[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takie dni same zapadają w pamięć, a potem wspomina się je jakobłogosławieństwo bogów.- Dokąd chcesz pojechać, pani? - spytał Wilczarz, kiedy bramy miasta i gościniec zapchanywyładowanymi wozami zostały z tyłu.- Pod Zamgloną Skałę! - odparła knezinka.- A wiesz dlaczego? Bo stamtąd widać morze,wyspy i całe miasto.Dawno tam nie byłam.Wilczarz złapał się na myśli, że patrzy na nią z zachwytem.Siedziała w siodle pewnie, trzymałasię prosto, miała błyszczące oczy, delikatne policzki zarumienione od słońca i świeżego wiatru,maleńkie dłonie, którymi mocno trzymała wodze szybkonogiej klaczy.Można było sobiewyobrazić, jaka była jej matka wojowniczka.Wilczarz pokręcił głową.- Nie, pani.Za daleko, a miejsce odludne - powiedział.Gładkie czoło knezinki przecięła zmarszczka.Jej ochroniarz odmawia wykonania polecenia!Widocznie zdarza się i tak.W szarych oczach nagle pojawiła się iskra hazardu.- Moja Znieżynka jest szybsza.Nie dogonisz mnie! Wilczarz patrzył na nią bez uśmiechu.- Może i jest szybsza, pani - powiedział wreszcie.Knezinka spojrzała z ukosa na arkan wiszący przy jego siodle.Widziała, jak nim rzuca.- Najwidoczniej życie mi uratowałeś po to, mój Wilczarzu, bym się nim sama zadławiła.Dobrze, tam dalej nad rzeką jest piękna zatoczka, a miasto też widać.Wen skinął głową i popędził piętami swego rumaka.Miejsce okazało się rzeczywiście piękne.Porośniętą trawą polankę na wysokim brzegu rzekiokalały potężne, stare sosny, które rozrosły się na tym przestworzu nie na wysokość, lecz naszerokość.Tak, wspaniałe miejsce.Nikt nie podejdzie tu niezauważony ani z oddali nikt niewystrzeli.Za wąskim pasem drobnego piasku rozpościerała się spora zatoka, jej wody ledwie muskałwietrzyk, a długi przylądek, porośnięty równym szeregiem jednakowych drzew, odgradzał zatokęod głównego nurtu rzeki.Na ciemnej tafli wody, w której odbijało się błękitne niebo, spoczywałybiałe gwiazdy lilii wodnych.A w oddali rzeczywiście widać było wieże strażnicze stołecznegoHaliradu.Wilczarz zsiadł z konia i zdjął z siodła knezinkę.Przez chwilę trzymał ją na rękach.Wcale nie jest taka ciężka, kiedy trzyma się ją na rękach, a wydaje się, że ma dość obfitekształty, zdążył pomyśleć.- Nie przywiązuj Znieżynki - nakazała Hellona.- Ona i tak nigdzie się beze mnie nie ruszy.Aagodna klacz z ufnością mu się poddała, kiedy chwycił za uzdę.Wilczarz mimo wszystkoprzywiązał ją, ale na długim powrozie, żeby mogła wejść do wody, wytarzać się albo poszczypaćsobie trawę.Siarko nie miał tyle swobody.Piękny rumak już zaczął się popisywać przedcienkonogą Znieżynką.Niech ochłonie.Wilczarz zaprowadził go na drugi koniec polany i zostawiłtam, na pocieszenie częstując kawałkiem chleba z solą.Przypomniało mu się, że Wenowiezawsze zostawiali ogiera i klacz obok komory, do której udawali się nowożeńcy.Specjalnie po to,żeby konie rżały i miały się ku sobie, żeby w ten sposób większy ogień miłości ogarniał ludzi.- Po co to robisz? - zapytała knezinka, już siedząca na rozesłanej derce.- Mówiłam ci, że onasię beze mnie nigdzie nie ruszy.Wilczarz spodziewał się, że knezinka wstanie i sama pospieszy wyswobodzić swoją ulubienicę,ale nie wstała.- Może i tak, pani - powiedział.- Ale ktoś może ją wystraszyć.Albo ukraść.Knezinka westchnęła, lekko naburmuszona, odwróciła się i zapatrzyła na rzekę i miasto.Nie godzi się tak, posępnie rozmyślał Wilczarz, obiegając czujnym spojrzeniem rzadko rosnącesosny, zatokę i drzewa na przylądku.Zaprosiłaby przyjaciółki, córki bojarów albo choćbypiastunkę.Miałaby z kim porozmawiać, zabawić się albo i wstyd osłonić, jeśli zechce sięwykąpać.(Wenowie od dawien dawna wchodzili do rzeki pospołu - mężczyzni i kobiety, i nicnieprzystojnego w tym nie widzieli, ale Wilczarz wiedział, że Solwenowie uważają inaczej).A tychdziesięciu zuchów z zamku stałoby między sosnami, żeby nikt z niecnym zamiarem się niezakradł.- Czy zawsze jesteś napięty jak łuk? - spytała nagle knezinka.Okazało się, że przyglądała musię, kiedy penetrował wzrokiem okolice.- Zawsze, pani, kiedy kogoś pilnuję - odparł.Uderzyła dłonią w derkę, na której siedziała.- Czemu stoisz? Usiądz!Wilczarz usiadł.Nie obok, lecz naprzeciwko - plecami do rzeki, twarzą do lasu.Z wody raczejnikt z nagła nie wyskoczy.Gacek opuścił stanowisko na ramieniu i zagłębił się w leśnej murawie.- A potrafisz normalnie się bić? - spytała knezinka Hellona.- Bez broni? Gołymi rękami?- Potrafię, pani.- Skinął głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Takie dni same zapadają w pamięć, a potem wspomina się je jakobłogosławieństwo bogów.- Dokąd chcesz pojechać, pani? - spytał Wilczarz, kiedy bramy miasta i gościniec zapchanywyładowanymi wozami zostały z tyłu.- Pod Zamgloną Skałę! - odparła knezinka.- A wiesz dlaczego? Bo stamtąd widać morze,wyspy i całe miasto.Dawno tam nie byłam.Wilczarz złapał się na myśli, że patrzy na nią z zachwytem.Siedziała w siodle pewnie, trzymałasię prosto, miała błyszczące oczy, delikatne policzki zarumienione od słońca i świeżego wiatru,maleńkie dłonie, którymi mocno trzymała wodze szybkonogiej klaczy.Można było sobiewyobrazić, jaka była jej matka wojowniczka.Wilczarz pokręcił głową.- Nie, pani.Za daleko, a miejsce odludne - powiedział.Gładkie czoło knezinki przecięła zmarszczka.Jej ochroniarz odmawia wykonania polecenia!Widocznie zdarza się i tak.W szarych oczach nagle pojawiła się iskra hazardu.- Moja Znieżynka jest szybsza.Nie dogonisz mnie! Wilczarz patrzył na nią bez uśmiechu.- Może i jest szybsza, pani - powiedział wreszcie.Knezinka spojrzała z ukosa na arkan wiszący przy jego siodle.Widziała, jak nim rzuca.- Najwidoczniej życie mi uratowałeś po to, mój Wilczarzu, bym się nim sama zadławiła.Dobrze, tam dalej nad rzeką jest piękna zatoczka, a miasto też widać.Wen skinął głową i popędził piętami swego rumaka.Miejsce okazało się rzeczywiście piękne.Porośniętą trawą polankę na wysokim brzegu rzekiokalały potężne, stare sosny, które rozrosły się na tym przestworzu nie na wysokość, lecz naszerokość.Tak, wspaniałe miejsce.Nikt nie podejdzie tu niezauważony ani z oddali nikt niewystrzeli.Za wąskim pasem drobnego piasku rozpościerała się spora zatoka, jej wody ledwie muskałwietrzyk, a długi przylądek, porośnięty równym szeregiem jednakowych drzew, odgradzał zatokęod głównego nurtu rzeki.Na ciemnej tafli wody, w której odbijało się błękitne niebo, spoczywałybiałe gwiazdy lilii wodnych.A w oddali rzeczywiście widać było wieże strażnicze stołecznegoHaliradu.Wilczarz zsiadł z konia i zdjął z siodła knezinkę.Przez chwilę trzymał ją na rękach.Wcale nie jest taka ciężka, kiedy trzyma się ją na rękach, a wydaje się, że ma dość obfitekształty, zdążył pomyśleć.- Nie przywiązuj Znieżynki - nakazała Hellona.- Ona i tak nigdzie się beze mnie nie ruszy.Aagodna klacz z ufnością mu się poddała, kiedy chwycił za uzdę.Wilczarz mimo wszystkoprzywiązał ją, ale na długim powrozie, żeby mogła wejść do wody, wytarzać się albo poszczypaćsobie trawę.Siarko nie miał tyle swobody.Piękny rumak już zaczął się popisywać przedcienkonogą Znieżynką.Niech ochłonie.Wilczarz zaprowadził go na drugi koniec polany i zostawiłtam, na pocieszenie częstując kawałkiem chleba z solą.Przypomniało mu się, że Wenowiezawsze zostawiali ogiera i klacz obok komory, do której udawali się nowożeńcy.Specjalnie po to,żeby konie rżały i miały się ku sobie, żeby w ten sposób większy ogień miłości ogarniał ludzi.- Po co to robisz? - zapytała knezinka, już siedząca na rozesłanej derce.- Mówiłam ci, że onasię beze mnie nigdzie nie ruszy.Wilczarz spodziewał się, że knezinka wstanie i sama pospieszy wyswobodzić swoją ulubienicę,ale nie wstała.- Może i tak, pani - powiedział.- Ale ktoś może ją wystraszyć.Albo ukraść.Knezinka westchnęła, lekko naburmuszona, odwróciła się i zapatrzyła na rzekę i miasto.Nie godzi się tak, posępnie rozmyślał Wilczarz, obiegając czujnym spojrzeniem rzadko rosnącesosny, zatokę i drzewa na przylądku.Zaprosiłaby przyjaciółki, córki bojarów albo choćbypiastunkę.Miałaby z kim porozmawiać, zabawić się albo i wstyd osłonić, jeśli zechce sięwykąpać.(Wenowie od dawien dawna wchodzili do rzeki pospołu - mężczyzni i kobiety, i nicnieprzystojnego w tym nie widzieli, ale Wilczarz wiedział, że Solwenowie uważają inaczej).A tychdziesięciu zuchów z zamku stałoby między sosnami, żeby nikt z niecnym zamiarem się niezakradł.- Czy zawsze jesteś napięty jak łuk? - spytała nagle knezinka.Okazało się, że przyglądała musię, kiedy penetrował wzrokiem okolice.- Zawsze, pani, kiedy kogoś pilnuję - odparł.Uderzyła dłonią w derkę, na której siedziała.- Czemu stoisz? Usiądz!Wilczarz usiadł.Nie obok, lecz naprzeciwko - plecami do rzeki, twarzą do lasu.Z wody raczejnikt z nagła nie wyskoczy.Gacek opuścił stanowisko na ramieniu i zagłębił się w leśnej murawie.- A potrafisz normalnie się bić? - spytała knezinka Hellona.- Bez broni? Gołymi rękami?- Potrafię, pani.- Skinął głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]