[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baran podniósł głowę i zatrzymał się.Opuścił latarnię na ziemię.Tak szybko, że nie była pewna, co się stało.Gromada ryjkowatych, świniopodobnych istot słu­sznego wzrostu, przebiegła obok nich na tylnych łapach, sapiąc i dysząc ciężko.Niektóre z nich dźwigały poduszki i gliniane dzbany.Gdy zniknęły w oddali, zaintonowały monotonny śpiew.- Te małe bękarty są teraz w pełnym składzie - zauważył Baran.- Niektórym zawsze się udaje przedrzeć się na górę i zakłócić mój spokój w bibliotece.- Mnie nigdy nie przeszkadzały - odpowie­działa.- Ale kiedyś czytałam w pokoju.Małe, groteskowe stworki.- Założę się, że są bardzo smakowite.A to przypomina mi, że właśnie stygnie moja kolacja.Chodź.Ruszył dalej, w końcu dotarł do obszernej kom­naty, w której płonęła jedna pochodnia, jedna topiła się, a z dwóch innych pozostał jedynie popiół w ściennych zagłębieniach.Podniósł dwie świeże pochodnie z wiązki stojącej przy murze, zapalił je i zawiesił w pustych zagłębieniach.Skierował swe kroki do przejścia po lewej stronie.- Podaj mi kajdany! - nakazał.Przy stercie pochodni stał stojak z kajdanami i półka z kłódkami.Niewolnik stojący po lewej stronie Dilvisha wyciągnął rękę i ściągnął pęto łańcuchów.Semirama podeszła do niego i wybrała z półki kilka kłódek.- Poniosę je - oświadczyła.- Masz już pełne ręce.Mężczyzna kiwnął głową, przewiesił kajdany przez lewe ramię i ruszył dalej.Podążyła za nimi, do komnaty, w której do krzywych ścian przykuci byli Hodgson, Derkon, Odil, Vane, Galt i Lorman.Zdawało się, że wcześniej był tu jeszcze jeden.Baran uniósł latarnię i schylił się w stronę pustych łańcuchów i pokrytej zakrzepłą krwią ściany, w stronę miejsca, w którym wisiał gruby czarownik trawiony właśnie przez demona.- Tam - polecił.- Przykujcie go do tego koła.Pozostali więźniowie obserwowali tę scenę w mil­czeniu, zamarli w bezruchu po wejściu Barana.Niewolnicy na wpół nieśli, na wpół prowadzili Dilvisha do wskazanego miejsca przy ścianie.Przeciągnęli łańcuchy przez potężną obręcz przykutą do muru, nie zwracając zupełnie uwagi na tych, którzy już wisieli wzdłuż wilgotnych kamieni.- Teraz dokładnie wiesz, gdzie go szukać w ra­zie potrzeby - zakpił Baran - jeśli nie masz nic przeciw takiej widowni.Odwróciła się i jednym spojrzeniem przeszyła Barana.- Już dawno temu przestałeś być zabawny - stwierdziła.- Stałeś się wulgarny i więcej niż odrażający.Powiedziawszy to, podeszła do miejsca, w którym niewolnicy opasywali ciało Dilvisha łańcuchami.Podała im kłódki, a oni umocowali je we właściwym miejscu.Semirama zamknęła każdą z nich, a Baran poszedł jej śladem sprawdzając ich zatrzaski.Kiedy sprawdził ostatnią, mruknął z zadowole­niem.Wstając potrząsnął kajdanami, rzucił Semiramie ukradkowe spojrzenie i uśmiechnął się chytrze.- Robią sporo hałasu - zauważył.- Jeśli tu przyjdziesz, cały zamek będzie wiedział, gdzie cię szukać.Semirama przykryła usta dłonią i ziewnęła.- Zapiera ci dech, co?Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła głowę w stronę Dilvisha.- Czy to chciałeś zobaczyć? - rzekła do Ba­rana.Objęła Dilvisha i pocałowała w usta, przyciskając się doń całym ciałem.Mijały sekundy, Baran zaczął krążyć nerwowo.Niewolnicy odwrócili wzrok.W końcu puściła go ze śmiechem.- Oczywiście, jestem namiętnie do niego przy­wiązana, do tego nieznajomego, który przybył tu jako intruz, aby nas okraść - oznajmiła.Odwróciła się gwałtownie i poklepała Dilvisha.- Bezczelny drań! - stwierdziła z wściekłością.Dumnym krokiem opuściła celę, nie oglądając się za siebie.Baran rzucił spojrzenie Dilvishowi i wyszczerzył zęby.Podniósł latarnię ze skalnego występu i wy­szedł z komnaty, za nim podążyli niewolnicy.Semirama krążyła wokół wylotu korytarza.- Wiedziałem, że zaczekasz na światło - za­uważył Baran, podchodząc bliżej.Nie odpowiedziała.- Nie masz pojęcia, jakie to było dziwne - po­wiedział, dotrzymując jej kroku.- Pocałunek? - spytała zakłopotana.- Na­prawdę, Baran.- Sposób, w jaki pielęgnowałaś tego prosta­ka - odparł.- Nie chciałam, by umarł - odpowiedziała.- Teraz czy potem? Dlaczego nie?- Jest zagadką.pierwszym Elfem, który tu dotarł.To niezwykli ludzie.Zazwyczaj trzymają się razem.Niektórzy mówią o nich „aroganci".Myś­lałam, że twój pan ubawi się, poznając cel jego podróży.- Niektórzy mówią o nich „pechowcy" oświadczył Baran.- Mogą być niebezpieczni.- Też o tym słyszałam.Ten jest pod dobrym zamknięciem.- Kiedy wszedłem i zobaczyłem, w jaki sposób zajmujesz się tym intruzem - oczywiście, zdener­wowałem się.- Czy starasz się przeprosić mnie za te wszystkie złośliwe uwagi?Baran wolnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza, a jego ciało migotało w świetle łatami.- Tak - zabrzmiał jego głos.- Świetnie - powiedziała, podążając za nim.- Nie tak, jak zasługuje na to królowa, ale niewąt­pliwie nie potrafisz zrobić tego lepiej.Baran chrząknął, nie przerywając marszu.I do tej pory nie wiadomo, czy zamierzał rozwinąć swe przeprosiny, bo zatrzymał się gwałtownie, a jego pomruki zatopiły się w fali głośniejszych dźwięków.Obniżył latarnię i przywarł plecami do ściany.Semirama i niewolnicy poszli w jego ślady.Hałas w poprzecznym korytarzu narastał.Nagłe obok nich przebiegły niewyraźne postaci.Jedenaście świniopodobnych stworów z błyszczący­mi kłami zatopiło się w mroku.Odziane były w tuniki z długimi rękawami ozdobione dziwacz­nymi cyframi.Jeden z nich trzymał pod prawą łapą ludzką czaszkę.- Stygnie moja kolacja - oznajmił Baran, podnosząc latarnię.- Wyjdźmy stąd!Kilka minut potem wchodzili po długich scho­dach.Tuż przy szczycie pojawiła się mroczna postać.Baran podniósł latarnię.Jak tylko ukazała się twarz, Baran wrzasnął:- Myślałem, że zostawiam cię po to, abyś obserwował lustro.Co tu robisz?- Drugi sługa powiedział mi, że jesteś w pod­ziemiach, panie.Światełko, które miałem śledzić, zniknęło!- Co takiego? Tak szybko? Muszę natychmiast znaleźć zastępstwo.Doskonale.Jesteś wolny.- Czekaj! - nakazała Semirama.Niewolnik spojrzał na nią i serce jego przepełniło się przerażeniem.- O którym lustrze mówisz? - spytała, wcho­dząc na ostatni stopień.- Z pewnością nie o tym z północnego pokoju na górze, w żelaznej ramie?Mężczyzna zbladł.- Tak, Wasza Wysokość - bąknął - o tym samym.Baran zgasił latarnię i postawił ją na półce.Odwrócił się do Semiramy z niewyraźnym uśmie­chem.Dziewczyna wyprostowała się, a w jej oczach płonęły ognie.Zdawał sobie sprawę ze znaczenia gestu, jaki właśnie wykonywała jej lewa ręka, choć nigdy nie podejrzewał jej o taką moc.- Zaczekaj, Pani! Powstrzymaj się! - krzy­knął.- To nie to, co myślisz! Pozwól mi wszystko wyjaśnić!Zastanowił się, czy zdąży przywołać Trzecią dłoń, zanim dokończy swój gest.Zawahała się.- A zatem mi powiedz.Odetchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl