[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Odnoszę wrażenie, że ci ludzie pilnują uchodźców z coraz mniejszym zapałem – mruknął Duiker.Kapitan skrzywił się, lecz nie powiedział ani słowa.Posuwali się krętą drogą pomiędzy namiotami.W powietrzu wisiał gęsty całun dymu.Czuło się też zapach końskiego moczu i gotowanych kości, ten drugi gryzący, lecz zarazem dziwnie słodki.Duiker zatrzymał się przy staruszce, która zajmowała się jednym z żelaznych saganów z kośćmi.Gotowała się w nim nie tylko woda.Kobieta wyjmowała płaską łopatką gęsty tłuszcz i szpik wypływający na powierzchnię, a potem wkładała je w jelita, które następnie miano skręcić i związać w kiełbasy.Zauważyła historyka i uniosła łopatkę, zupełnie jakby dawała ją do polizania dziecku.W tłuszczu widać było źdźbła szałwii, zioła, które Duiker kiedyś uwielbiał, lecz teraz zaczął się nim brzydzić, jako że było jednym z nielicznych, które występowały na odhan.Z uśmiechem potrząsnął głową.– Znają cię, starcze – stwierdził Cichacz, gdy historyk go dogonił.– Mówią, że chodzisz w świecie duchów.Ta stara koniarka nie dałaby jedzenia byle komu.Z pewnością nie mnie.W świecie duchów.Tak, kiedyś tam chodziłem.Ale już nigdy więcej.– Jeśli widzą starca w brudnych łachmanach.– Natychmiast uznają, że jest wybrańcem bogów.Masz rację, ale nie drwij z tego głośno.Pewnego dnia może ci to uratować skórę.Ognisko Nula nie przypominało innych.Nie było nad nim garnka, a wokół nie suszyły się paski mięsa.Nawóz palący się wewnątrz małego pierścienia z kamieni prawie nie dawał dymu, a tylko niebieskawy płomień.Młody czarnoksiężnik siedział z boku, zręcznie splatając skórzane paski w coś, co przypominało bicz.W pobliżu przykucnęło czworo żołnierzy piechoty morskiej z oddziału Cichacza.Wszyscy raz jeszcze sprawdzali broń i zbroje.Kusze szturmowe mieli świeżo poczernione i wysmarowane tłustym pyłem, żeby się nie świeciły.Duiker natychmiast się zorientował, że to twardzi żołnierze, weterani.Ich ruchy były oszczędne, a przygotowania profesjonalne.Wszyscy – jeden mężczyzna i trzy kobiety – przekroczyli już trzydziestkę.Nikt się nie odezwał ani nie podniósł wzroku, gdy podszedł do nich kapitan.Nul pozdrowił skinieniem głowy Duikera, który przykucnął naprzeciwko niego.– Zapowiada się zimna noc – stwierdził chłopiec.– Wiesz już, gdzie można znaleźć tego wodza?– Tylko w przybliżeniu.Niewykluczone, że chroni go kilka pomniejszych czarów utrudniających wykrycie.Kiedy już się do niego zbliżymy, w niczym mu nie pomogą.– Jak chcesz wytropić kogoś, kto wyróżnia się jedynie swą kompetencją, Nul?Młody czarnoksiężnik wzruszył ramionami.– Zostawił też.inne znaki.Znajdziemy go z pewnością.A co się stanie potem, to już zależy od nich.– Wskazał głową na żołnierzy piechoty morskiej.– W ciągu miesięcy, które spędziliśmy na tej równinie, coś zrozumiałem, historyku.– A mianowicie?– Malazański żołnierz zawodowy jest najgroźniejszą bronią, jaką znam.Gdyby Coltaine miał trzy pełne armie zamiast trzech piątych armii, zgniótłby tę rebelię jeszcze w tym roku.I to tak skutecznie, że Siedem Miast nigdy by się już nie zbuntowało.Moglibyśmy zmiażdżyć Kamista Reloe nawet teraz, gdyby nie uchodźcy, których poprzysięgliśmy chronić.Duiker skinął głową.To była prawda.Stłumione odgłosy obozu otaczały ich ze wszystkich stron iluzją normalności, która niepokoiła historyka.Zdał sobie z przygnębieniem sprawę, że traci zdolność relaksu.Podniósł z ziemi małą gałązkę i rzucił w ognisko.Nul złapał ją w locie.– Nie w to – powiedział.Pojawił się kolejny młody czarnoksiężnik.Jego chude, kościste ramiona od nadgarstków aż po barki pokrywała mozaika blizn.Przykucnął obok Nula i splunął w ogień.Który nie zasyczał.Nul wyprostował się, odrzucił na bok skórzany sznur i zerknął na Cichacza oraz jego żołnierzy.Byli gotowi.– Już czas? – zapytał Duiker.– Tak.Nul i drugi czarnoksiężnik poprowadzili grupę przez obóz.Tylko nieliczni członkowie klanu spoglądali w ich stronę.Duiker dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, że ta obojętność jest celowa i być może stanowi przyjęty w ich kulturze sposób okazywania szacunku.Albo coś innego.Ostatecznie spojrzenie jest duchowym dotknięciem.Dotarli do północnej granicy obozu.Za wiklinowym ogrodzeniem nad równiną unosiła się mgła.Duiker zmarszczył brwi.– Zorientują się, że nie jest naturalna – mruknął.Cichacz chrząknął.– Oczywiście inna grupa odwróci uwagę wroga.Obóz opuściły trzy drużyny saperów z workami pełnymi bardzo zabawnych.Przerwał mu wybuch gdzieś na północnym wschodzie.Potem nastąpiła przerwa, podczas której w mglistej ciemności było słychać słabe krzyki.Później nocnym powietrzem wstrząsnęła cała seria eksplozji.Mgła pochłonęła rozbłyski, Duiker jednak poznał charakterystyczne trzaski przebijaczy i łoskot zapalaczy.Potem znowu krzyki i szybki tętent kopyt, oddalający się na północny wschód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.– Odnoszę wrażenie, że ci ludzie pilnują uchodźców z coraz mniejszym zapałem – mruknął Duiker.Kapitan skrzywił się, lecz nie powiedział ani słowa.Posuwali się krętą drogą pomiędzy namiotami.W powietrzu wisiał gęsty całun dymu.Czuło się też zapach końskiego moczu i gotowanych kości, ten drugi gryzący, lecz zarazem dziwnie słodki.Duiker zatrzymał się przy staruszce, która zajmowała się jednym z żelaznych saganów z kośćmi.Gotowała się w nim nie tylko woda.Kobieta wyjmowała płaską łopatką gęsty tłuszcz i szpik wypływający na powierzchnię, a potem wkładała je w jelita, które następnie miano skręcić i związać w kiełbasy.Zauważyła historyka i uniosła łopatkę, zupełnie jakby dawała ją do polizania dziecku.W tłuszczu widać było źdźbła szałwii, zioła, które Duiker kiedyś uwielbiał, lecz teraz zaczął się nim brzydzić, jako że było jednym z nielicznych, które występowały na odhan.Z uśmiechem potrząsnął głową.– Znają cię, starcze – stwierdził Cichacz, gdy historyk go dogonił.– Mówią, że chodzisz w świecie duchów.Ta stara koniarka nie dałaby jedzenia byle komu.Z pewnością nie mnie.W świecie duchów.Tak, kiedyś tam chodziłem.Ale już nigdy więcej.– Jeśli widzą starca w brudnych łachmanach.– Natychmiast uznają, że jest wybrańcem bogów.Masz rację, ale nie drwij z tego głośno.Pewnego dnia może ci to uratować skórę.Ognisko Nula nie przypominało innych.Nie było nad nim garnka, a wokół nie suszyły się paski mięsa.Nawóz palący się wewnątrz małego pierścienia z kamieni prawie nie dawał dymu, a tylko niebieskawy płomień.Młody czarnoksiężnik siedział z boku, zręcznie splatając skórzane paski w coś, co przypominało bicz.W pobliżu przykucnęło czworo żołnierzy piechoty morskiej z oddziału Cichacza.Wszyscy raz jeszcze sprawdzali broń i zbroje.Kusze szturmowe mieli świeżo poczernione i wysmarowane tłustym pyłem, żeby się nie świeciły.Duiker natychmiast się zorientował, że to twardzi żołnierze, weterani.Ich ruchy były oszczędne, a przygotowania profesjonalne.Wszyscy – jeden mężczyzna i trzy kobiety – przekroczyli już trzydziestkę.Nikt się nie odezwał ani nie podniósł wzroku, gdy podszedł do nich kapitan.Nul pozdrowił skinieniem głowy Duikera, który przykucnął naprzeciwko niego.– Zapowiada się zimna noc – stwierdził chłopiec.– Wiesz już, gdzie można znaleźć tego wodza?– Tylko w przybliżeniu.Niewykluczone, że chroni go kilka pomniejszych czarów utrudniających wykrycie.Kiedy już się do niego zbliżymy, w niczym mu nie pomogą.– Jak chcesz wytropić kogoś, kto wyróżnia się jedynie swą kompetencją, Nul?Młody czarnoksiężnik wzruszył ramionami.– Zostawił też.inne znaki.Znajdziemy go z pewnością.A co się stanie potem, to już zależy od nich.– Wskazał głową na żołnierzy piechoty morskiej.– W ciągu miesięcy, które spędziliśmy na tej równinie, coś zrozumiałem, historyku.– A mianowicie?– Malazański żołnierz zawodowy jest najgroźniejszą bronią, jaką znam.Gdyby Coltaine miał trzy pełne armie zamiast trzech piątych armii, zgniótłby tę rebelię jeszcze w tym roku.I to tak skutecznie, że Siedem Miast nigdy by się już nie zbuntowało.Moglibyśmy zmiażdżyć Kamista Reloe nawet teraz, gdyby nie uchodźcy, których poprzysięgliśmy chronić.Duiker skinął głową.To była prawda.Stłumione odgłosy obozu otaczały ich ze wszystkich stron iluzją normalności, która niepokoiła historyka.Zdał sobie z przygnębieniem sprawę, że traci zdolność relaksu.Podniósł z ziemi małą gałązkę i rzucił w ognisko.Nul złapał ją w locie.– Nie w to – powiedział.Pojawił się kolejny młody czarnoksiężnik.Jego chude, kościste ramiona od nadgarstków aż po barki pokrywała mozaika blizn.Przykucnął obok Nula i splunął w ogień.Który nie zasyczał.Nul wyprostował się, odrzucił na bok skórzany sznur i zerknął na Cichacza oraz jego żołnierzy.Byli gotowi.– Już czas? – zapytał Duiker.– Tak.Nul i drugi czarnoksiężnik poprowadzili grupę przez obóz.Tylko nieliczni członkowie klanu spoglądali w ich stronę.Duiker dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, że ta obojętność jest celowa i być może stanowi przyjęty w ich kulturze sposób okazywania szacunku.Albo coś innego.Ostatecznie spojrzenie jest duchowym dotknięciem.Dotarli do północnej granicy obozu.Za wiklinowym ogrodzeniem nad równiną unosiła się mgła.Duiker zmarszczył brwi.– Zorientują się, że nie jest naturalna – mruknął.Cichacz chrząknął.– Oczywiście inna grupa odwróci uwagę wroga.Obóz opuściły trzy drużyny saperów z workami pełnymi bardzo zabawnych.Przerwał mu wybuch gdzieś na północnym wschodzie.Potem nastąpiła przerwa, podczas której w mglistej ciemności było słychać słabe krzyki.Później nocnym powietrzem wstrząsnęła cała seria eksplozji.Mgła pochłonęła rozbłyski, Duiker jednak poznał charakterystyczne trzaski przebijaczy i łoskot zapalaczy.Potem znowu krzyki i szybki tętent kopyt, oddalający się na północny wschód [ Pobierz całość w formacie PDF ]