[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy miała jak spodki.- Nie martw się - pocieszył ją.- Wyjdzie z tego.Niestety, musiałem być stanowczy, bo próbowała mi się wywinąć.Ale jak tylko powąchała moją magiczną chusteczkę, uspokoiła się.Powinna tak leżeć spokojnie przez przy­najmniej pół godziny.Twarz Melissy straciła wszelkie barwy.- Wiesz, naprawdę nie powinnaś pozwalać, żeby taka mała dziewczyn­ka sama otwierała drzwi - znęcał się nad nią.- Nic się oczywiście złego nie stało.Zdąży się obudzić, żeby powitać Nicky'ego i Joshuę wracających ze szkoły.Melissa poczuła, że świat wiruje jej przed oczami, i musiała przysiąść na sofie.Domyśliła się, że na chwilę straciła przytomność.Otworzywszy oczy, poczuła twarz tego człowieka tuż przy swojej twarzy.Przytknął pisto­let do jej skroni.- Nie roztkliwiaj się nad sobą, Melissa.Nie ma czasu.Czeka nas mnó­stwo pracy, zanim chłopcy wrócą do domu.- Proszę, nie.- zatkała.- Po prostu pomyśl o swoich dzieciach, jakbyś myślała o indykach na Święto Dziękczynienia - szepnął.- Jak by było strasznie, gdybyś musiała je krajać żywcem.- Dzieje się coś bardzo niedobrego - jęknął Nick.- Czuję to.Według Jake'a sceneria nie zmieniła się od ostatnich dwudziestu minut.Do diabła, tu się od roku nic nie zmieniło.Gęste lasy prowadziły do jeszcze bardziej gęstych lasów, a monotonię krajobrazu przerywały tylko pojedyncze domostwa albo jakaś stacja benzynowa Wiejska Wirginia nie różniła się od wiejskiej Ka­roliny Południowej czy wiejskiego Arkansas.Inne było tylko ukształtowanie terenu i roślinność.Ogólnie dominowało wrażenie pustki i odizolowania.Z drogi 28 zjechali na szosę Vint Hill, kierując się na drogę 29, a stam­tąd do Warrenton.Potem było tyle zakrętów i numerów dróg, że Jake stracił rachubę.W tym stanie nikt nie zadawał sobie trudu nadawania nazwy dro­dze.Przylepiano tylko numer na słupie i po wszystkim.Wkrótce lasy zaczęły ustępować polom i wzgórzom, a kamienne murki wyparły druty wzdłuż dróg.Multimilionowe rezydencje zostały zastąpione skromniejszymi domami farmerów i ledwo nadającymi się do zamieszka­nia chałupami.- Jak daleko jeszcze? - zapytał Jake.Chciał powiedzieć cokolwiek, aby rozładować napięcie.- Z pięć kilometrów.- A teraz podpisz to - rozkazał Wiggins.Znajdowali się w sypialni na górze przy maleńkim antycznym biurku.- Nikt w to nie uwierzy - łkała Melissa.Łzy spadały ciężko na fiołkowo-różowy papier, zamazując tekst jej samobójczego listu.Mężczyzna uśmiechnął się.- Zdziwiłabyś się, w co ludzie wierzą.A teraz pospiesz się i podpisz.Zostało ci niewiele czasu.Minęła trzecia.Nic się w tym liście nie zgadzało! To nieprawda, że nienawidziła siebie, że czuła się beznadziejnie samotna.Kochała swoje dzieci, a one odwzajem­niały jej miłość.Nawet ten kawałek o Nicku też zupełnie odbiegał od praw­dy.Nie był najlepszym mężem pod słońcem, ale mogła trafić o wiele go­rzej.Ta cała sprawa w ogóle nie miała sensu.Jeżeli podpisze ten list - podyktowany przez tego szaleńca - co dzieci pomyślą sobie o niej, kiedy dorosną? Przez resztę życia będą nienawidzić swojej matki za to, że je porzuciła; albo za to, że wypełniła ich umysły sce­nami znalezienia jej zwłok.- Nie zrobię tego - oświadczyła.Oczy Wigginsa rozbłysły - wściekłością, którą natychmiast zastąpił za­wodowy spokój.Spojrzał jej w oczy, sięgając niemal do samego mózgu.- Doskonale - powiedział.- Nie podpisuj.Nie chcę, żebyś cokolwiek podpisywała.- Wyszarpnął kartkę spod jej ręki, zmiął i wsunął sobie do kieszeni.Kiedy wyjął ponownie dłoń, trzymał w niej składany nóż.Otwo­rzył go jednym ruchem, ukazując idealnie ostre, ośmiocentymetrowe ostrze.- Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.Skrzywiła się w oczekiwaniu bólu, ale zalała ją fala paniki, kiedy zoba­czyła, że wyszedł z sypialni na schody.- Dokąd idziesz?Nie zwolnił ani nie odezwał się słowem.- O Boże! - wrzasnęła.- Lauren! - Zerwała się z krzesła i pobiegła za mordercą.Dopadła go na szczycie schodów i próbowała zatrzymać.Opę­dził się od niej jak od natrętnej muchy.Upadła na podłogę i uwiesiła się jego nogi, ale wyswobodził się kopniakiem.- Błagam! - krzyczała wniebogłosy.- Błagam! Zrobię to! Proszę, nie krzywdź jej!- Mówiłem ci, Melissa - odezwał się spokojnie Wiggins, stąpając po wyłożonych dywanikiem schodach.- Mówiłem ci, że to się stanie, ale ty mi nie wierzyłaś.- Obcasy zastukały głucho, kiedy szedł po parkiecie w foyer.- Będę musiał zastosować coś naprawdę twórczego w przypadku chłopców.- Nie! - krzyknęła przeraźliwie.- Zrobię to! - Rzuciła się w dół po scho­dach, zaledwie muskając je w pędzie.- Tylko dotknij mojego dziecka, ty skurwysynu, a zabiję cię!Dzieliło ją od Wigginsa zaledwie półtora metra, kiedy zatrzymał się rap­townie i odwrócił na pięcie, wyrzucając rękę w powietrze jak policjant kieru­jący ruchem na skrzyżowaniu.Stanęła jak wryta, o mało się nie przewracając.Przysunął ostrze noża zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy.- Czy prosisz mnie o jeszcze jedną szansę? Potrząsnęła głową jak szalona.- Tak.- A zatem poproś - zniżył głos do szeptu.- Proszę cię - odszepnęła.- Proszę cię o jeszcze jedną szansę.Uśmiechnął się.- Poproś mnie, abym pozwolił ci się zabić.- Proszę - jęknęła.Zakrztusiła się od płaczu.Opadła na kolana.- Proszę.- Wymów te słowa - nalegał - albo pokroję twoją córunię tam na sofie.Spróbowała raz jeszcze.Naprawdę chciała, ale słowa nie wychodziły jej z ust.- Proszę.- Wymów te słowa! - jego głos zatrząsł szybami w szafce.Wreszcie je wyskrzeczała.- Proszę.Pozwól.mi.się zabić.Wiggins stał nad nią, rozkoszując się zwycięstwem.W końcu nachylił się i jednym palcem podniósł jej brodę tak, żeby ich spojrzenia się spotkały.- Zazwyczaj nie daję jeszcze jednej szansy - wyszeptał.- To tutaj! - wrzasnął Nick.- Ta biała skrzynka po prawej stronie.To mój podjazd!Thorne wrzucił migacz i zwolnił, aby skręcić.Bardzo poprawnie.Bar­dzo wolno.- Do cholery jasnej, Thorne! Ruszaj się!- Zamknij się! - warknął olbrzym.- Jeżeli nasz obiekt już tam jest, to nie mam najmniejszego zamiaru szarżować prosto w pułapkę! I tak nie zro­bi to różnicy.Jake dostrzegł, że te słowa ugodziły Nicka w samo serce.-.a jeśli go jeszcze nie ma, to nie mamy się czym martwić.- Thorne minął skrzynkę na listy i zaczął wolniutko jechać długim podjazdem, lu­strując otoczenie w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia.- Czyja to furgonetka? - zapytał Jake, wskazując na koniec alejki.Na­pis na boku samochodu głosił: "Mike.Usługi hydrauliczne".- O, cholera - jęknął Nick.- Zatrzymaj się, Thorne.Ten zawahał się, po czym wcisnął pedał hamulca.- To nie wróży nic dobrego.Dochodziło dwadzieścia po trzeciej i szkolny autobus z chłopcami miał przyjechać lada chwila.Tym razem notka była krótka: "Żegnam".Melissa zaadresowała ją do wszystkich członków rodziny i podpisała bez słowa sprzeciwu.O ile jej dzieciom nie groziło niebezpieczeństwo, własne życie nie miało dla niej znaczenia.Wiggins poprowadził ją do małego balkonu wychodzącego na foyer i wręczył dwu i półmetrową nylonową linkę.Zwykła linka do wieszania bie­lizny, o niewielkich, białych pędzelkach wystających z obu końców.- Przywiąż to do barierki - poinstruował.Kobieta poruszała się mechanicznie.Ze zdumieniem stwierdziła, że dło­nie przestały jej drżeć.Była przerażona, a mimo to pogodzona z losem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl