[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbował stanąć na nogi, ale niepozwalał mu na to sznur krępujący jego nogi i ręce, a takżedwaj mocno poturbowani ludzie Christophera, którzybezlitośnie pchnęli go na podłogę. Ostrożnie z nim, chłopaki skarcił ich St.John.W saloniku leżało jeszcze pół tuzina jego ludzi, mniej lubbardziej poobijanych. Pani nalega.Choć jak widać jejobawy były zbędne.Powstrzymał śmiech i dał mu upust, dopiero gdydoszedł do schodów.Zmiał się głośno, dopóki nie znalazłsię w foyer.Dzięki Bogu parter domu był w dalekolepszym stanie.Philip czekał na niego przy schodach. Posłałem gospodynię, żeby pomówiła z lordemWeltonem wyjaśnił młodzieniec i poprowadziłChristophera do jego kwatery, którą prowizorycznieurządził w gabinecie na parterze. Powiedziała mu, żepani jest niedysponowana.Najwyrazniej ta wiadomość niezostała mile przyjęta.Gospodyni prosiła, by wezwaćciebie.Christopher zwrócił się do kobiety stojącej przy oknie. Co mogę dla pani zrobić, pani.? Fitzhugh odparła i wysoko uniosła podbródek.Jejtwarz naznaczoną wiekiem okalały siwe kosmyki,poskręcane od ciepła i wilgoci panującej w kuchni.Kobieta wyprostowała się z dumą. Dopytuje się, czy pani jest chora, czy ranna.Nie lubięgo, panie St.John.Jest wścibski. Rozumiem.Domyślam się, że nie chcesz, żebydowiedział się, w jakim stanie jest twoja pani.Skinęła posępnie głową i wytarła zaczerwienione ręcew fartuch. Pani dała mi jasne instrukcje. Odeślij go zatem. Nie mogę.On płaci rachunki.Christopher spojrzał na nią z podejrzliwością.Jegointuicja podpowiadała mu teraz, że coś tu nie gra.PrzecieżMaria powinna stanowić sama o sobie, a nie być zależnąod szczodrości ojczyma.Zerknął na Philipa, który bezsłów zrozumiał polecenie.Dokładnie zbada tę sprawę. Co mu zasugerowałaś? zapytał, przyglądając siępani Fitzhugh badawczo. Powiedziałam, że pan przybywa z wizytą.I że ladyWinter jest niedysponowana, lecz oczekuje pańskiejwizyty. Hm.Rozumiem.To znaczy, że przybyłem naumówioną godzinę, tak? Owszem.Przecież nie chciałby pan się spóznić potwierdziła. Bynajmniej.Proszę zaczekać na mnie w foyer, paniFitzhugh.Gospodyni pośpiesznie wyszła.Christopher wysunąłpodbródek i rzekł do Philipa: Przyślij tu Beth.Chciałbym z nią porozmawiać. Tak jest.Christopher wyszedł z gabinetu i skierował się dogłównego salonu w ślad za panią Fitzhugh, jakby dopieroco przybył do rezydencji.Ujrzawszy wicehrabiego, udałzaskoczenie. Witaj, milordzie.Welton zerknął na niego znad szklaneczki, do którejwłaśnie wlewał trunek.Wytrzeszczył oczy ze zdumienia.W ich szmaragdowej toni rozbłysła satysfakcja, ale szybkozamaskował ją obojętnością. Pan St.John. Cudowne popołudnie, nieprawdaż? W sam raz natowarzyską wizytę odparł Christopher, zerkającukradkiem na kosztowne ubranie mężczyzny.Wicehrabiasłynął z tego, iż lubił nadmiernie używać życiaw najprzyjemniejszych jego aspektach.Mimo to byłokazem zdrowia, sił i urody.Kruczoczarna treskapodkreślała zieleń jego przebiegłych oczu.Nosił sięz nonszalancją typową dla ludzi, którzy czują się takbezpiecznie w swoim miejscu na ziemi, że nie obchodziich nic. Owszem. Welton z trudem przełknął ślinę i dodał: Podobno moja pasierbica jest chora. Och! Przyznam, że jeszcze dwie noce temu byław pełni sił. Christopher udał rozczarowanie. A jeśliodwoła nasze popołudniowe plany? Będę zdruzgotany! Dwie noce temu, powiadasz? powtórzył Welton,podejrzliwie marszcząc brwi. Tak.Po naszym przypadkowym spotkaniu na przyjęciuu lorda i lady Harwicków łaskawie przyjęła mojezaproszenie na kolację. W jego głosie słychać było nutęmęskiej satysfakcji.Drobna aluzja nie umknęła uwadze lorda Weltona.Uśmiechnął się wyraznie uradowany. Ach tak.Wygląda na to, że plotki bywająnieprawdziwe. Wychylił szklaneczkę jednym haustemi odłożył ją na najbliższym stoliku. Proszę ją ode mniepozdrowić.Nie będę wam przeszkadzał. %7łyczę udanego dnia, milordzie. Christopher ukłoniłsię lekko. Już jest udany. Welton uśmiechnął się szeroko.Christopher zaczekał, aż za wicehrabią zamknęły sięfrontowe drzwi, po czym wrócił do gabinetu. Idz za nim powiedział do Philipa.Potem wbiegł schodami na górę prosto do sypialniMarii.Robert Sheffield, wicehrabia Welton, zbiegł poschodkach prowadzących na ulicę.Przystanął na chwilęi zerknął na dom, który właśnie opuścił.Coś mu tu nie pasowało.Guwernantka przysięgała, że napastnicy byli nieznani.St.John zapewniał, że Maria spędziła z nim noc, w którejdoszło do bójki.Wbrew tym faktom intuicja podpowiadałamu, że powinien zachować ostrożność.Któż inny chciałbyuwolnić Amelię, jeśli nie Maria? Któż inny miałby tęczelność? Nie uwierzyłby zapewnieniom Amelii, że nierozpoznała napastujących łotrów, ale guwernantka poparłajej wersję, a nie miała przecież powodu, by okłamywaćpracodawcę.Robert zatrzymał się jeszcze na chwilę przed wejściemdo karety.Potem rzucił do stangreta: Zabierz mnie do White a.Wskoczył do karety, rozparł się wygodnie na miękkimsiedzeniu i przeanalizował sytuację.Maria mogła przecieżwysłać tam swoich ludzi, a sama spotkać się z St.Johnem.Tylko skąd zdobyłaby taką kwotę na opłacenie kosztówwyprawy?Przyciskał palce do czoła w miejscu, gdzie zbiegały siębrwi.Próbował odpędzić nieznośny ból głowy.Prawdępowiedziawszy, żałosne stały się te nieustanneprzepychanki.Dziewka winna być mu wdzięczna.Ocalił jąprzecież, inaczej gniłaby na jakiejś zapadłej wsi.On zaśzaaranżował dla niej małżeństwa z bogatymii utytułowanymi parami.Ociekający bogactwem domi najmodniejsze suknie zawdzięczała wyłącznie jemu,a nawet mu za to nie podziękowała!O nie, nie pójdzie jej tak łatwo! Była dla niegopierwszą podejrzaną w tej sprawie.W końcu nie byłgłupcem.Nie odrzucał jednak możliwości, że ktoś innypróbował wyrównać z nim porachunki.Ktoś, kto siędowiedział, że jego fortuna wiązała się z osobą Amelii.Nie znosił opłacać bezsensownych śledztw.Mógł przecieżlepiej spożytkować te pieniądze, wydając je na własneprzyjemności.Lecz jaki miał wybór?Robert westchnął, kiedy dotarło do niego, że będziepotrzebował więcej pieniędzy, jeśli zechce utrzymaćdotychczasowy standard życia.To oznaczało, że musiposzukać nowego wielbiciela Marii.Hojnego wielbiciela.Rozdział 8 Amelio, nie płacz już, błagam!Dziewczyna naciągnęła na głowę narzutę z adamaszku. Proszę mnie zostawić, panno Pool.Materac zapadł się u jej boku i ciepła dłoń spoczęła najej ramieniu. Amelio, serce mi się kraje, kiedy widzę cię w takimstanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Próbował stanąć na nogi, ale niepozwalał mu na to sznur krępujący jego nogi i ręce, a takżedwaj mocno poturbowani ludzie Christophera, którzybezlitośnie pchnęli go na podłogę. Ostrożnie z nim, chłopaki skarcił ich St.John.W saloniku leżało jeszcze pół tuzina jego ludzi, mniej lubbardziej poobijanych. Pani nalega.Choć jak widać jejobawy były zbędne.Powstrzymał śmiech i dał mu upust, dopiero gdydoszedł do schodów.Zmiał się głośno, dopóki nie znalazłsię w foyer.Dzięki Bogu parter domu był w dalekolepszym stanie.Philip czekał na niego przy schodach. Posłałem gospodynię, żeby pomówiła z lordemWeltonem wyjaśnił młodzieniec i poprowadziłChristophera do jego kwatery, którą prowizorycznieurządził w gabinecie na parterze. Powiedziała mu, żepani jest niedysponowana.Najwyrazniej ta wiadomość niezostała mile przyjęta.Gospodyni prosiła, by wezwaćciebie.Christopher zwrócił się do kobiety stojącej przy oknie. Co mogę dla pani zrobić, pani.? Fitzhugh odparła i wysoko uniosła podbródek.Jejtwarz naznaczoną wiekiem okalały siwe kosmyki,poskręcane od ciepła i wilgoci panującej w kuchni.Kobieta wyprostowała się z dumą. Dopytuje się, czy pani jest chora, czy ranna.Nie lubięgo, panie St.John.Jest wścibski. Rozumiem.Domyślam się, że nie chcesz, żebydowiedział się, w jakim stanie jest twoja pani.Skinęła posępnie głową i wytarła zaczerwienione ręcew fartuch. Pani dała mi jasne instrukcje. Odeślij go zatem. Nie mogę.On płaci rachunki.Christopher spojrzał na nią z podejrzliwością.Jegointuicja podpowiadała mu teraz, że coś tu nie gra.PrzecieżMaria powinna stanowić sama o sobie, a nie być zależnąod szczodrości ojczyma.Zerknął na Philipa, który bezsłów zrozumiał polecenie.Dokładnie zbada tę sprawę. Co mu zasugerowałaś? zapytał, przyglądając siępani Fitzhugh badawczo. Powiedziałam, że pan przybywa z wizytą.I że ladyWinter jest niedysponowana, lecz oczekuje pańskiejwizyty. Hm.Rozumiem.To znaczy, że przybyłem naumówioną godzinę, tak? Owszem.Przecież nie chciałby pan się spóznić potwierdziła. Bynajmniej.Proszę zaczekać na mnie w foyer, paniFitzhugh.Gospodyni pośpiesznie wyszła.Christopher wysunąłpodbródek i rzekł do Philipa: Przyślij tu Beth.Chciałbym z nią porozmawiać. Tak jest.Christopher wyszedł z gabinetu i skierował się dogłównego salonu w ślad za panią Fitzhugh, jakby dopieroco przybył do rezydencji.Ujrzawszy wicehrabiego, udałzaskoczenie. Witaj, milordzie.Welton zerknął na niego znad szklaneczki, do którejwłaśnie wlewał trunek.Wytrzeszczył oczy ze zdumienia.W ich szmaragdowej toni rozbłysła satysfakcja, ale szybkozamaskował ją obojętnością. Pan St.John. Cudowne popołudnie, nieprawdaż? W sam raz natowarzyską wizytę odparł Christopher, zerkającukradkiem na kosztowne ubranie mężczyzny.Wicehrabiasłynął z tego, iż lubił nadmiernie używać życiaw najprzyjemniejszych jego aspektach.Mimo to byłokazem zdrowia, sił i urody.Kruczoczarna treskapodkreślała zieleń jego przebiegłych oczu.Nosił sięz nonszalancją typową dla ludzi, którzy czują się takbezpiecznie w swoim miejscu na ziemi, że nie obchodziich nic. Owszem. Welton z trudem przełknął ślinę i dodał: Podobno moja pasierbica jest chora. Och! Przyznam, że jeszcze dwie noce temu byław pełni sił. Christopher udał rozczarowanie. A jeśliodwoła nasze popołudniowe plany? Będę zdruzgotany! Dwie noce temu, powiadasz? powtórzył Welton,podejrzliwie marszcząc brwi. Tak.Po naszym przypadkowym spotkaniu na przyjęciuu lorda i lady Harwicków łaskawie przyjęła mojezaproszenie na kolację. W jego głosie słychać było nutęmęskiej satysfakcji.Drobna aluzja nie umknęła uwadze lorda Weltona.Uśmiechnął się wyraznie uradowany. Ach tak.Wygląda na to, że plotki bywająnieprawdziwe. Wychylił szklaneczkę jednym haustemi odłożył ją na najbliższym stoliku. Proszę ją ode mniepozdrowić.Nie będę wam przeszkadzał. %7łyczę udanego dnia, milordzie. Christopher ukłoniłsię lekko. Już jest udany. Welton uśmiechnął się szeroko.Christopher zaczekał, aż za wicehrabią zamknęły sięfrontowe drzwi, po czym wrócił do gabinetu. Idz za nim powiedział do Philipa.Potem wbiegł schodami na górę prosto do sypialniMarii.Robert Sheffield, wicehrabia Welton, zbiegł poschodkach prowadzących na ulicę.Przystanął na chwilęi zerknął na dom, który właśnie opuścił.Coś mu tu nie pasowało.Guwernantka przysięgała, że napastnicy byli nieznani.St.John zapewniał, że Maria spędziła z nim noc, w którejdoszło do bójki.Wbrew tym faktom intuicja podpowiadałamu, że powinien zachować ostrożność.Któż inny chciałbyuwolnić Amelię, jeśli nie Maria? Któż inny miałby tęczelność? Nie uwierzyłby zapewnieniom Amelii, że nierozpoznała napastujących łotrów, ale guwernantka poparłajej wersję, a nie miała przecież powodu, by okłamywaćpracodawcę.Robert zatrzymał się jeszcze na chwilę przed wejściemdo karety.Potem rzucił do stangreta: Zabierz mnie do White a.Wskoczył do karety, rozparł się wygodnie na miękkimsiedzeniu i przeanalizował sytuację.Maria mogła przecieżwysłać tam swoich ludzi, a sama spotkać się z St.Johnem.Tylko skąd zdobyłaby taką kwotę na opłacenie kosztówwyprawy?Przyciskał palce do czoła w miejscu, gdzie zbiegały siębrwi.Próbował odpędzić nieznośny ból głowy.Prawdępowiedziawszy, żałosne stały się te nieustanneprzepychanki.Dziewka winna być mu wdzięczna.Ocalił jąprzecież, inaczej gniłaby na jakiejś zapadłej wsi.On zaśzaaranżował dla niej małżeństwa z bogatymii utytułowanymi parami.Ociekający bogactwem domi najmodniejsze suknie zawdzięczała wyłącznie jemu,a nawet mu za to nie podziękowała!O nie, nie pójdzie jej tak łatwo! Była dla niegopierwszą podejrzaną w tej sprawie.W końcu nie byłgłupcem.Nie odrzucał jednak możliwości, że ktoś innypróbował wyrównać z nim porachunki.Ktoś, kto siędowiedział, że jego fortuna wiązała się z osobą Amelii.Nie znosił opłacać bezsensownych śledztw.Mógł przecieżlepiej spożytkować te pieniądze, wydając je na własneprzyjemności.Lecz jaki miał wybór?Robert westchnął, kiedy dotarło do niego, że będziepotrzebował więcej pieniędzy, jeśli zechce utrzymaćdotychczasowy standard życia.To oznaczało, że musiposzukać nowego wielbiciela Marii.Hojnego wielbiciela.Rozdział 8 Amelio, nie płacz już, błagam!Dziewczyna naciągnęła na głowę narzutę z adamaszku. Proszę mnie zostawić, panno Pool.Materac zapadł się u jej boku i ciepła dłoń spoczęła najej ramieniu. Amelio, serce mi się kraje, kiedy widzę cię w takimstanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]