[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To inny rodzaj polowania, jak kiedyś powiedziała Brandinowi Dianora.Nie roześmiał się wtedy.Dla niego rytuał nie był zabawny Co więcej, przed sześciu laty król Ygrathu postanowił osobście przebiec trasę w dzień poprzedzający oficjalny wyścig.To samo uczynił trzy lata temu.Niewątpliwie duże osiągnięcie, jak na człowieka w jego wieku, zważywszy na fakt, jak pilnie i jak długo przygotowywali się do wyścigu zawodnicy.Dianora nie wiedziała, co bawiło ją bardziej: tajemniczość Brandina, czy też męska duma, jaka rozpierała go za każdym razem, kiedy wracał ze szczytu góry.W sali audiencyjnej zadała mu pytanie, na które wyraźnie czekał.- Co takiego zobaczyłeś?Nie wiedziała - bo śmiertelnicy rzadko wiedzą, że zbliżają się do portalu bogini - iż pytanie to będzie oznaczało przełom w jej życiu.- Coś niezwykłego - powtórzył Brandin.- Oczywiście wyprzedziłem biegnących ze mną strażników.- Oczywiście - mruknęła, patrząc na niego spod oka.Uśmiechnął się.- Przez część drogi byłem sam na ścieżce.Drzewa po obu stronach - głównie górskie jesiony i trochę sedżoi - nadal rosły bardzo gęsto.- Niezwykle interesujące - rzuciła.Tym razem uciszył ją jednym spojrzeniem.Dianora przygryzła wargę i przybrała odpowiednią minę.- Spojrzałem w prawo i zobaczyłem na krawędzi lasu spory szary głaz podobny do platformy.Na głazie siedziała jakaś istota.Mógłbym przysiąc, że to samica, i to o prawie ludzkich kształtach.- Prawie ludzkich?Już się z nim nie droczyła.Kiedy znajdziemy się pod sklepieniem portalu Moriany, czasami wiemy, że dzieje się coś ważnego.- Właśnie.Z całą pewnością nie była istotą w pełni ludzką.Nie z takimi zielonymi włosami i skórą tak białą, że, przysięgam, widziałem pod nią niebieskie żyłki.A podobnych oczu nie spotkałem nigdy w życiu.Sądziłem, że to złudzenie spowodowane grą światła i cienia.Nie poruszyła się, nawet kiedy przystanąłem, żeby na nią popatrzeć.Teraz Dianora dokładnie wiedziała, gdzie się znalazła.Stworzenia wód, drzew i jaskiń były prawie tak pradawne, jak Triada, a z tego opisu Dianora wiedziała, co zobaczył Brandin.Wiedziała też inne rzeczy i nagle zdjęło ją przerażenie.- I co zrobiłeś? - zapytała tak spokojnie, jak tylko potrafiła.- Nie wiedziałem, co mam robić.Przemówiłem, ale nie odpowiedziała.Postąpiłem krok do przodu, wówczas ona natychmiast zeskoczyła z głazu i cofnęła się.Stanęła między drzewami.Wyciągnąłem w jej kierunku otwarte dłonie, co ją zaskoczyło czy też uraziło, bo po chwili uciekła.- Poszedłeś za nią?- Chciałem, ale wtedy dogonił mnie jeden ze strażników.- Widział ją? - zapytała.Zbyt szybko.Brandin spojrzał na nią uważnie.- Spytałem go o to.Powiedział, że nie, ale sądzę, że odpowiedziałby tak samo, gdyby ją zobaczył.Dlaczego pytasz?Wzruszyła ramionami.- To potwierdziłoby, że istniała naprawdę - skłamała.Brandin potrząsnął głową.- Była prawdziwa.To nie przywidzenie.Właściwie - dodał, jakby właśnie przyszło mu coś do głowy - przypominała mi ciebie.- Tą swoją.jak mówiłeś? Zieloną skórą i niebieskimi włosami? - zapytała, zdając się na swój dworski instynkt.Działo się tu jednak coś wielkiego.Z trudem ukrywała zamęt, jaki czuła w głowie.- Serdecznie ci dziękuję, łaskawy panie.Sądzę, że gdybym porozmawiała ze Scelto i Vencelem, moglibyśmy osiągnąć taki kolor skóry, a i niebieskie włosy nie powinny sprawić żadnego trudu.Jeśli tak bardzo cię to porusza.Uśmiechnął się, ale nie roześmiał.- Zielone włosy, a nie niebieskie - rzekł niemal z roztargnieniem.- I naprawdę ciebie przypominała, Dianoro - powtórzył, patrząc na nią dziwnie.- Naprawdę mi ciebie przypominała.Zastanawiam się dlaczego.Czy wiesz coś o takich stworzeniach?- Nie - odparła.- W Certando nie mamy opowieści o mieszkających w górach zielonowłosych kobietach.- Kłamała, najlepiej jak potrafiła, szczerze i bezpośrednio.Ledwo wierzyła w to, co właśnie usłyszała, w to, co widział.Brandin nie tracił dobrego nastroju.- A jakie opowieści macie w Certando? - zapytał z wyczekującym uśmiechem.- O włochatych istotach mających nogi jak pnie drzew, pożerających nocą kozy i dziewice.Jego uśmiech poszerzył się.- A są tam jakieś?- Kozy owszem - odpowiedziała z kamienną twarzą.- Dziewic trochę mniej.Włochate istoty o tak specyficznym guście kulinarnym nie stanowią zachęty do zachowania niewinności Wyślesz ludzi na poszukiwanie tego stworzenia? - Pytanie było tak ważne, że w oczekiwaniu na odpowiedź wstrzymała od dech.- Chyba nie.Podejrzewam, że można je zobaczyć tylko wtedy, kiedy same chcą.Wiedziała z całą pewnością, że to prawda.- Nie powiedziałem nikomu oprócz ciebie - dodał nieoczekiwanie.- Dziękuję ci, panie - mruknęła, zdając sobie sprawę, że od pewnego czasu rozmawiają w cztery oczy, i jak zawsze świadoma, w jaki sposób zostanie to zrozumiane.Wiedziała, że teraz z jej twarzy zniknął fałsz.Przedewszyst, kim jednak wiedziała, że na tę wiadomość narodziło się w niej coś nowego.Bardzo potrzebowała samotności, żeby to wszystko przemyśleć.Próżna nadzieja.Dzisiaj jeszcze długo nie będzie takiej okazji.Najlepiej zepchnąć to do zakamarków pamięci.- A tymczasem - rzekł nagle Brandin zupełnie innym tonem - w dalszym ciągu jeszcze nie zapytałaś, jak mi poszło.Muszę powiedzieć, że Solores natychmiast się zainteresowała.Przeniosło to ich z powrotem na pewny grunt.- Dobrze - powiedziała z udawaną obojętnością.- Powiedz mi.Dobiegłeś do połowy? Trzech czwartych?W szarych oczach błysnęło królewskie oburzenie.- Jesteś arogancka.Pozwalam ci na zbyt wiele.Dotarłem, jeśli łaska, na sam szczyt i zbiegłem na dół z gałązką jagód sonrai.Z wielką ciekawością popatrzę, czy którykolwiek z jutrzejszych biegaczy wróci tak szybko.- No cóż - powiedziała niemądrze - nie będą mogli wezwać na pomoc magii.- Dianoro, dość tego!Rozpoznała ten ton i uświadomiła sobie, że posunęła się za daleko.Jak zawsze w takich chwilach zaznała oszałamiającego wrażenia otwierającej się u jej stóp przepaści.Wiedziała, czego potrzebuje od niej Brandin, wiedziała, dlaczego pozwala jej być bezczelną i impertynencką.Dawno temu zrozumiała, dlaczego ważne dla niego były dowcip i ciętość jej języka.Stanowiła przeciwwagę dla miękkiej, nie zadającej żadnych pytań, nie stawiającej żadnych wymagań, a dającej ukojenie Solores.A one dwie z kolei równoważyły ascetyczne podejście d'Eymona do polityki i rządzenia.Wszyscy troje krążyli po orbicie wokół gwiazdy, którą był Brandin.Bardzo dobrze znała króla.Zależało od tego jej życie.Nieczęsto przekraczała tę niewidoczną, lecz nienaruszalną linię.A kiedy już tak się stało, to zwykle wskutek czegoś tak pozornie drobnego, jak teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.To inny rodzaj polowania, jak kiedyś powiedziała Brandinowi Dianora.Nie roześmiał się wtedy.Dla niego rytuał nie był zabawny Co więcej, przed sześciu laty król Ygrathu postanowił osobście przebiec trasę w dzień poprzedzający oficjalny wyścig.To samo uczynił trzy lata temu.Niewątpliwie duże osiągnięcie, jak na człowieka w jego wieku, zważywszy na fakt, jak pilnie i jak długo przygotowywali się do wyścigu zawodnicy.Dianora nie wiedziała, co bawiło ją bardziej: tajemniczość Brandina, czy też męska duma, jaka rozpierała go za każdym razem, kiedy wracał ze szczytu góry.W sali audiencyjnej zadała mu pytanie, na które wyraźnie czekał.- Co takiego zobaczyłeś?Nie wiedziała - bo śmiertelnicy rzadko wiedzą, że zbliżają się do portalu bogini - iż pytanie to będzie oznaczało przełom w jej życiu.- Coś niezwykłego - powtórzył Brandin.- Oczywiście wyprzedziłem biegnących ze mną strażników.- Oczywiście - mruknęła, patrząc na niego spod oka.Uśmiechnął się.- Przez część drogi byłem sam na ścieżce.Drzewa po obu stronach - głównie górskie jesiony i trochę sedżoi - nadal rosły bardzo gęsto.- Niezwykle interesujące - rzuciła.Tym razem uciszył ją jednym spojrzeniem.Dianora przygryzła wargę i przybrała odpowiednią minę.- Spojrzałem w prawo i zobaczyłem na krawędzi lasu spory szary głaz podobny do platformy.Na głazie siedziała jakaś istota.Mógłbym przysiąc, że to samica, i to o prawie ludzkich kształtach.- Prawie ludzkich?Już się z nim nie droczyła.Kiedy znajdziemy się pod sklepieniem portalu Moriany, czasami wiemy, że dzieje się coś ważnego.- Właśnie.Z całą pewnością nie była istotą w pełni ludzką.Nie z takimi zielonymi włosami i skórą tak białą, że, przysięgam, widziałem pod nią niebieskie żyłki.A podobnych oczu nie spotkałem nigdy w życiu.Sądziłem, że to złudzenie spowodowane grą światła i cienia.Nie poruszyła się, nawet kiedy przystanąłem, żeby na nią popatrzeć.Teraz Dianora dokładnie wiedziała, gdzie się znalazła.Stworzenia wód, drzew i jaskiń były prawie tak pradawne, jak Triada, a z tego opisu Dianora wiedziała, co zobaczył Brandin.Wiedziała też inne rzeczy i nagle zdjęło ją przerażenie.- I co zrobiłeś? - zapytała tak spokojnie, jak tylko potrafiła.- Nie wiedziałem, co mam robić.Przemówiłem, ale nie odpowiedziała.Postąpiłem krok do przodu, wówczas ona natychmiast zeskoczyła z głazu i cofnęła się.Stanęła między drzewami.Wyciągnąłem w jej kierunku otwarte dłonie, co ją zaskoczyło czy też uraziło, bo po chwili uciekła.- Poszedłeś za nią?- Chciałem, ale wtedy dogonił mnie jeden ze strażników.- Widział ją? - zapytała.Zbyt szybko.Brandin spojrzał na nią uważnie.- Spytałem go o to.Powiedział, że nie, ale sądzę, że odpowiedziałby tak samo, gdyby ją zobaczył.Dlaczego pytasz?Wzruszyła ramionami.- To potwierdziłoby, że istniała naprawdę - skłamała.Brandin potrząsnął głową.- Była prawdziwa.To nie przywidzenie.Właściwie - dodał, jakby właśnie przyszło mu coś do głowy - przypominała mi ciebie.- Tą swoją.jak mówiłeś? Zieloną skórą i niebieskimi włosami? - zapytała, zdając się na swój dworski instynkt.Działo się tu jednak coś wielkiego.Z trudem ukrywała zamęt, jaki czuła w głowie.- Serdecznie ci dziękuję, łaskawy panie.Sądzę, że gdybym porozmawiała ze Scelto i Vencelem, moglibyśmy osiągnąć taki kolor skóry, a i niebieskie włosy nie powinny sprawić żadnego trudu.Jeśli tak bardzo cię to porusza.Uśmiechnął się, ale nie roześmiał.- Zielone włosy, a nie niebieskie - rzekł niemal z roztargnieniem.- I naprawdę ciebie przypominała, Dianoro - powtórzył, patrząc na nią dziwnie.- Naprawdę mi ciebie przypominała.Zastanawiam się dlaczego.Czy wiesz coś o takich stworzeniach?- Nie - odparła.- W Certando nie mamy opowieści o mieszkających w górach zielonowłosych kobietach.- Kłamała, najlepiej jak potrafiła, szczerze i bezpośrednio.Ledwo wierzyła w to, co właśnie usłyszała, w to, co widział.Brandin nie tracił dobrego nastroju.- A jakie opowieści macie w Certando? - zapytał z wyczekującym uśmiechem.- O włochatych istotach mających nogi jak pnie drzew, pożerających nocą kozy i dziewice.Jego uśmiech poszerzył się.- A są tam jakieś?- Kozy owszem - odpowiedziała z kamienną twarzą.- Dziewic trochę mniej.Włochate istoty o tak specyficznym guście kulinarnym nie stanowią zachęty do zachowania niewinności Wyślesz ludzi na poszukiwanie tego stworzenia? - Pytanie było tak ważne, że w oczekiwaniu na odpowiedź wstrzymała od dech.- Chyba nie.Podejrzewam, że można je zobaczyć tylko wtedy, kiedy same chcą.Wiedziała z całą pewnością, że to prawda.- Nie powiedziałem nikomu oprócz ciebie - dodał nieoczekiwanie.- Dziękuję ci, panie - mruknęła, zdając sobie sprawę, że od pewnego czasu rozmawiają w cztery oczy, i jak zawsze świadoma, w jaki sposób zostanie to zrozumiane.Wiedziała, że teraz z jej twarzy zniknął fałsz.Przedewszyst, kim jednak wiedziała, że na tę wiadomość narodziło się w niej coś nowego.Bardzo potrzebowała samotności, żeby to wszystko przemyśleć.Próżna nadzieja.Dzisiaj jeszcze długo nie będzie takiej okazji.Najlepiej zepchnąć to do zakamarków pamięci.- A tymczasem - rzekł nagle Brandin zupełnie innym tonem - w dalszym ciągu jeszcze nie zapytałaś, jak mi poszło.Muszę powiedzieć, że Solores natychmiast się zainteresowała.Przeniosło to ich z powrotem na pewny grunt.- Dobrze - powiedziała z udawaną obojętnością.- Powiedz mi.Dobiegłeś do połowy? Trzech czwartych?W szarych oczach błysnęło królewskie oburzenie.- Jesteś arogancka.Pozwalam ci na zbyt wiele.Dotarłem, jeśli łaska, na sam szczyt i zbiegłem na dół z gałązką jagód sonrai.Z wielką ciekawością popatrzę, czy którykolwiek z jutrzejszych biegaczy wróci tak szybko.- No cóż - powiedziała niemądrze - nie będą mogli wezwać na pomoc magii.- Dianoro, dość tego!Rozpoznała ten ton i uświadomiła sobie, że posunęła się za daleko.Jak zawsze w takich chwilach zaznała oszałamiającego wrażenia otwierającej się u jej stóp przepaści.Wiedziała, czego potrzebuje od niej Brandin, wiedziała, dlaczego pozwala jej być bezczelną i impertynencką.Dawno temu zrozumiała, dlaczego ważne dla niego były dowcip i ciętość jej języka.Stanowiła przeciwwagę dla miękkiej, nie zadającej żadnych pytań, nie stawiającej żadnych wymagań, a dającej ukojenie Solores.A one dwie z kolei równoważyły ascetyczne podejście d'Eymona do polityki i rządzenia.Wszyscy troje krążyli po orbicie wokół gwiazdy, którą był Brandin.Bardzo dobrze znała króla.Zależało od tego jej życie.Nieczęsto przekraczała tę niewidoczną, lecz nienaruszalną linię.A kiedy już tak się stało, to zwykle wskutek czegoś tak pozornie drobnego, jak teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]