę.Po diabła? Lepiej skończyć z tym jak najszybciej.– Odwróciły się i opuściły skalną półkę, na której stały, a ja zaryzykowałem spojrzenie w dół, by zobaczyć, gdzie znajdowali się w tym momencie nadchodzący mężczyźni.Zbyt blisko, stwierdziłem.Latarnia ich oświetlała już drogę jakieś dwa poziomy poniżej mojego, a latarnia kobiet oświetli mnie, kiedy pokonają najbliższy zakręt.Będę musiał zgrać bardzo dokładnie w czasie moje posunięcia i wykonać je bardzo cicho.Oceniłem, że światło ich latarni padające na zakręt znajduje się w odległości jakichś dwudziestu metrów i staje się coraz jaśniejsze.Niewiele brakowało, a zmarnowałbym cały dotychczasowy wysiłek, bowiem wyciągnąłem siebie i swój ciężar na drogę w momencie, kiedy mężczyźni pojawili się w moim polu widzenia.Rozpłaszczyłem się i znieruchomiałem.– Słyszałeś? – spytał jeden drugiego.– Taaa – odparł ten drugi z podejrzliwością w głosie.– Tuż przed nami.– Sprawdźmy to, ale powoli i ostrożnie.Tylko nie powoli, błagałem, nie nazbyt ostrożnie.Musiałem wstać i poruszać się żwawo, nim się tu pojawią, a nigdy nie miałem mniejszej ochoty na ruch jak teraz.Kark i grzbiet mnie bolały, a ramiona robiły wrażenie wyrwanych ze stawów i niezdolnych do najmniejszego wysiłku.Przywołałem wszelkie rezerwy jakie tylko posiadałem i spróbowałem zastosować kilka z tych ćwiczeń umysłowych, które oddalają ból i niemoc fizyczną.Opanowanie centrów zawiadujących bólem nie było trudne, jednak nie była to kontrola rzeczywista.Moje mięśnie i stawy bolały, dlatego że doprowadzone zostały na krawędź wytrzymałości, a fakt, że tego nie czułem, niczego nie zmieniał.Zastanawiałem się, ile jeszcze pozostało do szczytu i czy dam radę tani dotrzeć.Nie miałem ochoty nawet myśleć o jakimś jeszcze jednym patrolu schodzącym w dół.Kierując się światłem i dźwiękiem, ruszyłem w kierunku zachęcającej kurtyny mgły i wreszcie się w niej zanurzyłem.Szedłem teraz znacznie wolniej, bo nie widziałem dalej niż, na trzy metry, a powietrze stało się nagle mokre i lepkie.Mimo to uważałem tę szarą zasłonę za przyjaciela i sojusznika, pierwszego jakiego spotkałem na tym szalonym świecie.Nie przejmowałem się już tymi dwoma mężczyznami nadchodzącymi z dołu.Będąc tylko ludźmi i to śmiertelnie znudzonymi, na pewno zatrzymają się, by pogadać z kobietami, a to da mi kilka dodatkowych, cennych minut.Ich latarnia niewiele im pomoże, kiedy dotrą do linii mgły i będą zmuszeni posuwać się równie powoli jak ja.Czułem, że jeśli nie wpadnę na nikogo i dotrę do szczytu przed świtem, to przynajmniej na razie będę bezpieczny.Niebo zaczęło się właśnie rozjaśniać, kiedy wreszcie dotarłem na szczyt, ale nie przejmowałem się tym za bardzo.Stąd będę już jedynie schodził w dół, w kierunku terenów dziewiczych – a miałem nadzieję, że na ruch kołowy jest jeszcze za wcześnie – i zanurzę się w czekającą mnie tam zapewne gęstwinę.Nie czułem już nóg, każdy krok wymagał olbrzymiego wysiłku, ale ciągnąłem naprzód, wiedząc, że muszę zejść na dół i znaleźć jakąś kryjówkę, nim nastanie prawdziwy dzień [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Bez Ti byłbym o wiele zwinniejszy, ale teraz stała się ona dla mnie czymś w rodzaju krucjaty, obowiązkiem.Byłem zdecydowany doprowadzić do tego, że się przebudzi i ponownie będzie stanowiła całość.Nie była już lekka jak piórko.Odczuwałem zmęczenie, a czterdzieści dwa kilogramy zaczęły wywierać realny wpływ na mięśnie mojego grzbietu i karku.Pozostał mi jeszcze jeden zakos do krańca chmury, ale zdałem sobie sprawę, że nie będzie mi dane go sięgnąć.Głosy kobiece stały się bardzo wyraźne; dostrzegłem również niesamowity, bezcielesny blask padający z żółtej latarni, którą niosła jedna z nich.Rozejrzałem się za jakąś kryjówką, lecz szlak wykuty był w żywej skale i jedyną przeszkodą stojącą pomiędzy nim a długim, bardzo długim lotem w przepaść był niziutki krawężnik, zabezpieczający koła wozów przed ześlizgnięciem się w otchłań.Nie miałem ani czasu, ani żadnego wyboru: pozostał mi jedynie krawężnik.Przekonam się, ile tak naprawdę warte jest ciało Cala Tremo na.Martwiłem się tymi dwoma mężczyznami znajdującymi się poniżej, ale doszedłem do wniosku, iż są oni mniejszym problemem, niż sądziłem.Tu, gdzie się znajdowałem, było bowiem całkiem ciemno, a światło ich latarni nie sięgało tak daleko.Z największą ostrożnością opuściłem się wraz z moim ciężarem w przepaść i zawisłem swobodnie, trzymając się krawężnika szlaku obiema dłońmi.Obciążenie, jakim była Ti na moim grzbiecie, o mało nie wyrwało okrzyku bólu z moich ust; nie na darmo jednak przeszedłem te wszystkie szkolenia, a i tydzień wygodnego życia nie był w stanie zniwelować miesięcy ciężkiej, fizycznej pracy.Wisiałem tedy nad przepaścią, nie wiedząc zupełnie, jak długo wytrzymają to moje palce.Raz jeszcze liczyłem na to, iż sprzymierzeńcem okaże się normalna, ludzka natura.a liczyło się teraz wszystko.Ludzie ci patrolują swój odcinek przez całą wyznaczoną im zmianę i są prawdopodobnie bardziej znudzeni niż czujni, podobnie jak dwójka strażników w zamku.Kobiety wynurzyły się z mgły i szły wolno w dół szlaku.Jedna z nich podniosła od niechcenia kamyczek i rzuciła w dół, minimalnie chybiając mej głowy, która znajdowała się o jeden poziom i jeden zakos poniżej nich.– Nareszcie wydostałyśmy się z tych śmierdzących oparów – zauważyła z ulgą w głosie jedna z kobiet.– Taa, niech się teraz faceci przemoczą – rzuciła druga.– Może jak się nie będziemy za bardzo śpieszyć, to nadejdzie świt i zmienią nas, zanim powtórnie zaczniemy się wspinać pod górę.– Racja – zgodziła się pierwsza.– Mam już dość gór.Teraz marzy mi się jedynie gorący posiłek, kąpiel i łóżko, obojętnie zresztą w jakiej kolejności.Były już bardzo blisko, tuż za zakrętem i zbliżały się do mego niebezpiecznego i… bolesnego” stanowiska.W myślach powtarzałem w kółko: Nie zatrzymujcie się! Tylko się nie zatrzymujcie! Jest jednak pewne prawo rządzące takimi przypadkami i oczywiście musiały się zatrzymać jakieś trzy czy cztery metry od mych obolałych, odartych ze skóry dłoni; na dodatek widocznych częściowo ponad krawężnikiem, gdyby zechciało im się spojrzeć w tym kierunku.– Hej! Popatrz! Już ich widać! – zawołała jedna, wskazując palcem; widziałem to wyciągnięte ramię troszkę za blisko jak na mój gust.– Poczekamy na nich?Nic, nic, nie róbcie tego! – błagałem i modliłem się w myślach tak gorliwie, że gdyby istniała telepatia na pewno by mnie usłyszały.– Czekać? – spytała druga, zastanawiając się nad propozycją.– Niecę.Po diabła? Lepiej skończyć z tym jak najszybciej.– Odwróciły się i opuściły skalną półkę, na której stały, a ja zaryzykowałem spojrzenie w dół, by zobaczyć, gdzie znajdowali się w tym momencie nadchodzący mężczyźni.Zbyt blisko, stwierdziłem.Latarnia ich oświetlała już drogę jakieś dwa poziomy poniżej mojego, a latarnia kobiet oświetli mnie, kiedy pokonają najbliższy zakręt.Będę musiał zgrać bardzo dokładnie w czasie moje posunięcia i wykonać je bardzo cicho.Oceniłem, że światło ich latarni padające na zakręt znajduje się w odległości jakichś dwudziestu metrów i staje się coraz jaśniejsze.Niewiele brakowało, a zmarnowałbym cały dotychczasowy wysiłek, bowiem wyciągnąłem siebie i swój ciężar na drogę w momencie, kiedy mężczyźni pojawili się w moim polu widzenia.Rozpłaszczyłem się i znieruchomiałem.– Słyszałeś? – spytał jeden drugiego.– Taaa – odparł ten drugi z podejrzliwością w głosie.– Tuż przed nami.– Sprawdźmy to, ale powoli i ostrożnie.Tylko nie powoli, błagałem, nie nazbyt ostrożnie.Musiałem wstać i poruszać się żwawo, nim się tu pojawią, a nigdy nie miałem mniejszej ochoty na ruch jak teraz.Kark i grzbiet mnie bolały, a ramiona robiły wrażenie wyrwanych ze stawów i niezdolnych do najmniejszego wysiłku.Przywołałem wszelkie rezerwy jakie tylko posiadałem i spróbowałem zastosować kilka z tych ćwiczeń umysłowych, które oddalają ból i niemoc fizyczną.Opanowanie centrów zawiadujących bólem nie było trudne, jednak nie była to kontrola rzeczywista.Moje mięśnie i stawy bolały, dlatego że doprowadzone zostały na krawędź wytrzymałości, a fakt, że tego nie czułem, niczego nie zmieniał.Zastanawiałem się, ile jeszcze pozostało do szczytu i czy dam radę tani dotrzeć.Nie miałem ochoty nawet myśleć o jakimś jeszcze jednym patrolu schodzącym w dół.Kierując się światłem i dźwiękiem, ruszyłem w kierunku zachęcającej kurtyny mgły i wreszcie się w niej zanurzyłem.Szedłem teraz znacznie wolniej, bo nie widziałem dalej niż, na trzy metry, a powietrze stało się nagle mokre i lepkie.Mimo to uważałem tę szarą zasłonę za przyjaciela i sojusznika, pierwszego jakiego spotkałem na tym szalonym świecie.Nie przejmowałem się już tymi dwoma mężczyznami nadchodzącymi z dołu.Będąc tylko ludźmi i to śmiertelnie znudzonymi, na pewno zatrzymają się, by pogadać z kobietami, a to da mi kilka dodatkowych, cennych minut.Ich latarnia niewiele im pomoże, kiedy dotrą do linii mgły i będą zmuszeni posuwać się równie powoli jak ja.Czułem, że jeśli nie wpadnę na nikogo i dotrę do szczytu przed świtem, to przynajmniej na razie będę bezpieczny.Niebo zaczęło się właśnie rozjaśniać, kiedy wreszcie dotarłem na szczyt, ale nie przejmowałem się tym za bardzo.Stąd będę już jedynie schodził w dół, w kierunku terenów dziewiczych – a miałem nadzieję, że na ruch kołowy jest jeszcze za wcześnie – i zanurzę się w czekającą mnie tam zapewne gęstwinę.Nie czułem już nóg, każdy krok wymagał olbrzymiego wysiłku, ale ciągnąłem naprzód, wiedząc, że muszę zejść na dół i znaleźć jakąś kryjówkę, nim nastanie prawdziwy dzień [ Pobierz całość w formacie PDF ]