[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zdrajczyni! - syczał jak kobra czerwonymi wargami – Co to za gra? Czy Zargheba nie powiedział ci, co masz mówić? Zdradzasz swojego pana, czy też on zdradza swych przyjaciół przy twojej pomocy? Dziwko! Ukręcę ci ten fałszywy łeb, ale najpierw.Śliczne oczy schwytanej rozszerzyły się, gdy spojrzała mu przez ramię i to ostrzegło olbrzymiego Murzyna.Puścił ją i obrócił się akurat, kiedy miecz Conana opadał na jego głowę.Silny cios rozciągnął go na marmurowej posadzce, gdzie leżał drgając, z krwią sączącą się z poszarpanej rany.Conan ruszył ku niemu, by dokończyć dzieła, widząc, że wskutek nagłego ruchu Murzyna ostrze uderzyło na płask - ale Muriela konwulsyjnie objęła go ramionami.- Zrobiłam jak kazałeś! - dyszała histerycznie – Zabierz mnie stąd! Och, proszę, zabierz mnie stąd!- Nie możemy jeszcze iść - mruknął - Chcę wyśledzić, skąd kapłani wezmą klejnoty.Może tam być więcej ukrytych łupów.Możesz iść ze mną.Gdzie jest ten kamień, który miałaś we włosach?- Musiał mi wypaść na postumencie - wyjąkała dotykając włosów.- Byłam taka przestraszona.Kiedy kapłani odeszli, wybiegłam, aby cię szukać, lecz ten wielki brutal został i złapał mnie.- Dobrze, poszukaj kamienia, a ja pozbędę się tej padliny - nakazał.- Ruszaj! Ten klejnot sam w sobie jest wart fortunę.Zastanowiła się, niechętnie myśląc o powrocie do tajemni­czej komnaty, wreszcie, gdy chwycił Gwarungę za pas i pow­lókł do alkowy, odwróciła się i weszła do środka.Conan rzucił z łomotem nieprzytomnego kapłana na posadzkę i wzniósł miecz.Cymmerianin żył zbyt długo w dzikich stronach świata, żeby mieć jakieś złudzenia co do litości.Jedyny dobry wróg, to bezgłowy wróg.Lecz zanim zadał cios, wstrząsający krzyk zatrzymał podniesione ostrze.Krzyk dobiegał z komnaty wyroczni.- Conanie! Conanie! Ona wróciła! - Krzyk zakończył się bulgotem i odgłosem szamotania.Conan wybiegł z alkowy z przekleństwem na ustach.Przebiegł przez podium i wpadł do komnaty wyroczni, nim krzyk przebrzmiał.Stanął w progu, patrząc z niedowierzaniem.Sądząc z pozorów, Muriela leżała spokojnie na postumencie z oczami zamkniętymi jak we śnie.- Co robisz, do pioruna? - dopytywał się kwaśnym tonem.- Nie czas na głupie żarty.Urwał nagle.Jego spojrzenie pobiegło ku dopasowanej, jedwabnej spódniczce okrywającej uda dziewczyny.Spód­niczka powinna być rozdarta od pasa do skraju.Był tego pewien, bo sam ją rozdarł, bezlitośnie zdzierając tę część odzieży z wyrywającej się tancerki.Jednak materiał nie nosił śladu uszkodzeń.Jednym skokiem znalazł się przy postu­mencie, położył dłoń na udzie dziewczyny i odskoczył, jakby dotknął rozpalonego żelaza, a nie zimnego bezruchu śmierci.- Na Croma! - wymamrotał, sypiąc skry ze zwężonych oczu.- To nie Muriela! To Yelaya!Teraz rozumiał ten nagły krzyk, jaki wydarł się z gardła Murieli, gdy weszła do komnaty.Bogini wróciła.Zargheba zdjął odzienie z księżniczki, by dostarczyć kostium pretendentce.Mimo to ciało było teraz okryte jedwabiem i kosztownościami, tak jak Conan widział je za pierwszym razem.Cymmerianin poczuł dziwne mrowienie przebiegające po karku.- Muriela! - wrzasnął nagle.- Muriela! Gdzie jesteś do diabła!Mury odrzuciły jego głos szyderczo.Nie mógł dostrzec innej drogi do komnaty niż złote drzwi, przez które nikt nie mógł wyjść bez jego wiedzy.Bezsprzecznie Yelaya została umiesz­czona z powrotem na postumencie w ciągu kilku minut, jakie upłynęły od chwili, gdy Muriela opuściła komnatę i została pochwycona przez Gwarungę; w uszach dźwięczało mu jesz­cze echo krzyku dziewczyny, a jednak tancerka zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.Istniało tylko jedno wytłumaczenie, jeżeli odrzucić nadnaturalne moce; gdzieś w komnacie znajdowały się ukryte drzwi.W chwili, gdy przyszło mu to na myśl, zobaczył je.W wyglądającym na jednolity bloku marmuru zauważył cienkie, prostokątne pęknięcie, w którym tkwił strzęp jedwabiu.Strzęp pochodził z rozdartej spódniczki Murieli.Wniosek był jednoznaczny.Zamykające się drzwi przytrzasnęły materiał, kiedy ją uprowadzono.Strzęp przeszkodził drzwiom zamknąć się zupełnie i dopasować do framugi.Conan wcisnął sztylet w szczelinę i używając go jak dźwigni, naparł żylastym przedramieniem.Klinga wygięła się, ale była z niełamliwej akbitańskiej stali.Marmurowe drzwi otwarły się.Zajrzał w otwór z wzniesionym do ciosu mieczem, lecz nie dostrzegł zagrożenia.Światło sączące się do komnaty wyrocz­ni ukazywało schodzące w dół stopnie wycięte w marmurze.Rozwarł drzwi na całą szerokość i wepchnął sztylet w szczelinę między nimi a posadzką.Zabezpieczywszy sobie odwrót bez namysłu ruszył po schodach.Nie dostrzegł ani nie usłyszał niczego.Kilkanaście stopni niżej schody kończyły się wąskim korytarzem biegnącym dalej, prosto w mrok.U stóp schodów zatrzymał się nagle, stając nieruchomo jak posąg i spoglądając na freski pokrywające ściany, ledwie widoczne w przyćmionym świetle dochodzącym z góry.To była bez wątpienia sztuka Pelishtów; widział freski w takim samym stylu na murach Asgalunu.Jednak zobrazowane sceny nie miały nic wspólnego z Peli­shtami oprócz jednej, często się powtarzającej postaci; chude­go, białobrodego starca, którego rysy niewątpliwie zdradzały przynależność do tego ludu.Freski zdawały się ukazywać różne części pałacu.Kilka scen pokazywało pomieszczenie, w którym rozpoznał komnatę wyroczni, z postacią wyciągniętej na postumencie Yelayi otoczonej przez klęczących czarnych olbrzymów.Za ścianą, w niszy widniał ukryty pradawny Peli­shta.Były też inne postacie krążące po opuszczonym pałacu, wykonujące rozkazy Pelishty i wyciągające trudne do określe­nia przedmioty z podziemnej rzeki.Przez kilka chwil Conan stał jak wmurowany.Niezrozumiałe dotąd wersy pergaminowego rękopisu rozbłysły mu w mózgu z przerażającą jasnością.Luźne fragmenty ułożyły się w całość.Tajemnica Bit-Yakina nie była już zagadką, tak samo jak tajemnica jego sług.Conan obrócił się i spojrzał w ciemność, czując lodowaty dreszcz pełznący mu po krzyżu.Nie ociągając się dłużej ruszył korytarzem, skradając się cicho jak kot w mrok tym głębszy, im bardziej oddalał się od schodów.Powietrze przesycone było tym samym odorem, jaki czuł wokół gongu przed swym upadkiem.W zupełnej ciemności usłyszał przed sobą jakiś dźwięk -szuranie bosych stóp czy też szelest odzieży trącej o mur; nie mógł tego określić.Jednak w chwilę później jego wyciągnięta ręka dotknęła przeszkody, w której rozpoznał masywne drzwi z rzeźbionego metalu.Pchnął je, lecz nawet nie drgnęły.Równie bezskutecznie szukał szczeliny końcem swego mie­cza.Drzwi były dopasowane do progu i framugi tak, jakby je tam wtopiono [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl