[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzysz życia nie dopatrzysz, słuchasz westchnienie chyba usłyszysz. Jak na cmentarzu hę? Toż mówię.Jest u mnie Sasza, syn.Ten zawsze na mnie nastaje: Czego ty, papa, donich leziesz? Mało czego! przywyka człowiek do ludzi.Ileż to lat od sześćdziesiątego trze-ciego? I kamień na polu jego trawą porasta.Swój ja język zepsuł, waszego się nie nauczył.Zmieje się ze mnie Sasza. Nie lubi nas syn? A czort go wie, lubi czy nie lubi! I nie w tym rzecz między ludzmi.Tu on się rodził, tuchował, a bardziej on wam obcy: No, co u nich? pyta. No co? Czego leziesz? Młodo-ści i życia nie czuje on w was: ot co!Tłusty pan nabrał powietrza w policzki i wypuścił je z odętej twarzy jak dym. Tak wydmuchał wreszcie. Gdy ojcowie współczuwać już zaczynają, synowie jużlekceważą.Zwykła kolej. Nu, Wojciech Stanisławowicz! mitygował go pułkownik, położywszy mu rękę na ko-lanie. Tu to was szlachtę na honorze połechtaj.Dziad jenerałem był napoleońskim wia-domo.Siwe oczki pułkownika dokończyły zezem: Zatłuściał wnuk!Ujrzawszy tymczasem kogoś w tłumie, począł się przyglądać, przechylać bokiem, wresz-cie zerwał się z miejsca.Dobrozacna złośliwość w siwych oczach zgasła natychmiast, zatliłasię w nich iskra szczerej życzliwości; a na siwych wąsach i rudawej brodzie osiadła ta powa-ga prostoty, z jaką tamtejsi ludzie starsi umieją się jeszcze zbliżać do kobiet i dzieci.Kłaniałsię z początku z rezerwą, lecz uradowany wraz wyciągniętą ręką dziewczyny i krzepkimuchwytem dłoni, zatrząsł mocno jej ramieniem. Bóg zapłać, że poznała!.Ot i panna zrobiła się tymczasem.Ile to lat tam na wsi?.Sześć? Cała wieczność w tym wieku!Nie wypuszczając jej ręki, odstąpił nieco w tył i ogarniał ją całą wzrokiem. Wszystko, co w dziecku brzydkie było, ładne się stało i ważne.Znaczy się, kobietacała była w tej główce małej.I dola! Bo ja znachor po trosze.Tylko nie z ręki wróżę, a zoczu, gdy jasne, z ust, gdy nie kwaśne.Ot i ten uśmiech! Dla kogo psotny, dla kogo niespo-23kojny, komu co obiecujący, a dla mnie ważny jak życie, jak młodość sama.Daj Boże,jak najwięcej radości! wołał, ściskając jej rękę aż do bólu.Nina sprężała się niewolnic w poczuciu rześkości wielkiej, jaka wstępowała w nią przedtymi oczami, tak szczerze radującymi się jej młodością.Człowiek ten, widziany niegdyś wdzieciństwie, był mimo wszystko tak dziko obcy jej życiu i stosunkom, że najprostsze słowapowitania z trudem przychodziły na usta.A jednak krzepkość tej poważnej postaci, ukłon jejchrzestny, krótki pobrzęk szabli, munduru nawet barwa i połyski narzucały jej jakby rytmyszparkie.Wstrząsnęła bezwiednie grzywą i, wciąż jakby urastając, rozpłomieniała całauśmiechem otuchy.do samej siebie: rzekłbyś powitanie ojcowskie, które żwawy puls jejkrwi błyskiem w swe oczy chwyciło, jej uśmiechem roziskrzyło się całe, za bary jakbychwyta, w górę podnosi i na konia chyba posadzi.Hej! ochoty w życiu jak najwięcej!Jedna z dam w stroju ni to empirowym, ni to w szacie dla osoby brzemiennej w sukni reformowanej , znudzona mdłą gawędą kobiet w salonie i nie odważająca się wejść do gabi-netu pełnego niskiego rozgwaru mężczyzn, snuła się tęsknie w pobliżu, wdychając pełną pier-sią dymy od cygar.Siadła wreszcie skromnie tuż przy drzwiach palarni, dobyła z wielkiej naprzedzie kieszeni swych sukien całą garść notatek i zapisanych skrawków papieru, odnalazławśród tych szpargałów zapałki, bagaż swój spakowała z powrotem w kieszeń chłonną i, przy-brawszy obronny wyraz twarzy, zapaliła papierosa.Przepuściwszy mimo oczu uważnych całe szeregi panów, stała się nagle czujną. Kto to jest? rzuciła niecierpliwie w pusty pokój, ledwo drzwi zamknęły się za jednym zprzechodzących. Były przyjaciel naszej diwy podwinął się nie wiadomo skąd pan Horodyski. Ach, tak! rzekła głuchym altem. No, to się rzecz tłumaczy.Artystki zabierają tymklępom z salonu zawsze najlepsze kąski.Pan Horodyski rozpromieniał w okamgnieniu.I, rad tej znajdzie niespodzianej, zatarł su-che ręce, gotując się na dobrą rozmówkę. Dlaczego to, proszę pani, wśród tylu tu kąsków ten jeden ma być najlepszy? Nerwykobiece są wprawdzie przedziwnym dynamometrem. Serce kobiety doznaje w życiu więcej zawodów nizli jej nerwy. Ale te ostatnie bywają dla niej bardziej nieukojone.Parskał i chichotał sam, bo dama z niezmąconym spokojem na twarzy pogodnej otrząsałapopiół z papierosa.Jego ogarniał już entuzjazm dla otwartego wejrzenia niewiasty świado-mej.Nieprędko spostrzegł, że tuż przy nim trząsł brzuchem dostatnim jegomość o dziwnielśniącej pełni roześmianych w tej chwili policzków.Pan Horodyski poznał znajomego fabry-kanta Szolca i przedstawił go wnet.Dama spoglądała nie bez aprobaty, jak między wyłogamifraka wyciskał się ten brzuch śmiejący, niby dojrzały kasztan z pękniętej łupiny. Rond po-int , nazwała to sobie w myślach.A gdy ją zaleciał błękitny dymek cygara, rozchyliła noz-drza. Ogromnie lubię, kiedy mężczyzna pali cygaro rzekła swym niskim altem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Spojrzysz życia nie dopatrzysz, słuchasz westchnienie chyba usłyszysz. Jak na cmentarzu hę? Toż mówię.Jest u mnie Sasza, syn.Ten zawsze na mnie nastaje: Czego ty, papa, donich leziesz? Mało czego! przywyka człowiek do ludzi.Ileż to lat od sześćdziesiątego trze-ciego? I kamień na polu jego trawą porasta.Swój ja język zepsuł, waszego się nie nauczył.Zmieje się ze mnie Sasza. Nie lubi nas syn? A czort go wie, lubi czy nie lubi! I nie w tym rzecz między ludzmi.Tu on się rodził, tuchował, a bardziej on wam obcy: No, co u nich? pyta. No co? Czego leziesz? Młodo-ści i życia nie czuje on w was: ot co!Tłusty pan nabrał powietrza w policzki i wypuścił je z odętej twarzy jak dym. Tak wydmuchał wreszcie. Gdy ojcowie współczuwać już zaczynają, synowie jużlekceważą.Zwykła kolej. Nu, Wojciech Stanisławowicz! mitygował go pułkownik, położywszy mu rękę na ko-lanie. Tu to was szlachtę na honorze połechtaj.Dziad jenerałem był napoleońskim wia-domo.Siwe oczki pułkownika dokończyły zezem: Zatłuściał wnuk!Ujrzawszy tymczasem kogoś w tłumie, począł się przyglądać, przechylać bokiem, wresz-cie zerwał się z miejsca.Dobrozacna złośliwość w siwych oczach zgasła natychmiast, zatliłasię w nich iskra szczerej życzliwości; a na siwych wąsach i rudawej brodzie osiadła ta powa-ga prostoty, z jaką tamtejsi ludzie starsi umieją się jeszcze zbliżać do kobiet i dzieci.Kłaniałsię z początku z rezerwą, lecz uradowany wraz wyciągniętą ręką dziewczyny i krzepkimuchwytem dłoni, zatrząsł mocno jej ramieniem. Bóg zapłać, że poznała!.Ot i panna zrobiła się tymczasem.Ile to lat tam na wsi?.Sześć? Cała wieczność w tym wieku!Nie wypuszczając jej ręki, odstąpił nieco w tył i ogarniał ją całą wzrokiem. Wszystko, co w dziecku brzydkie było, ładne się stało i ważne.Znaczy się, kobietacała była w tej główce małej.I dola! Bo ja znachor po trosze.Tylko nie z ręki wróżę, a zoczu, gdy jasne, z ust, gdy nie kwaśne.Ot i ten uśmiech! Dla kogo psotny, dla kogo niespo-23kojny, komu co obiecujący, a dla mnie ważny jak życie, jak młodość sama.Daj Boże,jak najwięcej radości! wołał, ściskając jej rękę aż do bólu.Nina sprężała się niewolnic w poczuciu rześkości wielkiej, jaka wstępowała w nią przedtymi oczami, tak szczerze radującymi się jej młodością.Człowiek ten, widziany niegdyś wdzieciństwie, był mimo wszystko tak dziko obcy jej życiu i stosunkom, że najprostsze słowapowitania z trudem przychodziły na usta.A jednak krzepkość tej poważnej postaci, ukłon jejchrzestny, krótki pobrzęk szabli, munduru nawet barwa i połyski narzucały jej jakby rytmyszparkie.Wstrząsnęła bezwiednie grzywą i, wciąż jakby urastając, rozpłomieniała całauśmiechem otuchy.do samej siebie: rzekłbyś powitanie ojcowskie, które żwawy puls jejkrwi błyskiem w swe oczy chwyciło, jej uśmiechem roziskrzyło się całe, za bary jakbychwyta, w górę podnosi i na konia chyba posadzi.Hej! ochoty w życiu jak najwięcej!Jedna z dam w stroju ni to empirowym, ni to w szacie dla osoby brzemiennej w sukni reformowanej , znudzona mdłą gawędą kobiet w salonie i nie odważająca się wejść do gabi-netu pełnego niskiego rozgwaru mężczyzn, snuła się tęsknie w pobliżu, wdychając pełną pier-sią dymy od cygar.Siadła wreszcie skromnie tuż przy drzwiach palarni, dobyła z wielkiej naprzedzie kieszeni swych sukien całą garść notatek i zapisanych skrawków papieru, odnalazławśród tych szpargałów zapałki, bagaż swój spakowała z powrotem w kieszeń chłonną i, przy-brawszy obronny wyraz twarzy, zapaliła papierosa.Przepuściwszy mimo oczu uważnych całe szeregi panów, stała się nagle czujną. Kto to jest? rzuciła niecierpliwie w pusty pokój, ledwo drzwi zamknęły się za jednym zprzechodzących. Były przyjaciel naszej diwy podwinął się nie wiadomo skąd pan Horodyski. Ach, tak! rzekła głuchym altem. No, to się rzecz tłumaczy.Artystki zabierają tymklępom z salonu zawsze najlepsze kąski.Pan Horodyski rozpromieniał w okamgnieniu.I, rad tej znajdzie niespodzianej, zatarł su-che ręce, gotując się na dobrą rozmówkę. Dlaczego to, proszę pani, wśród tylu tu kąsków ten jeden ma być najlepszy? Nerwykobiece są wprawdzie przedziwnym dynamometrem. Serce kobiety doznaje w życiu więcej zawodów nizli jej nerwy. Ale te ostatnie bywają dla niej bardziej nieukojone.Parskał i chichotał sam, bo dama z niezmąconym spokojem na twarzy pogodnej otrząsałapopiół z papierosa.Jego ogarniał już entuzjazm dla otwartego wejrzenia niewiasty świado-mej.Nieprędko spostrzegł, że tuż przy nim trząsł brzuchem dostatnim jegomość o dziwnielśniącej pełni roześmianych w tej chwili policzków.Pan Horodyski poznał znajomego fabry-kanta Szolca i przedstawił go wnet.Dama spoglądała nie bez aprobaty, jak między wyłogamifraka wyciskał się ten brzuch śmiejący, niby dojrzały kasztan z pękniętej łupiny. Rond po-int , nazwała to sobie w myślach.A gdy ją zaleciał błękitny dymek cygara, rozchyliła noz-drza. Ogromnie lubię, kiedy mężczyzna pali cygaro rzekła swym niskim altem [ Pobierz całość w formacie PDF ]