[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tato martwi się, że na prześcieradle pod spodem na pewno zostały załamki.Coś okropnego.Ma głupie dwa prześcieradła, koc elektryczny i narzutę, a potrafi go to zająć na godzinę.Stąpam powoli, z ciężkim jutowym workiem przytroczonym do pasa.W odstępach jednej stopy wyciskam kijem dołki w mokrej ziemi, wrzucam sadzeniak i przydeptuję nogą.To tak jak wsuwać jajka pod wysiadującą kwokę.Poddaję się.Jego to cieszy: przynajmniej ma jakieś zajęcie.A ja mam więcej czasu dla siebie.Korzystając z tego, że jest zajęty łóżkiem, zabieram się do ćwiczeń jogi.Już wchodzę w rutynę Mamy.Dwa lata temu Mama zobaczyła, jak ćwiczę jogę, i zrobiła z tego wielki dramat: że to pogańska hinduska religia, że mnie ekskomunikują.Chciała, żebym zaraz poszedł do księdza i się wyspowiadał.Od tego czasu, ilekroć ich odwiedzam, praktykuję jogę przy drzwiach zamkniętych.Tato się ubiera.Przy pomocy instrukcji wyszukuje sobie ubranie, myje się i ogólnie doprowadza do ładu.Przychodzi na śniadanie.Jemy jajka na szynce.Serwuję mu też płatki.Włączam muzykę.Po śniadaniu Tato zmywa i sprząta kuchnię z instrukcją w ręku, a ja zamiatam i układam wszystko na miejscach.Przy nas dwóch nie ma tu właściwie nic do roboty.Szoruję ajaxem umywalkę i wannę w łazience, sedes też.Uczę Tatę, że brudną bieliznę, koszule i skarpetki ma odkładać do kosza na brudy w łazience, pokazuję, gdzie wieszać spodnie.Już nawet wie, że swetrów należy szukać w dolnej szufladzie.Podczas kolejnej jazdy do szpitala Tato pilotuje mnie przez całą drogę.Zaczyna mu się podobać nowo odkryta zdolność uczestniczenia w tym, co się dzieje.Zaczyna nawet zadawać pytania - jak się mieszka w Paryżu, jak Jacky radzi sobie w szkole.Mama jest odurzona.Nie wiem, czy podali jej jakieś leki, czy też jest to normalne następstwo zawału.Zamówiłem się na rozmowę u jej lekarza, doktora Coe.Zostawiam Tatę przy Mamie i schodzę na dół do gabinetu doktora Coe.To młody gość, taktowny i rozsądny.Robi mi krótki wykład na temat tego, co zdarzyło się Mamie, pokazuje kardiogramy i objaśnia znaczące szczegóły.Wskutek arteriosklerozy nastąpiła blokada i do serca dochodzą zbyt małe ilości krwi.Wszystko zależy od tego, jak poważne są zmiany chorobowe i jak dalece serce Mamy potrafi sobie z nimi poradzić.Jeżeli będzie naprawdę źle, może spróbują bypass, ale w Mamy wieku to nie jest wskazane.W odczuciu doktora Coe najlepiej poprzestać na długim wypoczynku w łóżku i środkach farmakologicznych.Kilka razy powtarza, że sprawa jest niebezpieczna i ryzykowna.Jestem podbudowany postawą doktora Coe, ale zgnębiony stanem Mamy.Kiedy wracam do niej na salę, jest już bardziej przytomna.Opowiadam, że rozmawiałem z lekarzem i widziałem wszystkie kardiogramy.Nie ulega wątpliwości, że przeszła zawał, nie ma się co oszukiwać.Mówię, że wszystko będzie w porządku, jeżeli usłucha wskazówek lekarza.Musi więcej odpoczywać, mniej się wszystkim przejmować.I tak przez całe życie zbyt ciężko pracowała.Oczy jej wilgotnieją, przybiera minę “po moim trupie".- Jak ja mogę odpoczywać, Jacky? Kto by się zajął ojcem? Wiesz, jaki ojciec jest.- Nic się nie martw.Pracujemy nad tym.Jak wrócisz do domu, Tato wszystko będzie robił za ciebie.Dzisiaj rano sam zasłał łóżko i pozmywał naczynia.Uczę go gotować.Podlewa ogród i pielęgnuje trawnik.Wszystko będzie jak najlepiej.Teraz dopiero Mama płacze, płacze jak bóbr.- Co ty mi tu opowiadasz! Pojedziesz z powrotem do tych swoich bitników, a Joan jest zajęta własną rodziną.Ten jej King Kong, nadęty makaroniarz, nigdy nie pozwoli, żeby Joan przychodziła do nas częściej niż raz na tydzień.Nawet jej nie pozwala zadzwonić do matki, chociaż ja płacę rachunek, żeby to jej nic nie kosztowało.Ja tam swoje wiem, mnie nie oszukasz!Milczę.Tato pochyla się nad Mamą.Cierpi z powodu jej łez; Mama dotąd nieczęsto płakała.- Słowo honoru, Bette, przekonasz się, że jest inaczej.Ja się naprawdę staram i dopnę swego.Nic się nie martw, damy sobie radę.Trzy sekundy milczenia.- A jak myślisz, Bette, ile to jeszcze potrwa, zanim przyjdziesz do domu?Nawet nie samo pytanie jest najgorsze, tylko ta błagalna nutka w jego głosie.Mama posyła mi teatralne spojrzenie przez łzy.- Nie denerwuj się, Tato.To jeszcze trochę musi potrwać.Doktor sam nam powie, jak przyjdzie czas.Jedna doba pobytu Mamy tu, na intensywnej terapii, kosztuje ponad dwieście dolarów.Naprawdę nikt tu nikogo nie trzyma dłużej, niż to absolutnie konieczne.Kiedy serce się ustatkuje i zacznie lepiej pracować, przeniosą Mamę na inny oddział, a potem do domu.Urządzimy jej mały prywatny szpital w bocznej sypialni.Mama znowu płacze.- Jak mam tak żyć, to już wolę umrzeć.Do końca życia mam zostać kaleką, ciężarem dla wszystkich? To niesprawiedliwe.Niesprawiedliwe, że akurat mnie to spotkało.Zawsze o siebie dbałam, gimnastykowałam się, stosowałam racjonalną dietę bogatą w witaminy, wszystko robiłam - i wszystko na nic.To niesprawiedliwość.Święta prawda.W naszym domu jedzenie nigdy nie było wielką frajdą.Pamiętam z dzieciństwa, że do każdego posiłku były obowiązkowo trzy jarzyny.Nie dość tego: musieliśmy pić wywar z tych jarzyn.O jedzeniu myślałem z przerażeniem: woda po fasoli szparagowej, woda po szpinaku, woda po zielonym groszku, woda po marchwi - człowiek siadał do posiłku i wszystkie te wody już przed nim stały, w oddzielnych szklankach.Nic nie pomagało - ani sól, ani pieprz, ani ketchup - wszystkie smakowały jak pomyje.Matka przestrzegała picia tych wód, jakby to był sam eliksir życia; była zagorzałą zwolenniczką Bernarra Macfaddena.Tato nie brał tych świństw do ust.Dziadek i wujo Harry, póki mieszkali z nami, też się zawsze jakoś wymigali, ale my z Joan nie mieliśmy wyjścia.Poza tym, codziennie rano musieliśmy pić tran.Zdaje się, że gdyby kolega Bernarr oznajmił, że krowie siki są zdrowe dla człowieka - witamina KS - Mama zaczęłaby latać z filiżanką za krowami.Kiedy już bardzo krzywiliśmy się na tran, wystarała się o specjalny gatunek z dodatkiem mięty, jak oleista guma do żucia.Trzymała to świństwo w soku pomarańczowym: po powierzchni soku pływały tłuste, miętowe oka tranu.No i jeszcze drożdże piwne.Codziennie rano czubata łyżka świństwa o smaku zbutwiałych liści i pleśni.To też zawierało ponoć jakieś witaminy.Mama wiedziała o witaminach, zanim je jeszcze wymyślono.Swoje życie - a i nasze też - układała w myśl zasady “żyjemy wiecznie".Znacznie wyprzedziła swoje czasy.A dzisiaj, w dobie sklepów racjonalnego żywienia i zwariowanych dietetyków, jest o wiele większą hippiską niż ja.Ma rację, to niesprawiedliwość.Nigdy się z tym nie pogodzi, ja wiem.Już teraz kombinuje, jak by tu zatrzeć ślady po zawale.I ani jej w głowie leżenie w łóżku, mogę się założyć.Już widzę, jak wynajduje jakąś wariacką gimnastykę na serce.Tak w ogóle to jest wspaniała cecha, ale Mamę może załatwić na dobre.Wracamy z Tatą do domu akurat na początek serialu.Wychodzę do sypialni w ogrodzie i padam.Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie.Po przebudzeniu sporządzam kilka dalszych instrukcji dla Taty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Tato martwi się, że na prześcieradle pod spodem na pewno zostały załamki.Coś okropnego.Ma głupie dwa prześcieradła, koc elektryczny i narzutę, a potrafi go to zająć na godzinę.Stąpam powoli, z ciężkim jutowym workiem przytroczonym do pasa.W odstępach jednej stopy wyciskam kijem dołki w mokrej ziemi, wrzucam sadzeniak i przydeptuję nogą.To tak jak wsuwać jajka pod wysiadującą kwokę.Poddaję się.Jego to cieszy: przynajmniej ma jakieś zajęcie.A ja mam więcej czasu dla siebie.Korzystając z tego, że jest zajęty łóżkiem, zabieram się do ćwiczeń jogi.Już wchodzę w rutynę Mamy.Dwa lata temu Mama zobaczyła, jak ćwiczę jogę, i zrobiła z tego wielki dramat: że to pogańska hinduska religia, że mnie ekskomunikują.Chciała, żebym zaraz poszedł do księdza i się wyspowiadał.Od tego czasu, ilekroć ich odwiedzam, praktykuję jogę przy drzwiach zamkniętych.Tato się ubiera.Przy pomocy instrukcji wyszukuje sobie ubranie, myje się i ogólnie doprowadza do ładu.Przychodzi na śniadanie.Jemy jajka na szynce.Serwuję mu też płatki.Włączam muzykę.Po śniadaniu Tato zmywa i sprząta kuchnię z instrukcją w ręku, a ja zamiatam i układam wszystko na miejscach.Przy nas dwóch nie ma tu właściwie nic do roboty.Szoruję ajaxem umywalkę i wannę w łazience, sedes też.Uczę Tatę, że brudną bieliznę, koszule i skarpetki ma odkładać do kosza na brudy w łazience, pokazuję, gdzie wieszać spodnie.Już nawet wie, że swetrów należy szukać w dolnej szufladzie.Podczas kolejnej jazdy do szpitala Tato pilotuje mnie przez całą drogę.Zaczyna mu się podobać nowo odkryta zdolność uczestniczenia w tym, co się dzieje.Zaczyna nawet zadawać pytania - jak się mieszka w Paryżu, jak Jacky radzi sobie w szkole.Mama jest odurzona.Nie wiem, czy podali jej jakieś leki, czy też jest to normalne następstwo zawału.Zamówiłem się na rozmowę u jej lekarza, doktora Coe.Zostawiam Tatę przy Mamie i schodzę na dół do gabinetu doktora Coe.To młody gość, taktowny i rozsądny.Robi mi krótki wykład na temat tego, co zdarzyło się Mamie, pokazuje kardiogramy i objaśnia znaczące szczegóły.Wskutek arteriosklerozy nastąpiła blokada i do serca dochodzą zbyt małe ilości krwi.Wszystko zależy od tego, jak poważne są zmiany chorobowe i jak dalece serce Mamy potrafi sobie z nimi poradzić.Jeżeli będzie naprawdę źle, może spróbują bypass, ale w Mamy wieku to nie jest wskazane.W odczuciu doktora Coe najlepiej poprzestać na długim wypoczynku w łóżku i środkach farmakologicznych.Kilka razy powtarza, że sprawa jest niebezpieczna i ryzykowna.Jestem podbudowany postawą doktora Coe, ale zgnębiony stanem Mamy.Kiedy wracam do niej na salę, jest już bardziej przytomna.Opowiadam, że rozmawiałem z lekarzem i widziałem wszystkie kardiogramy.Nie ulega wątpliwości, że przeszła zawał, nie ma się co oszukiwać.Mówię, że wszystko będzie w porządku, jeżeli usłucha wskazówek lekarza.Musi więcej odpoczywać, mniej się wszystkim przejmować.I tak przez całe życie zbyt ciężko pracowała.Oczy jej wilgotnieją, przybiera minę “po moim trupie".- Jak ja mogę odpoczywać, Jacky? Kto by się zajął ojcem? Wiesz, jaki ojciec jest.- Nic się nie martw.Pracujemy nad tym.Jak wrócisz do domu, Tato wszystko będzie robił za ciebie.Dzisiaj rano sam zasłał łóżko i pozmywał naczynia.Uczę go gotować.Podlewa ogród i pielęgnuje trawnik.Wszystko będzie jak najlepiej.Teraz dopiero Mama płacze, płacze jak bóbr.- Co ty mi tu opowiadasz! Pojedziesz z powrotem do tych swoich bitników, a Joan jest zajęta własną rodziną.Ten jej King Kong, nadęty makaroniarz, nigdy nie pozwoli, żeby Joan przychodziła do nas częściej niż raz na tydzień.Nawet jej nie pozwala zadzwonić do matki, chociaż ja płacę rachunek, żeby to jej nic nie kosztowało.Ja tam swoje wiem, mnie nie oszukasz!Milczę.Tato pochyla się nad Mamą.Cierpi z powodu jej łez; Mama dotąd nieczęsto płakała.- Słowo honoru, Bette, przekonasz się, że jest inaczej.Ja się naprawdę staram i dopnę swego.Nic się nie martw, damy sobie radę.Trzy sekundy milczenia.- A jak myślisz, Bette, ile to jeszcze potrwa, zanim przyjdziesz do domu?Nawet nie samo pytanie jest najgorsze, tylko ta błagalna nutka w jego głosie.Mama posyła mi teatralne spojrzenie przez łzy.- Nie denerwuj się, Tato.To jeszcze trochę musi potrwać.Doktor sam nam powie, jak przyjdzie czas.Jedna doba pobytu Mamy tu, na intensywnej terapii, kosztuje ponad dwieście dolarów.Naprawdę nikt tu nikogo nie trzyma dłużej, niż to absolutnie konieczne.Kiedy serce się ustatkuje i zacznie lepiej pracować, przeniosą Mamę na inny oddział, a potem do domu.Urządzimy jej mały prywatny szpital w bocznej sypialni.Mama znowu płacze.- Jak mam tak żyć, to już wolę umrzeć.Do końca życia mam zostać kaleką, ciężarem dla wszystkich? To niesprawiedliwe.Niesprawiedliwe, że akurat mnie to spotkało.Zawsze o siebie dbałam, gimnastykowałam się, stosowałam racjonalną dietę bogatą w witaminy, wszystko robiłam - i wszystko na nic.To niesprawiedliwość.Święta prawda.W naszym domu jedzenie nigdy nie było wielką frajdą.Pamiętam z dzieciństwa, że do każdego posiłku były obowiązkowo trzy jarzyny.Nie dość tego: musieliśmy pić wywar z tych jarzyn.O jedzeniu myślałem z przerażeniem: woda po fasoli szparagowej, woda po szpinaku, woda po zielonym groszku, woda po marchwi - człowiek siadał do posiłku i wszystkie te wody już przed nim stały, w oddzielnych szklankach.Nic nie pomagało - ani sól, ani pieprz, ani ketchup - wszystkie smakowały jak pomyje.Matka przestrzegała picia tych wód, jakby to był sam eliksir życia; była zagorzałą zwolenniczką Bernarra Macfaddena.Tato nie brał tych świństw do ust.Dziadek i wujo Harry, póki mieszkali z nami, też się zawsze jakoś wymigali, ale my z Joan nie mieliśmy wyjścia.Poza tym, codziennie rano musieliśmy pić tran.Zdaje się, że gdyby kolega Bernarr oznajmił, że krowie siki są zdrowe dla człowieka - witamina KS - Mama zaczęłaby latać z filiżanką za krowami.Kiedy już bardzo krzywiliśmy się na tran, wystarała się o specjalny gatunek z dodatkiem mięty, jak oleista guma do żucia.Trzymała to świństwo w soku pomarańczowym: po powierzchni soku pływały tłuste, miętowe oka tranu.No i jeszcze drożdże piwne.Codziennie rano czubata łyżka świństwa o smaku zbutwiałych liści i pleśni.To też zawierało ponoć jakieś witaminy.Mama wiedziała o witaminach, zanim je jeszcze wymyślono.Swoje życie - a i nasze też - układała w myśl zasady “żyjemy wiecznie".Znacznie wyprzedziła swoje czasy.A dzisiaj, w dobie sklepów racjonalnego żywienia i zwariowanych dietetyków, jest o wiele większą hippiską niż ja.Ma rację, to niesprawiedliwość.Nigdy się z tym nie pogodzi, ja wiem.Już teraz kombinuje, jak by tu zatrzeć ślady po zawale.I ani jej w głowie leżenie w łóżku, mogę się założyć.Już widzę, jak wynajduje jakąś wariacką gimnastykę na serce.Tak w ogóle to jest wspaniała cecha, ale Mamę może załatwić na dobre.Wracamy z Tatą do domu akurat na początek serialu.Wychodzę do sypialni w ogrodzie i padam.Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie.Po przebudzeniu sporządzam kilka dalszych instrukcji dla Taty [ Pobierz całość w formacie PDF ]