[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kim nie przestawał zamiatać, chociaż na podłodze było mało nieczystości.Przeszedł następne dziesięć metrów i ominął kolejną maszynę, nim zorientował się, gdzie się znajduje.— Jestem w miejscu, gdzie żywe zwierzęta wchodzą do budynku — rzucił do mikrofonu.— Wprowadza się je pojedynczo przez tunel.Kiedy zwierzę na przodzie zrówna się z podwyższoną platformą, stojący na niej człowiek przykłada mu do czoła coś, co przypomina młot pneumatyczny.Urządzenie to wydaje dźwięk podobny do pistoletu na gwoździe.Zapewne wbija w czaszkę zwierzęcia jakiś bolec, bo wszędzie widzę rozpryskującą się tkankę mózgu.Kim odwrócił na chwilę wzrok.Poświęcał życie ratowaniu innych, toteż widok tej niepohamowanej rzezi sprawił, że poczuł się słabo.Po chwili jednak zmusił się, aby ponownie tam spojrzeć.— Krowy padają na wielki, obracający się bęben, który przerzuca je i wywraca do góry nogami — mówił Kim.— Potem robotnik wbija im haki w ścięgno Achillesa i zawiesza je na przesuwającej się szynie.Jeżeli choroba szalonych krów dotrze do tego kraju, zabijanie zwierząt w ten sposób nie będzie dobrym pomysłem.Bez wątpienia po całym ciele krowy rozchodzą się fragmenty tkanki mózgowej, bo serca krów ciągle jeszcze biją.Przełamując w sobie odrazę do tego, czego był świadkiem, Kim zmusił się, żeby podejść bliżej.Miał teraz pełny, niczym nie ograniczony widok.— Wiesz co? — ciągnął.— Te nieszczęsne woły w jakiś sposób wiedzą, co je czeka.Z pewnością wyczuwają unoszącą się w powietrzu woń śmierci.Kiedy idą tunelem, oddają kał jedne na drugie.To oczywiście powoduje zakażenie.Urwał w pół zdania.Ledwie dziesięć kroków na prawo od niego stał mężczyzna z nożem.Kim natychmiast zrozumiał, dlaczego tamten tak lubi noże.Był jednym z dwóch ludzi, którzy podchodzili do ogłuszonych wiszących zwierząt.On lub jego partner wprawnym ruchem nadgarstka podrzynali zwierzęciu gardło, aby następnie uskoczyć spod fontanny trzydziestu litrów ciepłej krwi.Krew tryskała wielkimi, pulsującymi bryzgami, w miarę jak serce zwierzęcia przestawało bić, i znikała pod kratą w podłodze.W następnej chwili Kim struchlał z przerażenia, gdy ktoś raptem klepnął go w ramię.Zanim zdążył pomyśleć, wystawił rękę w geście obrony.Na szczęście był to tylko Jed.Nie wyglądał na zadowolonego.Reakcja Kima przestraszyła go tak samo, jak on przestraszył Kima.— Do diabła, co ty tu robisz?! — wrzasnął.Powtarzające się co chwila wstrząsy morderczego urządzenia brzmiały jak diabelski metronom.— Chcę się trochę rozeznać! — odkrzyknął Kim.Znów pobiegł wzrokiem w stronę napastnika, ale ten albo go nie widział, albo nie zwracał na niego uwagi.Odstąpił na bok i ostrzył nóż osełką, a jego partner sam podrzynał gardła.Kim wyraźnie widział nóż.Był podobny do tego, którym nieznajomy go zaatakował.— Ej, mówię do ciebie! — wrzasnął rozzłoszczony Jed.Szturchnął Kima palcem w pierś.— Masz natychmiast zabrać swoją dupę tam, gdzie się patroszy.Tam leży to całe gówno i ty masz tam być.Kim skinął głową.— Chodź, pokażę ci — rzucił Jed.Gestem nakazał Kimowi pójść za sobą.Kim ostatni raz spojrzał na mężczyznę, który właśnie uniósł nóż, aby sprawdzić, czy jest ostry.Na ostrzu błysnęło światło.Tamten nie patrzył w jego stronę.Kim wzdrygnął się i ruszył za Jedem.Niebawem znaleźli się z powrotem przy szynie z tuszami.Kimowi zaimponowała nonszalancja Jeda.Gdy przechodził między połciami mięsa, rozepchnął je na boki niczym ubrania na wieszaku.Kim brzydził się dotykiem gorących tuszy.Musiał czekać na właściwy moment, jakby wskakiwał w skakankę kręconą przez dwóch przyjaciół na podwórku.— To jest twoje miejsce! — wrzasnął Jed, kiedy Kim zrównał się z nim, i uczynił gest, jakby zamiatał.— Tutaj odwala się brudną robotę i tutaj właśnie masz jeździć na miotle.Zrozumiano?Kim niechętnie skinął głową, walcząc z kolejną falą mdłości.Był teraz w miejscu, gdzie usuwano organy wewnętrzne.Olbrzymie, wężowate sploty jelit wylewały się z rozcinanych tusz na stalowe stoły, spadając obok wielkich jak grejpfruty nerek, dygoczących wątrób i podłużnych trzustek.Większość wnętrzności była związana, ale nie wszystkie.Niektórych albo nie powiązano, albo też sznury się pozrywały.Tak czy inaczej na stołach zalegało także sporo krowich odchodów, które na podłodze mieszały się ze strumieniami krwi.Kim przycisnął miotłę do podłogi i zaczął spychać to paskudztwo w stronę jednej z licznych studzienek.Kiedy tak zamiatał, przypomniał sobie mit o Syzyfie i straszliwym losie, jaki spotkał okrutnego króla.Zaledwie uporał się z niewielkim odcinkiem podłogi, a już nadpłynął świeży potok krwi i odchodów.Jedyną pociechę Kim znajdował w tym, że jego przebranie spełniło swoją funkcję.Był niemal pewny, że człowiek z nożem go nie rozpoznał.Kim starał się nie zwracać uwagi na najbardziej odpychające szczegóły swojego nowego miejsca pracy.Zamiast tego bez reszty skupił się na zamiataniu.Aby wykonać następny krok w swoim śledztwie, musiał poczekać do przerwy obiadowej.* * *Wyglądający przez okno Shanahan widział, jak jumbo jet najpierw sunie mozolnie po pasie startowym, a potem ciężko podnosi dziób.Choć na pozór samolot rozpędzał się zbyt wolno, w końcu oderwał się od ziemi i poleciał w kierunku jakiegoś odległego celu.Shanahan stał przy bramie numer trzydzieści dwa w terminalu „B”, czekając na lot z Chicago.Niełatwo było się tutaj dostać.Ludzie z ochrony lotniska próbowali zabronić mu wstępu bez biletu.Ponieważ jednak Shanahan umówił się na spotkanie z Leutmannem przy bramie, wiedział, że musi się tam dostać.Żadne prośby ani groźby nie przekonały ochroniarzy.Żeby rozwiązać ten problem, Shanahan musiał kupić bilet na samolot, którym nie zamierzał lecieć.Shanahan i Derek nigdy przedtem się nie widzieli.Shanahan opisał mu swój wygląd, żeby tamten mógł go rozpoznać.Aby mieć pewność, że nie dojdzie do pomyłki, Shanahan powiedział, że będzie trzymać Biblię.Derek odparł, iż jego zdaniem Biblia to miły akcent.Dodał, że sam będzie miał czarną walizeczkę.Drzwi rękawa otworzyły się i stanął przy nich jeden z agentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl