[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oprócz tegoukładała na głowie zrudziały warkocz i brzeg stanika odchylała w ten sposób, aby zza niegoukazywała się jak najwięcej szyja, w samej rzeczy niepospolicie ładna.Ta głowa w brzydkim,zrudziałym warkoczu i twarz, która kształtem i barwą przypominała uwiędłą różę, osadzona natej młodej, białej, delikatnej szyi, sprawiała wrażenie prawie bolesne.Marta, znająca dobrzeusposobienie swej towarzyszki, a przy tym pogrążona w liczeniu sztuk stołowej bielizny, którądziś do prania oddać jej było trzeba, najmniejszej uwagi nie zwracała na przystrajającą się imizdrzącą przed lustrem kobietę.Ale i ona sama przystrajać się i mizdrzyć przestając, splecioneswe ręce, małe i chude, na stolik opuściła i zamyśliła się.Wyraz nieskończonej, lecz cichejradości i wdzięczności twarz jej oblał i przyozdobił.Wyglądała teraz na słodką, dobrą, Bogu iludziom wdzięczną istotę.Można by mniemać, że odmawiała w myśli gorącą, dziękczynnąmodlitwę.I jakże mogło być inaczej? Wczoraj jeszcze marzyła o oliwkowym fellachu, a dziśoznajmiono jej, że kocha ją lub bardzo, bardzo bliskim ukochania jest Europejczyk, młody,wykwintny, interesujący.O tym, że był także bogatym, nie myślała wcale.Nie za bogactwemtęskniła, lecz za miłością.Miłości jej było trzeba, miłości! miłości! Rzuciła się ku siedzącej naziemi Marcie i przysiadłszy przy niej ręce jej, z której brudne serwety wypadły, całować zaczęła.126  Moja droga, moja najmilsza!  szeptała  jeżeli Bóg w dobroci swojej to sprawi, że ja kiedyszczęśliwą będę, nigdy, nigdy o was i o domu waszym nie zapomnę, nigdy wam wdzięczną byćnie przestanę za to, że przytuliliście mnie sierotę i ze słabym zdrowiem. Czy ty, Tereniu, blekotu dziś najadłaś się, czy co?  burknęła Marta, ale wielką swą rękępieszczotliwie przesunęła po tulącej się do jej piersi, rozpalonej, wyrazem szczęścia oblanej, ajednak tak biednie, biednie wyglądającej twarzy. No, no! dość już tego!  łagodnie dokończyła  wiadomo, że jesteś dobrą dziewczyną, atylko masz bzika.Trzydziestokilkoletnia dziewczyna porwała się z ziemi i chichocąc, skocznego walczykanucąc, figlarnie głową kręcąc, najdrobniejszym swym kroczkiem z pokoju wyfrunęła.W buduarze pani Emilii wnet po wyjściu stamtąd Teresy dwoje ludzi rozśmiało się głośno iwesoło. Uwierzyła!  wśród śmiechu zawołał Kirło. Uwierzyła!  ze śmiechem także powtórzyła pani Emilia.Bawiła ją łatwowierność i naiwność towarzyszki, jednak zaczęła Kirle wyrzucać, że z niejżartował. Ona jest dla mnie bardzo dobra.tak czule pielęgnowała mię dziś, gdy cierpiałam.Jedynato istota, przez którą kochaną jestem. Jedyna!  z wyrzutem zaszeptał Kirło i rączka użalającej się kobiety znalazła się w jegoręku.Delikatne jej policzki opłynął blady rumieniec, powieki spuściła i cicho wymówiła słówkilka o swoim biednym sercu i smutnym, smutnym życiu.Zwierzanie się z jednej strony, awyrażanie najgorętszego współczucia i uwielbienia z drugiej trwało kilka minut, po czym Kirłobudząc się jakby z upojenia, w które go zbliżenie się do sąsiadki wprawiało, z westchnieniem iomglonymi jeszcze oczami wypowiedział, że jednak ma istotnie do oznajmienia jej ciekawą iważną nowinę.Dla niej nowina wszelka była prawdziwym dobrodziejstwem, więc niecierpliwiedowiadywać się o nią zaczęła.Widać było także, iż wieść, którą oznajmić miał, całkiemodbierała Kirle usposobienie tak do żartów, jak do zalotów.Zupełnie poważnie opowiedział, żewszystko, co Teresie mówił o Różycu, stosuje się w rzeczywistości do Justyny; że ten dziedzicstarego nazwiska i wcale pięknego jeszcze majątku bardzo żywo zajęty jest panną Orzelską; że znasuniętej myśli ożenienia się z nią śmiał się zrazu i żartował, ale teraz zaczyna się nad niązastanawiać i kto wie? czy nie wyniknie z tego naprawdę ta dziwna niespodzianka, że prędzejlub pózniej oświadczy się o jej rękę. W głębi duszy  mówił Kirło  jest to desperat lamentujący nad ruinami swego zdrowia,majątku i życia.Może być więc, że jak deski ratunku schwyci się ożenienia z osobą, która mu siębardzo podoba.Sam przez się nie uczyniłby tego zapewne nigdy, ale żona moja, której jestwielkim admiratorem, nad skłonieniem go ku krokowi temu pracuje, a wiadoma to już rzecz, żes k e 1 a f a m w e*. Ce que la femme veut. dopomogła pani Emilia. Otóż to! A jeszcze taka f a m jak moja Marynia; bo pani i wyobrazić sobie nie możesz, jakato energiczna baba! Zawczoraj była w Wołowszczyznie, długo z nim rozmawiała i przyjechałado domu tak uszczęśliwiona, jakby skarb na drodze znalazła.Dowiedziałem się też od niej, żeswoje swatostwo na dobrą już drogę wprowadziła.Z postawy i sposobu wysłowiania się Kirły widać było, że rzecz tę uważał za bardzo ważnądla Korczyńskich, dla siebie, a przede wszystkim dla Justyny, której imię wymawiał teraz zuszanowaniem, może mimowolnym, ale takim, że głowę przy nim nieco pochylał.Pani Emiliitaki mezalians zrazu w głowie pomieścić się nie mógł, a potem samo jego przypuszczeniezachwyciło ją i rozrzewniło do stopnia najwyższego.Dla Justyny byłoby to szczęściem wielkim,niespodziewanym, o którym nawet marzyć ona nie mogła, ale ta strona nowiny niewiele ją* S k e l a f a m w e  por.obj.na s.195; tu w pisowni naśladującej niepoprawną wymowę.127 zajmowała.Główny interes jej zawierał się w wielkości, wzniosłości i gorącości uczucia, któreRóżyca do tak nadzwyczajnego kroku skłaniać mogło. O, Boże! cóż to za szczęście musi być dla kobiety obudzić taką miłość, miłość, którawszystkie przeszkody łamie i depcze, której się nic oprzeć nie może, która.dla której.przezktórą.Dlaczego każdej nie danym jest spotkać na drodze swego życia takiego serca, takiejnamiętności, takiego poświęcenia.Długo na temat ten fantazjując nie zauważyła niedorosłej, lekkiej jak motyl panienki, którawszystkiego przez otwarte drzwi sypialni wysłuchawszy kanwę z wyszytą różą na ziemię rzuciłai na paluszkach do dalszych pokojów wybiegła.Po chwili cienki głosik Leoni rozlegał się nawschodach, na których spotkała schodzącą na dół Teresę, i w pokoju panny Marty i Justyny,gdzie usłyszaną nowinę z niezmiernie żywymi gestami i błyszczącymi oczami opowiadała.W kilka minut potem w tym samym pokoju Teresa leżała na jednym ze znajdujących się tamłóżek, z wykrzywioną na głowie kokardą, spłakana i tak do poduszek przytulona, jak choredziecko tuli się do piersi matki lub piastunki.Skoczne walczyki i dziękczynne modlitwydalekimi już od niej były.Od czasu do czasu cicho i jękliwie wymawiała: Co ja złego jej zrobiłam, że pozwala ona tak żartować ze mnie!A potem z żałosnym westchnieniem: Ja ją tak kocham, a ona dla mnie nie ma żadnej sympatii!.Zaczęła znowu płakać i śród łkań mówiła jeszcze: I jakiż to zresztą sens tak żartować ze mnie? Gdybym już była taką starą i straszną.Dwadzieścia dziewięć lat mam, dlaczegóżbym więc uwierzyć nie mogła, że się komuśpodobałam!Po chwilowym uspokojeniu się jęknęła znowu: Ja ją tak kocham, tak kocham, a ona żartuje ze mnie! O Boże, jak mię głowa boli!Wtem zerwała się i na łóżku usiadła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl