[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewielu w Krainie Mroku mogło patrzeć mi prosto w oczy, lecz jasne spojrzenie niebieskich oczu Freydis spotkało się z moim wzrokiem na jednej wysokości.Jej rozłożyste ramiona i wielkie, gładkie ręce były potężne jak u mężczyzny.Chociaż liczyła sobie niemało lat, nie zdradzały tego ani swobodne ruchy, ani twarz bez wieku, którą właśnie do mnie zwróciła.Prawdziwe zwierciadło wiedzy stanowiły jej oczy.Kiedy w nie spojrzałem, zorientowałem się, że naprawdę jest stara.- Witaj, Ganelonie - powiedziała tym swoim niskim, spokojnym głosem.Wpatrywałem się w nią.Znała mnie niezawodnie, jakby czytała w moich myślach, chociaż byłem prawie pewien, że już nikt w Krainie Mroku tego nie potrafi.Na chwilę niemal zaniemówiłem.Wkrótce jednak moja pewność siebie przyszła mi na ratunek.- Witaj, sędziwa kobieto - powiedziałem.- Przychodzę, by dać ci szansę przetrwania, pod warunkiem, że będziesz mi posłuszna.Mamy wspólne porachunki.- Siadaj - Freydis uśmiechnęła się.- Kiedy ostatni raz rywalizowaliśmy ze sobą, zmieniałeś światy.Chciałbyś znów odwiedzić Ziemię, Lordzie Ganelonie?Teraz przyszła moja kolej, żeby się roześmiać.- Nie uda ci się.Jeżeli nawet miałoby ci się udać, nie zrobisz tego, kiedy już mnie wysłuchasz.Błękitne oczy Freydis odszukały mój wzrok.- Ty czegoś rozpaczliwie pragniesz - powiedziała przeciągle.- Sama twoja tutaj obecność i stawianie warunków tego dowodzą.Nigdy nie myślałam, że spotkam się z Lordem Ganelo-nem twarzą w twarz, chyba że pojmanym albo opętanym bitewnym szałem.To, że mnie teraz potrzebujesz, Wielki Ganelonie, oznacza dla ciebie niewolę.Jesteś spętany nagłą koniecznością i zarazem bezradny.Freydis odwróciła się tyłem do ognia i usiadła z wdziękiem i lekkością, w pełni kontrolując ruchy swego olbrzymiego ciała.Poprzez płomienie w kryształowej kuli popatrzyła mi śmiało w oczy.- Siadaj, Ganelonie - powtórzyła.- Będziemy się dogadywać.Tylko nie trwoń mojego czasu na kłamstwa.Będę wiedziała, czy mówisz prawdę.Zapamiętaj to sobie.- Dlaczego miałbym właśnie tobie zawracać głowę kłamstwami? - powiedziałem ze wzruszeniem ramion.- Nie mam niczego do ukrycia.Im więcej poznasz prawdy, tym ważniejszy wyda ci się mój problem.A tak w ogóle, co się stało z tymi niewolnikami, którzy weszli tutaj przede mną?- Odesłałam ich do wnętrza góry - Freydis wskazała ruchem głowy w głąb jaskini.- Śpią.Są pogrążeni w głębokim śnie ogarniającym wszystkich, którzy przestali być pod działaniem czarów.Przecież wiesz, Lordzie Ganelonie.- Nie.nie przypominam sobie.- Usiadłem, potrząsając przecząco głową.- Ja.prosiłaś, bym mówił prawdę, sędziwa kobieto.Zatem posłuchaj.Jestem Ganelonem, ale fałszywa pamięć Edwarda Bonda wciąż przesłania mi umysł.Przybyłem tutaj jako Edward Bond, ale Arles powiedziała mi coś, co sprawiło, że Ganelon powrócił.Mówiła, że kiedy miałem chwilę zaćmienia, Zgromadzenie ubrało mnie w błękitny płaszcz ofiarny, a kiedy jechałem konno do Caer Secaire, zaatakowali nas leśni ludzie.Czy muszę ci jeszcze wyjaśniać, czego najbardziej w życiu pragnę, czarownico?- Zemsty na Zgromadzeniu - zabrzmiał tubalny głos Freydis.Jej rozpalone oczy patrzyły na mnie przez ogień.- Rzeczywiście mówisz prawdę.Liczysz na moją pomoc w tej zemście.Co możesz zaofiarować w zamian leśnemu ludowi poza ogniem i wojną? Dlaczego mielibyśmy ci ufać, Ganelonie? - Wiecznie młode oczy Freydis, wpatrzone we mnie, znów zapłonęły ogniem.- Dlatego, że ty również czegoś pragniesz.Ja domagam się zemsty, a ty?- Śmierci Llyra.zagłady Zgromadzenia! - Głos Freydis rozbrzmiewał donośnie, a z wiecznie młodej twarzy biła jasność.- No widzisz.Ja również pragnę zagłady Zgromadzenia i.śmierci Llyra.- Kiedy to mówiłem, drętwiał mi język, nie wiadomo dlaczego.To prawda, że zostałem kiedyś naznaczony przez Llyra podczas jakiegoś uroczystego, okrutnego obrzędu - to wszystko, co pamiętałem.Jednak Llyr i ja nie staliśmy się jednym.Możliwe, że nastąpiłoby to, gdyby wypadki potoczyły się inaczej.Wzdrygnąłem się na samą myśl.Tak, pragnąłem śmierci Llyra, musiałem się jej domagać, jeżeli chciałem mieć nadzieję na przetrwanie.- Może rzeczywiście jest tak, jak mówisz.Być może tak jest.- Freydis przeszyła mnie wzrokiem i skinęła głową.- Czego od nas oczekujesz, Ganelonie?- Chcę, żebyś przysięgła swym ludziom, iż jestem Edwardem Bondem - zacząłem mówić pośpiesznie.- Teraz mogę uczynić dla nich więcej, niż mógł Edward Bond.Dziękuj, że znów jestem Ganelonem, sędziwa kobieto.Przecież tylko on jest wam w stanie pomóc.Posłuchaj.Twoi leśni ludzie nie mogliby mnie zabić.Wiem o tym.Ganelon jest nieśmiertelny, chyba że znalazłby się na ołtarzu Llyra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Niewielu w Krainie Mroku mogło patrzeć mi prosto w oczy, lecz jasne spojrzenie niebieskich oczu Freydis spotkało się z moim wzrokiem na jednej wysokości.Jej rozłożyste ramiona i wielkie, gładkie ręce były potężne jak u mężczyzny.Chociaż liczyła sobie niemało lat, nie zdradzały tego ani swobodne ruchy, ani twarz bez wieku, którą właśnie do mnie zwróciła.Prawdziwe zwierciadło wiedzy stanowiły jej oczy.Kiedy w nie spojrzałem, zorientowałem się, że naprawdę jest stara.- Witaj, Ganelonie - powiedziała tym swoim niskim, spokojnym głosem.Wpatrywałem się w nią.Znała mnie niezawodnie, jakby czytała w moich myślach, chociaż byłem prawie pewien, że już nikt w Krainie Mroku tego nie potrafi.Na chwilę niemal zaniemówiłem.Wkrótce jednak moja pewność siebie przyszła mi na ratunek.- Witaj, sędziwa kobieto - powiedziałem.- Przychodzę, by dać ci szansę przetrwania, pod warunkiem, że będziesz mi posłuszna.Mamy wspólne porachunki.- Siadaj - Freydis uśmiechnęła się.- Kiedy ostatni raz rywalizowaliśmy ze sobą, zmieniałeś światy.Chciałbyś znów odwiedzić Ziemię, Lordzie Ganelonie?Teraz przyszła moja kolej, żeby się roześmiać.- Nie uda ci się.Jeżeli nawet miałoby ci się udać, nie zrobisz tego, kiedy już mnie wysłuchasz.Błękitne oczy Freydis odszukały mój wzrok.- Ty czegoś rozpaczliwie pragniesz - powiedziała przeciągle.- Sama twoja tutaj obecność i stawianie warunków tego dowodzą.Nigdy nie myślałam, że spotkam się z Lordem Ganelo-nem twarzą w twarz, chyba że pojmanym albo opętanym bitewnym szałem.To, że mnie teraz potrzebujesz, Wielki Ganelonie, oznacza dla ciebie niewolę.Jesteś spętany nagłą koniecznością i zarazem bezradny.Freydis odwróciła się tyłem do ognia i usiadła z wdziękiem i lekkością, w pełni kontrolując ruchy swego olbrzymiego ciała.Poprzez płomienie w kryształowej kuli popatrzyła mi śmiało w oczy.- Siadaj, Ganelonie - powtórzyła.- Będziemy się dogadywać.Tylko nie trwoń mojego czasu na kłamstwa.Będę wiedziała, czy mówisz prawdę.Zapamiętaj to sobie.- Dlaczego miałbym właśnie tobie zawracać głowę kłamstwami? - powiedziałem ze wzruszeniem ramion.- Nie mam niczego do ukrycia.Im więcej poznasz prawdy, tym ważniejszy wyda ci się mój problem.A tak w ogóle, co się stało z tymi niewolnikami, którzy weszli tutaj przede mną?- Odesłałam ich do wnętrza góry - Freydis wskazała ruchem głowy w głąb jaskini.- Śpią.Są pogrążeni w głębokim śnie ogarniającym wszystkich, którzy przestali być pod działaniem czarów.Przecież wiesz, Lordzie Ganelonie.- Nie.nie przypominam sobie.- Usiadłem, potrząsając przecząco głową.- Ja.prosiłaś, bym mówił prawdę, sędziwa kobieto.Zatem posłuchaj.Jestem Ganelonem, ale fałszywa pamięć Edwarda Bonda wciąż przesłania mi umysł.Przybyłem tutaj jako Edward Bond, ale Arles powiedziała mi coś, co sprawiło, że Ganelon powrócił.Mówiła, że kiedy miałem chwilę zaćmienia, Zgromadzenie ubrało mnie w błękitny płaszcz ofiarny, a kiedy jechałem konno do Caer Secaire, zaatakowali nas leśni ludzie.Czy muszę ci jeszcze wyjaśniać, czego najbardziej w życiu pragnę, czarownico?- Zemsty na Zgromadzeniu - zabrzmiał tubalny głos Freydis.Jej rozpalone oczy patrzyły na mnie przez ogień.- Rzeczywiście mówisz prawdę.Liczysz na moją pomoc w tej zemście.Co możesz zaofiarować w zamian leśnemu ludowi poza ogniem i wojną? Dlaczego mielibyśmy ci ufać, Ganelonie? - Wiecznie młode oczy Freydis, wpatrzone we mnie, znów zapłonęły ogniem.- Dlatego, że ty również czegoś pragniesz.Ja domagam się zemsty, a ty?- Śmierci Llyra.zagłady Zgromadzenia! - Głos Freydis rozbrzmiewał donośnie, a z wiecznie młodej twarzy biła jasność.- No widzisz.Ja również pragnę zagłady Zgromadzenia i.śmierci Llyra.- Kiedy to mówiłem, drętwiał mi język, nie wiadomo dlaczego.To prawda, że zostałem kiedyś naznaczony przez Llyra podczas jakiegoś uroczystego, okrutnego obrzędu - to wszystko, co pamiętałem.Jednak Llyr i ja nie staliśmy się jednym.Możliwe, że nastąpiłoby to, gdyby wypadki potoczyły się inaczej.Wzdrygnąłem się na samą myśl.Tak, pragnąłem śmierci Llyra, musiałem się jej domagać, jeżeli chciałem mieć nadzieję na przetrwanie.- Może rzeczywiście jest tak, jak mówisz.Być może tak jest.- Freydis przeszyła mnie wzrokiem i skinęła głową.- Czego od nas oczekujesz, Ganelonie?- Chcę, żebyś przysięgła swym ludziom, iż jestem Edwardem Bondem - zacząłem mówić pośpiesznie.- Teraz mogę uczynić dla nich więcej, niż mógł Edward Bond.Dziękuj, że znów jestem Ganelonem, sędziwa kobieto.Przecież tylko on jest wam w stanie pomóc.Posłuchaj.Twoi leśni ludzie nie mogliby mnie zabić.Wiem o tym.Ganelon jest nieśmiertelny, chyba że znalazłby się na ołtarzu Llyra [ Pobierz całość w formacie PDF ]