[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jesteś już prawie mężczyzną, a jednak masz ciało chłopca i rozum szczura lądowego.Nie dość, że nie umiesz pora­dzić sobie sam ze sobą, jeszcze zawadzasz innym.Hej, Torg, chodź tutaj! Weź dzieciaka, daj mu coś do roboty, niech przynajmniej nie włazi nam w drogę.Torg pełnił na statku funkcję drugiego oficera.Chociaż niewy­soki, był bardzo muskularny.Miał krótkie blond włosy i jasnoszare oczy.Jego brwi były białe, a cera bardzo blada.Zagonił Wintrowa do zwijania liny i wieszania łańcucha w komorze kotwicznej.Do­tychczasowe zwoje liny wydały się chłopcu idealnie równe, ale Torg gburowato kazał mu je zwinąć od nowa i to szybko.Łatwiej było powiedzieć niż zrobić, ponieważ raz poruszony zwój całkiem się po­plątał i chłopiec nie potrafił ponownie ułożyć.Kontakt z grubą, szorstką liną sprawił, że czerwieniały mu ręce, a w dodatku zwoje okazały się znacznie cięższe, niż podejrzewał.Duszne powietrze ko­twicznej komory i słabe światełko z jednej tylko latarni przyprawia­ły chłopca o mdłości, jednak wytrwale pracował nad liną przez mi­nuty, które wydawały mu się godzinami.W końcu rodzina przysłała po niego Maltę, która dość ostrym tonem oświadczyła, że statek wpłynął już do doków, zacumował, po czym zapytała, czy jej brat ra­czy zejść na brzeg.Wintrow starał się opanować i przypominał so­bie, że powinien potraktować dziewczynkę jak przyszły kapłan Sa, a nie jak poirytowany starszy brat.Milcząco odłożył zwój, nad którym pracował.Każdy fragment liny był teraz ułożony znacznie gorzej niż przedtem.No cóż, niech Torg sam ją sobie zwija albo każe to zrobić jakiemuś biednemu ma­rynarzowi.Wintrow od początku wiedział, że to, co musi zrobić, jest okropne.Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ojciec starał się go tak poniżyć i zdenerwować.Może obarczył go nieprzyjemną pracą za karę, dlatego że nie chciał umieścić kołka w otworze galionu.Ky­le nie ukrywał wściekłości.No cóż, teraz było już po wszystkim.Dziadek umarł, rodzina oddała jego ciało morzu.Bliscy nie szuka­li pociechy u Wintrowa.Miał nadzieję, że wróci do klasztoru tak szybko, jak tylko pozwoli przyzwoitość.Zdecydował, że następny ranek nie powinien być porą zbyt wczesną.Wszedł na pokład i przyłączył się do członków rodziny, którzy dziękowali żałobnikom za przybycie i żegnali osoby towarzyszące im na statku.Niektóre z nich wygłaszały jeszcze słowa pożegnania do galionu żywostatku.Gdy ostatnia z osób odeszła, letni zmierzch przemienił się w noc.Rodzina nieco dłużej pozostała; byli milczący i wyczerpani.Kyle wydał matowi rozkaz kontynuowania rozładun­ku o świcie, potem wrócił i oświadczył, że czas iść do domu.Chwy­cił pod ramię żonę, a Wintrow - babkę.W duszy był wdzięczny, że czeka na nich powóz, nie był bowiem pewny, czy stara kobieta zdo­łałaby się wspiąć na ciemne i strome brukowane ulice.Kiedy opuszczali pokład dziobowy, nagle odezwał się galion.- Idziecie? - spytał niespokojnie.- Już teraz?- Wrócimy o brzasku - odparł Kyle.Mówił tonem kapitana rozdrażnionego tym, że jakiś majtek kwestionuje jego polecenie.- Wszyscy odchodzicie? - spytał znowu statek.Wintrow nie był pewny, jak zareagować.Wydawało mu się, że słyszy panikę w głosie “Vivacii”.- Wszystko będzie dobrze - odezwał się łagodnie.- Jesteś tu bezpieczna, zacumowana w dokach.Nie masz się czego bać.- Nie chcę być sama.- Skarga była typowa dla dziecka, lecz wypowiedział ją głos przepełnionej wątpliwościami młodej kobiety.- Gdzie jest Althea? Dlaczego jej tu nie ma? Nie powinna zostawiać mnie samej.- Mat będzie spał na pokładzie, podobnie jak połowa załogi.Nie będziesz sama - odparł gniewnie Kyle.Wintrow pamiętał ten ton z dzieciństwa.Całym sercem współ­czuł statkowi.- To nie to samo! - krzyknęła.- Gdybyś chciała, mógłbym zostać na pokładzie - zapropono­wał bez namysłu Wintrow.- Przynajmniej tej nocy.Ojciec rzucił chłopcu groźne spojrzenie, jak gdyby syn odwołał wydany przez niego rozkaz, ale babcia Wintrowa ścisnęła go lekko za ramię i uśmiechnęła się.- Wiedziałam, że krew da o sobie znać - oświadczyła spokojnie.- Chłopak nie może zostać - oznajmił Kyle.- Muszę z nim po­rozmawiać dziś wieczorem.- Dziś wieczorem? - spytała z niedowierzaniem Keffria.- Och, Kyle'u, nie dziś.Niech nic więcej już się dzisiaj nie zdarzy.Jesteśmy wszyscy zbyt wyczerpani i przepełnieni smutkiem.- Sądziłem, że moglibyśmy usiąść wieczorem całą rodziną i po­rozmawiać o przyszłości - zauważył zniechęcony Kyle.- Jutrzejszy dzień nie poczeka, aż się wyśpimy i rozweselimy.- Ja poczekam - ucięła spór babka.W jej głosie pojawiła się władcza nuta, a chłopiec w tym momencie wyraźnie przypomniał sobie Ronikę Vestrit taką, jaką pamiętał z dzieciństwa.Kyle zaczerp­nął powietrza i chciał coś powiedzieć, lecz ona dodała: - Będę się bardzo cieszyć, jeśli Wintrow spędzi noc na pokładzie i najlepiej jak potrafi doda otuchy “Vivacii”.- Odwróciła się do figury dziobowej i wyjaśniła: - Musi mnie najpierw odprowadzić do powozu.Pocze­kasz sama kilka minut, moja droga?Wintrow czuł, że statek z wielkim niepokojem przysłuchiwał się ich rozmowie.Teraz rzeźbioną twarz rozjaśnił promienny uśmiech.- Jestem pewna, że tak będzie dobrze, Roniko.Naprawdę do­brze.- “Vivacia” patrzyła teraz w oczy chłopca.Siła jej spojrzenia zaskoczyła go.- Kiedy wrócisz, będziesz spał tu, na pokładzie dzio­bowym, abym mogła cię widzieć?Wintrow niepewnie popatrzył na ojca.Chyba tylko oni dwaj zdawali sobie sprawę z faktu, że Kyle nie przystał jeszcze na prośbę syna.Chłopiec zaczął dyplomatycznie:- Jeśli tylko mój ojciec się zgodzi - powiedział ostrożnie.Musiał zadrzeć głowę, aby spojrzeć w oczy wyższego od siebie ojca, zmusił się wszakże do tego i starał się nie odwracać wzroku przez jakiś czas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl