[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raz pokazał matce czerwonosine pręgi i plamy, które na szyi, rękach, plecach miał od ko-zackich nahajek i żołnierskich kolb, a pokazawszy rozpłakał się głośno.Lecz wnet powścią-gnął płacz. Niech mama nie myśli, że ja z bólu! Nie bardzo boli i o ból mniejsza! Ale jak oni.oni.jak oni.śmieli mię bić.Cała krew uderzyła mu do twarzy, szczupłe ręce zaciskały się w pięście tak mocno, że siępaznokcie w dłonie aż wpiły.Pani Teresa perswadowała: Moje dziecko! wyście przecie strzelali do nich; cóż dziwnego.Porywczo przerwał: Ja wiem! ja wiem! Na wojnie, jak na wojnie! I gdyby mię byli ranili tak jak Olka albo izabili.ale bić.bić.mię nie mieli prawa! Ja nie niewolnik!Pani Teresa dziwnie się uśmiechnęła.Boleśniejszymi bywają czasem uśmiechy nad jęki.Ztym uśmiechem a z czołem w mnóstwo fałd zbiegłym syna w ramionach trzymając nad gło-wą mu szeptała: Tyś niewolnik.biedny robaczku mój! Otóż to, żeś niewolnik ty.niewolnik.Nieprędko odważyła się powiedzieć mu o tym, co stało się z Julkiem.Chłopak zbladł bar-dzo i wargi tak drżeć, że aż latać mu zaczęły.Odwrócił się i z czołem do więziennego muruprzyciśniętym namiętnie szeptał: Szczęśliwy Julek! Kochany, biedny Julek, szczęśliwy, szczęśliwy!O tego syna swego pani Teresa więcej jeszcze niepokoiła się niż o tamtego.Tym, którzy jąo synów zapytywali, odpowiadała: Janek ciężej od Olka raniony.wewnętrzną ranę ma, utajoną, ale ja ją widzę.Ach,gdybym go do Leszczynki i.gdybym ich obu do Leszczynki zawiezć mogła.W mig obajby wyzdrowieli.a tak.Bóg jeden wie.Bóg jeden chyba.obroni.Leszczynka! Palącą tęsknotą tryskające marzenie o raju, wśród tego brudnego, zakurzone-go, kamieniami wysłanego, dusznego miasteczka, w tej sali szpitalnej.Zaogniła się jakoś dnia pewnego rana Olka, dokuczać zaczęła, gorączkę sprowadziła.PaniTeresa w godzinie przepisanej na sposób żaden od dziecka cierpiącego oderwać się nie mo-gąc o możność pozostania przy nim przez noc całą straż i służbę szpitalną ubłagała.Powie-dzieć można, że wypłakała sobie tę krótką noc letnią, która na zachodzie około chorego, nacichych szeptaniach z nim jej zeszła, aż on usnął, a ona w sali stękającymi oddechami śpią-cych i mdłymi zapachami leków napełnionej, przy odsłoniętym oknie siedząc i na szmat nie-ba porannego patrząc nagle jakoś i strasznie do Leszczynki zatęskniła.Teraz tam wzbijają się znad ziemi mgły poranne, jakby krepy białe rozwlekają się w po-wietrzu, znikają, a naprzeciw okna jej izdebki, jak raz naprzeciw tego okna występuje zciemnej pręgi lasu rubinowa wstęga jutrzni.Drzewa w ogrodzie stoją jak z kamieni wykute, tak nieruchome, jak w nieruchomość za-klęte i wsłuchane, w coś wsłuchane, choć nic nie słychać i cisza panuje taka, że szelest pta-51 siego skrzydła szumem wichru wydać się mógłby.Ale ptaki śpią jeszcze.Niemym powie-trzem przelatują tylko lekkie chłodki  dreszcze świtu.O! przez minutę, przez jedną, odetchnąć tamtym powietrzem porannym, przeczystym.I raz choćby spojrzeć na łan zoranej ziemi, co pod pręgą lasu i pod wstęgą zorzy wyciągadłonie, ciemne zagony.na drzewa, których listowie od występującego zza jutrzni słońca do-staje złotych podszewek.na rosę, która po zdzbłach trawy, po ziarnach piasku, po liściachpoczyna drgać, błyskać i grać.Ach, zebrać, ach, zgarnąć w objęcia dzieci, wszystkie dzieci, które jej pozostały, i znalezćsię z nimi w Leszczynce.Jakie marzenia rajskie, jakie pragnienie piekące, rozciągające ciało iduszę na torturach tęsknoty nieskończonej!.Rozmarzyła się pani Teresa u okna sali szpitalnej siedząc, roztęskniła się tęsknotą nie-skończoną i przez trwanie godziny doświadczała męki głodu, który nasyconym, i pragnienia,które napojonym być nie mogło. Ale był to w życiu jej tutejszym jakby sen, krótki sen i razem piekielny.Rzeczywistośćtwarda, sroga pochłaniała ją, porywała, po bruku miasteczka wciąż z miejsca na.miejsce no-siła.Teraz niosła do Olka dobrą nowinę, że jeszcze czas jakiś w szpitalu zostać będzie muwolno.Bo nie wiedzieć dlaczego dzieciak począł ogromnie lękać się turmy.Nie był w niejjeszcze, nie wiedział, jak wygląda, i stworzył o niej sobie wyobrażenie jakieś fantastyczne,straszne.Maże dlatego, że był fizycznie słabym albo że wyobraznię jego wstrząsnęła owascena leśna i potem jazda dziwna, fantastyczna, na koniu kozackim, w zmrokach zapadającejnocy.Tulił się do matki z błaganiem: Tylko niech mię tam nie zabierają.niech mię nie zabierają do więzienia!A Inka, u zbiegu dwóch ulic z matką się rozstawszy, nie w kierunku mieszkania pani Awi-czowej i jej córki poszła, ale w tym, który do pewnej mało uczęszczanej przechadzki pu-blicznej prowadził.Nie miała ochoty najmniejszej towarzyszyć matce do więzienia i szpitala.Małych braciżałowała czasem, że cierpią, ale były to chwile przelotne; w ogóle zaś nie czuła szczególnejdo nich tęsknoty, a w zamian takie miejsca udręczeń i smutku jak więzienie i szpitale budziływ niej odrazę taką, jakiej doświadczyć musi ryba do suchego piasku lub jakiej niektórzy lu-dzie na widok krwi i ran doświadczają.Od atmosfery cierpienia czyniło się jej mdło, nudno,słabo i zaraz po głowie chodzić zaczynały myśli, że wszystko to jakieś niepotrzebne, nieład-ne, nieznośne i że ona jest wcale do czego innego stworzona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl