[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kradł nam wszystko.Może i sprzedał dom, nic nam nie mówiąc".- To kłamstwo! - zawołał Pilon na głos.-Wstrętne makaroniar-skie kłamstwo. Torelli uśmiechnął się i potrząsnął papierem.- Mam tutaj dowód- powiedział.- Tutaj na tym dokumencie Danny się podpisał.To się nazywa umowasprzedaży.Torelli troszkę rozłożył papier.- Sąd się tym zainteresuje - powiedział.- Tak więc,drodzy przyjaciele, moim strasznym obowiązkiem jest was powiadomić, że musicieopuścić mój dom.Mam dla niego inne przeznaczenie.- Z twarzy ustąpił mu uśmiech,natomiast wróciło całe okrucieństwo.- Jeśli nie wyjdziecie stąd do południa, przyślępolicjanta.Pilon spokojnie podszedł do Torellego.Strzeż się, Torelli, kiedy Pilon zbliża się dociebie z uśmiechem na twarzy! Uciekaj, skryj sięza okutymi żelazem drzwiami i dobrze je zarygluj! - Ja nie rozumiem się na takichprawnych historiach - powiedział Pilon łagodnie.- Oczywiście, bardzo mi przykro, żeDanny zrobił taką rzecz.Torelli znowu zachichotał.- Ja nigdy nie miałem domu na sprzedaż - ciągnął Pilon.- Danny podpisał ten papier,tak?- Tak - przedrzezniał go Torelli.- Danny podpisał ten papier.Właśnie ten.Pilon głupawo pytał dalej: -I ten papier stwierdza, że dom należy do ciebie?- Tak, idioto.Ten papier stwierdza, że dom należy do mnie.Pilon wydawał się zdu-miony.- Myślałem, że to trzeba zapisywać w specjalnych książkach.Torelli roześmiał się zjadliwie.Uważaj, Torelli! Czyż nie widzisz przebiegłości tychwęży? W jednych drzwiach stoi Jezus Maria, a w drugich, od kuchni, Pablo.Widziszzbielałe napięstki Wielkiego Joe zaciśnięte na rączce od kilofa?Torelli powiedział: - Nie znasz się na sprawach interesu, żebraku i włóczęgo.Kiedystąd wyjdę, pójdę do sądu i.Stało się to tak szybko, że ostatnie słowa zgasły Torellemu na wargach, a już machałnogami w powietrzu.Upadł z głuchym łoskotem na ziemię i tłustymi łapami zacząłchwytać powietrze.Usłyszał szczęk pokrywy pieca.- Złodzieje! - wrzasnął.Krew napłynęła mu do twarzy i karku.- Złodzieje, szubrawcy, psy, oddajcie mi mój papier! Pilon, który stał już przed Torel-lim, bardzo się zdziwił.- Papier? - spytał grzecznie.- O jakim dokumencie mówisz tak namiętnie?- O dokumencie nabycia domu.Powiem wszystko na policji.- Nie przypominam sobie żadnego papieru - powiedział Pilon.- Pablo, może ty coś wiesz o papierze, o którym wspomina Torelli? - Czy chodzi o papier gazetowy, czy o bibułki do papierosów? - spytał Pablo.Pilon dalej przesłuchiwał przyjaciół: - A ty, Pom-pomie? Wiesz coś o papierze?- Może jemu się coś śni - podsunął nową myśl Johnny Pom-pom.- Jezusie Mario, wiesz coś o jakimś papierze?- On jest chyba pijany - stwierdził Jezus Maria zgorszonym głosem.- A to przecieżzbyt wcześnie rano, żeby się upijać.- Joe Portugalczyk?- Mnie tu nie było - odparł Joe.- Dopiero co wszedłem.- Pirat?- Nie mam żadnego papieru.- Pirat obrócił się do psów: -A wy?Pilon obrócił się do Torellego, który wyglądał jak trafiony apopleksją.- Widzisz więc, przyjacielu: ja sam mogłem się mylić co do papieru, ale okazuje się, żez wszystkich obecnych tylko tobie się zdawało, że miałeś papier.Czy wobec tego mo-żesz mieć do mnie pretensję, że wątpię, abyś w ogóle miał jakikolwiek papier? Możepowinieneś położyć się do łóżka i trochę odpocząć.Torelli zupełnie ogłuszony nie potrafił nawet dalej krzyczeć.Podnieśli go, obrócili,pomogli wyjść z domu, i wysłali szybko w powrotną drogę, podczas której mógł roz-myślać o ogromie swej klęski.A potem spojrzeli na niebo i ucieszyli się, bo słońce znowu zaczęło szamotać się z mgłąi tym razem wywalczyło sobie przejście przez szarą gęstą watę.Przyjaciele nie wrócilijuż do domu.Usiedli szczęśliwi na ganku.- Dwadzieścia pięć dolarów - powiedział Pilon.- Ciekaw jestem, co on zrobił z pie-niędzmi.Słońce raz zwyciężywszy mgłę spędzało ją teraz z całego nieba.Deski ganku rozgrze-wały się, muchy bzykały w jasnych promieniach.Przyjaciele byli wyczerpani.- Już mogło być z nami zle - zauważył Pablo.- Danny nie powinien robić takich rze-czy.- Ale od dziś zawsze powinniśmy kupować wino u Torellego, żeby mu jakoś wynagro-dzić stratę domu - zaproponował Jezus Maria.Mały ptak usiadł na krzaku róży i machał ogonkiem.Nowe kury pani Morales śpiewa-ły swój codzienny hymn do słońca.Psy biegały po podwórku, w skupieniu drapały się iiskały ogony.Slysząc kroki na drodze, przyjaciele podnieśli głowy i po chwili wstali.Na ich twa-rzach malował się uśmiech powitania.Przez furtkę wszedł Danny w towarzystwie Tito Ralpha, a każdy z nich niósł po dwie ciężkie torby.Jezus Maria jak strzała wbiegł dodomu i wyniósł słoiki po komfiturach.Przyjaciele zauważyli, że Danny stawiając torbyna ganku, sprawia wrażenie trochę wyczerpanego.- Ale się człowiek napoci, wdrapując na to wzgórze.- Tito Ralph! - wykrzyknął Johnny Pom-pom.- Słyszałem, że siedzisz w areszcie.- Uciekłem - powiedział z dumą Tito Ralph.- Przecież miałem jeszcze klucze.Napełniono po brzegi słoiki.Przyjaciele odetchnęli głęboko i głośno, odetchnęli z ulgąludzi, którzy wiedzą, że skończyły się kłopoty.Pilon pociągnął parę łyków.- Danny, ta świnia Torelli był tutaj dziś rano i opowiadałróżne kłamstwa.Miał papier i mówił, że go podpisałeś.Danny zmieszał się.- Gdzie jest ten papier? - spytał.- Papier? Myśmy wiedzieli, że Torelli kłamie, więc spaliliśmy ten papier.Nie podpi-sywałeś go, prawda?- Nie - odparł Danny i wysączył do dna słoik.- Dobrze byłoby coś zjeść - zauważył Jezus Maria.Danny uśmiechnął się słodko.- Byłbym zapomniał.W tamtej torbie są trzy kury i tro-chę chleba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl