[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niewiele od tego czasu wydoroślałaś - zakpił Ted.- No, no! Zostawiono mnie w bazie z dziecięcą załogą!- Powiedziałam ci, że to maskotka! - powiedziała Ewa urażona.- Ale.do czego ona służy?- Jak to: “do czego"? Po prostu: jest.A ponadto przynosi szczęście.- Ty w to wierzysz?- Maskotki przynoszą szczęście tylko tym, którzy w to wierzą.Zapytaj Maxa.On ma świnkę przy kluczu do uruchamiania silników “Suma".O nim chyba nie powiesz, że jest dziecinny? A jednak ma świnkę, na szczęście.Nie tylko zresztą on.Tu każdy coś ma, coś z Ziemi.Dla ciebie to zaraz wszystko musi być “do czegoś"! Lon na przykład ma takiego maleńkiego, białego słonia.Poproś, to ci pokaże.On mówi, że mu to przypomina Indie.- Dziwactwa.- mruknął Ted, wzruszając ramionami.- Jakiś tam kawałek szmatki.- Coo? - oburzyła się Ewa.- Mój misio, to jest misio, a nie kawałek szmatki.On jest też z Ziemi i nie wolno go obrażać.Zobacz, pogniewał się na ciebie! - dodała, odwracając misia tyłem od Teda.- Strasznie się z tego powodu martwię! - zakpił Ted.- To się dopiero okaże! Nie można bezkarnie obrażać mojego misia - powiedziała żałośnie Ewa.- Chodź, misiu, nie przejmuj się tym niedobrym chłopakiem.- To mówiąc, schowała misia do kieszeni kombinezonu.Tedowi zrobiło się trochę głupio.Nie patrząc na dziewczynę, powoli podszedł do pulpitu programowego i zaczął rozwiązywać jakiś wymyślony problem.To, że powierzono mu dowodzenie bazą, przestało go już zupełnie cieszyć.“Jeśli tak dalej pójdzie - myślał - to cały pobyt na Orfie przesiedzę w bazie!"Zdawał sobie sprawę, że ktoś musi tu zostać, gdy inni zajęci są w terenie.A któż był najmniej potrzebny przy pracach na zewnątrz, jeśli nie oni właśnie, Ewa i Ted?Spojrzał na Ewę.Siedziała nad jakimś atlasem zoologicznym.Wyglądało na to, że się zupełnie nie przejmuje pozostaniem w bazie.Zezłościło to Teda.Chciałby mieć w niej sprzymierzeńca, a tu masz! Ona wcale się nie pali do odkrywczych wypraw.- No i zostawili nas.- powiedział niby do siebie, ale tak, by usłyszała.Podniosła głowę i spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.- Gryzie cię to? - spytała po chwili, wracając do książki.- Nie ma wyboru.Decyzja dowódcy.Najlepiej zrobisz, jeśli się czymś zajmiesz.Na przykład nauką.- Mało było tego przez dziesięć lat? - spytał drwiąco.- I po co? Oni i tak nie uznają, że wiem wystarczająco dużo, by razem ze wszystkimi prowadzić samodzielną pracę naukową!- Widocznie doszli do wniosku, że nie nadajemy się jeszcze do tych prac.Musimy oswoić się z nowym otoczeniem, z pobytem na planecie.- Siedząc w bazie?! - zaperzył się Ted.- Powinni nas zabierać na wszystkie wyprawy, powierzać trudne zadania.- Nie pomyślałeś, że może.boją się o nas.Nasi rodzice.- powiedziała Ewa, wpatrując się w twarz chłopca.- Przecież.- powiedział Ted - przecież byli na to przygotowani.Lecieli na spotkanie nowego i nieznanego.Musieli zdawać sobie sprawę, że i my będziemy mieli w tym swój udział!- Na pewno o tym myśleli, ale to wcale nie wyklucza niepokoju.Jesteśmy przecież ich dziećmi!- Ale i członkami załogi! - upierał się Ted.- Poza tym nie wydaje mi się, by czyhały tu na nas jakieś groźne niebezpieczeństwa!- A znikanie samopasów?- To nie ma nic wspólnego z niebezpieczeństwem dla ludzi - powiedział Ted z przekonaniem - samopasy były zupełnie bezbronne.- Ale ktoś musiał je uszkodzić lub.porwać.- Dlaczego nie “coś"?- Atros kazał uzbroić pełzaki.- Na pewno z myślą o zwierzętach.Przeciwko rozumnym istotom nie użyłby broni.- Ted zapalał się coraz bardziej.- Pomyśl sama: jakie niebezpieczeństwo może nam grozić ze strony istot rozumnych, których zresztą, moim zdaniem, nie ma na tej planecie? Jeśli przyjmiemy, że są one prymitywne, na niższym szczeblu rozwoju, to poradzimy sobie z nimi bez trudu, nie używając broni; jeśli natomiast są wyżej od nas rozwinięte, to nie użyją siły przeciw nam.- Żelazna logika! - uśmiechnęła się Ewa.- No widzisz!- Powiedziałam: żelazna.A żelazo, jak wiadomo, metal sztywny i.kruchy! Ty każde zagadnienie sprowadzasz do sztywnych regułek.Gdyby można było wszystko z góry przewidzieć, nasza wyprawa nie miałaby sensu ani celu.Urodziłbyś się na Ziemi i może miałbyś zupełnie inne zainteresowania.- Nieprawda! - zaprotestował ostro.- Na pewno interesowałyby mnie nauki ścisłe.- Niekoniecznie.Mógłbyś na przykład grać na trąbce albo na gitarze, latać za dziewczynami.- Za dziewczynami? - Ted szczerze się zdziwił.- Po co?Zrobił przy tym taką minę, że Ewa parsknęła śmiechem.- Nie wiem, po co - powiedziała - ale wiem, że na Ziemi chłopcy w twoim wieku interesują się.dziewczętami.Spojrzał na nią podejrzliwie.- Prowokacja? - spytał złośliwie, a ona zaczerwieniła się i schowała nos w książkę.- Jeśli chodzi o rodziców i dowództwo - ciągnął Ted po chwili - to widzę tylko jeden sposób przekonania ich o naszych możliwościach: trzeba się czymś wykazać.Może wtedy zrozumieją, że jesteśmy już dostatecznie przygotowani do samodzielności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Niewiele od tego czasu wydoroślałaś - zakpił Ted.- No, no! Zostawiono mnie w bazie z dziecięcą załogą!- Powiedziałam ci, że to maskotka! - powiedziała Ewa urażona.- Ale.do czego ona służy?- Jak to: “do czego"? Po prostu: jest.A ponadto przynosi szczęście.- Ty w to wierzysz?- Maskotki przynoszą szczęście tylko tym, którzy w to wierzą.Zapytaj Maxa.On ma świnkę przy kluczu do uruchamiania silników “Suma".O nim chyba nie powiesz, że jest dziecinny? A jednak ma świnkę, na szczęście.Nie tylko zresztą on.Tu każdy coś ma, coś z Ziemi.Dla ciebie to zaraz wszystko musi być “do czegoś"! Lon na przykład ma takiego maleńkiego, białego słonia.Poproś, to ci pokaże.On mówi, że mu to przypomina Indie.- Dziwactwa.- mruknął Ted, wzruszając ramionami.- Jakiś tam kawałek szmatki.- Coo? - oburzyła się Ewa.- Mój misio, to jest misio, a nie kawałek szmatki.On jest też z Ziemi i nie wolno go obrażać.Zobacz, pogniewał się na ciebie! - dodała, odwracając misia tyłem od Teda.- Strasznie się z tego powodu martwię! - zakpił Ted.- To się dopiero okaże! Nie można bezkarnie obrażać mojego misia - powiedziała żałośnie Ewa.- Chodź, misiu, nie przejmuj się tym niedobrym chłopakiem.- To mówiąc, schowała misia do kieszeni kombinezonu.Tedowi zrobiło się trochę głupio.Nie patrząc na dziewczynę, powoli podszedł do pulpitu programowego i zaczął rozwiązywać jakiś wymyślony problem.To, że powierzono mu dowodzenie bazą, przestało go już zupełnie cieszyć.“Jeśli tak dalej pójdzie - myślał - to cały pobyt na Orfie przesiedzę w bazie!"Zdawał sobie sprawę, że ktoś musi tu zostać, gdy inni zajęci są w terenie.A któż był najmniej potrzebny przy pracach na zewnątrz, jeśli nie oni właśnie, Ewa i Ted?Spojrzał na Ewę.Siedziała nad jakimś atlasem zoologicznym.Wyglądało na to, że się zupełnie nie przejmuje pozostaniem w bazie.Zezłościło to Teda.Chciałby mieć w niej sprzymierzeńca, a tu masz! Ona wcale się nie pali do odkrywczych wypraw.- No i zostawili nas.- powiedział niby do siebie, ale tak, by usłyszała.Podniosła głowę i spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.- Gryzie cię to? - spytała po chwili, wracając do książki.- Nie ma wyboru.Decyzja dowódcy.Najlepiej zrobisz, jeśli się czymś zajmiesz.Na przykład nauką.- Mało było tego przez dziesięć lat? - spytał drwiąco.- I po co? Oni i tak nie uznają, że wiem wystarczająco dużo, by razem ze wszystkimi prowadzić samodzielną pracę naukową!- Widocznie doszli do wniosku, że nie nadajemy się jeszcze do tych prac.Musimy oswoić się z nowym otoczeniem, z pobytem na planecie.- Siedząc w bazie?! - zaperzył się Ted.- Powinni nas zabierać na wszystkie wyprawy, powierzać trudne zadania.- Nie pomyślałeś, że może.boją się o nas.Nasi rodzice.- powiedziała Ewa, wpatrując się w twarz chłopca.- Przecież.- powiedział Ted - przecież byli na to przygotowani.Lecieli na spotkanie nowego i nieznanego.Musieli zdawać sobie sprawę, że i my będziemy mieli w tym swój udział!- Na pewno o tym myśleli, ale to wcale nie wyklucza niepokoju.Jesteśmy przecież ich dziećmi!- Ale i członkami załogi! - upierał się Ted.- Poza tym nie wydaje mi się, by czyhały tu na nas jakieś groźne niebezpieczeństwa!- A znikanie samopasów?- To nie ma nic wspólnego z niebezpieczeństwem dla ludzi - powiedział Ted z przekonaniem - samopasy były zupełnie bezbronne.- Ale ktoś musiał je uszkodzić lub.porwać.- Dlaczego nie “coś"?- Atros kazał uzbroić pełzaki.- Na pewno z myślą o zwierzętach.Przeciwko rozumnym istotom nie użyłby broni.- Ted zapalał się coraz bardziej.- Pomyśl sama: jakie niebezpieczeństwo może nam grozić ze strony istot rozumnych, których zresztą, moim zdaniem, nie ma na tej planecie? Jeśli przyjmiemy, że są one prymitywne, na niższym szczeblu rozwoju, to poradzimy sobie z nimi bez trudu, nie używając broni; jeśli natomiast są wyżej od nas rozwinięte, to nie użyją siły przeciw nam.- Żelazna logika! - uśmiechnęła się Ewa.- No widzisz!- Powiedziałam: żelazna.A żelazo, jak wiadomo, metal sztywny i.kruchy! Ty każde zagadnienie sprowadzasz do sztywnych regułek.Gdyby można było wszystko z góry przewidzieć, nasza wyprawa nie miałaby sensu ani celu.Urodziłbyś się na Ziemi i może miałbyś zupełnie inne zainteresowania.- Nieprawda! - zaprotestował ostro.- Na pewno interesowałyby mnie nauki ścisłe.- Niekoniecznie.Mógłbyś na przykład grać na trąbce albo na gitarze, latać za dziewczynami.- Za dziewczynami? - Ted szczerze się zdziwił.- Po co?Zrobił przy tym taką minę, że Ewa parsknęła śmiechem.- Nie wiem, po co - powiedziała - ale wiem, że na Ziemi chłopcy w twoim wieku interesują się.dziewczętami.Spojrzał na nią podejrzliwie.- Prowokacja? - spytał złośliwie, a ona zaczerwieniła się i schowała nos w książkę.- Jeśli chodzi o rodziców i dowództwo - ciągnął Ted po chwili - to widzę tylko jeden sposób przekonania ich o naszych możliwościach: trzeba się czymś wykazać.Może wtedy zrozumieją, że jesteśmy już dostatecznie przygotowani do samodzielności [ Pobierz całość w formacie PDF ]